wtorek, 31 sierpnia 2010

Ludzie Polconu

Mój pierwszy Polcon dobiegł końca przedwczoraj, a ja cały czas przygnieciony nawałą wrażeń nie jestem w stanie ułożyć ich w sensownym porządku. Trochę pomagają zdjęcia i relacje znajomych. Ale nie będę pisał relacji. Skupię się na jednym elemencie i jeżeli trafi się coś innego, to dlatego że z tego elementu wyrastało. A więc: ludzie polconu.

Mamy forowiczów. I niesamowitą myśl, że "fantasta" to znamię wypisane na czole. Bo i ja (koleżankę) Czereśnię i (koleżanka) Czereśnia mnie poznała na dworcu, chociaż żeśmy się nigdy nie widzieli. Podobną intuicję wykazał berbelek. Straszne to tak samo jak niesamowite.
Przyjechali i inni, z Drugiego Obiegu, SFFiH, Fahrenheita. Nosiwoda, draken, flameno, Bakałarz, Chiisaineko z Maruchinem, Zgaga, Czarny, Raven z AZoKo, Tsiar, oraz wielu innych, których strach wymieniać, bo jeszcze kogo pominę – i będzie wstyd. A szwarcbrygada obije.

Kolejną refleksją jest to, jacy różni mogą być ludzie. Idziemy w piątek nocą na kampus, a tu wyrasta przed nami Wit Szostak z połowicą. I tenże Szostak, łeb jak Cray (Oberki zachwycają, Chochoły zakupione) rozmawia z nami gdzie kto pije. Jak jaki człowiek, a nie pisarz-filozof. Rewelacyjna sprawa, życzę mu wszystkiego najlepszego i coś z tych życzeń się już spełnia, bo przedpremierowe Chochoły schodziły na pniu w konwentowym sklepiku, a na prelekcję "Czy fantasy potrzebuje realizmu?" (po której zupełnie inaczej patrzę na narrację i ontologię utworu literackiego) waliły dzikie tłumy. Wbiłem się tylko po znajomości. A przecież Wit Szostak to nie Sapkowski, a jego książki są zbyt nietypowe by zostać bestsellerami.

Skoro już o Sapkowskim. Dwa punkty z nim ominąłem, na trzeci – nieoficjalny, polegający na podglądaniu kompromitacji Mistrza – nie dobiegłem. Może to i dobrze. Spuśćmy łaskawie zasłonę milczenia. Smutne to.

Od pisarza Andrzeja Sapkowskiego przechodzimy do pisarza Pawła Majki. Gratulacje, ukończył nareszcie powieść (a miał ich rozgrzebanych ze sześć). Z drugiej strony czuję się dziwnie, bo chyba go nie doceniam. Z mojego bliskiego, krakowskiego punktu widzenia Paweł to agrafek – inteligentny człowiek, czytelnik dobrych książek, znakomity gawędziarz. I przez tę bliskość gubi mi się pisarz Paweł Majka. Nocna dysputa z Michałem Cetnarowskim o Trzecim Świecie sięgała pułapu niebieskiego. Wiem dobrze, co mówię, bo siedziałem między nimi i omal nie poleciałem na plecy, trafiony nisko przelatującym argumentem. Mój fałszywy obraz zburzyła do reszty (koleżanka) Czereśnia, malując swój portret agrafka. Wyszedł drugi Dukaj, z dorobkiem mniejszym od pierwszego, bo kiedy tamten siedzi w ciepełku i pisze, nasz musi niczym śmiertelnik łazić co rano do roboty.

Padło nazwisko mc, czyli Michała Cetnarowskiego. Jego sytuacja jest odwrotna od agrafkowej. Mc to chodząca inteligencja i wiedza literacka. Gdyby żył pół wieku wcześniej i trafił na Wisławę Szymborską, noblistka albo by na starcie zaczęła pisać lepiej, albo rzuciła poezję na rzecz krawiectwa. Tertium non datur. Kontakt z Cetnarowskim odmienia. Z drugiej strony, jest jeszcze inny Michał Cetnarowski, który stwierdza, że wypił za mało piwa, żeby wdawać się w dyskusje o polityce i religii (ja sobie założyłem, że u mnie dawka zbliżona jest do śmiertelnej; przeważnie trzymam się założenia).

Jeżeli mc i agrafek, to muszę wspomnieć o reszcie Nowych Idących. Było ich na Polconie pięciu (Majka, Małecki, Miszczak, Wegner, Zbierzchowski) z supportem w postaci Jakuba Nowaka, który do Nowe Idzie nie trafił, bo się żenił. Gdy są razem, moc się kumuluje i zwala z nóg. Słyszałem o przypadkach, gdy wannabe autor zrezygnował z marzeń po lekturze Steibecka, ale Nowi Idący nie są gorsi. Gaszą jak świeczkę. Strach pomyśleć, co powypisywali do antologii hard SF.

Cezary Zbierzchowski z kolei fajnie wpasował się w mój stary wpis o tym, co czytają polscy pisarze fantastyki. Przyznał się bowiem do zachwytu Ślepowidzeniem oraz tego, że przez długi czas był głodny SF i dopiero od niedawna może wreszcie ten głód zaspokoić. W ogóle ludzi, którymi Ślepowidzenie wstrząsnęło jest więcej. Chociażby Andrzej Zimniak.

A przy Zimniaku zataczamy pętlę, wracając do (koleżanki) Czereśni, bowiem to on nazwał Czereśnię koleżanką. I chociaż jej nie zna, zapowiedział piękną karierę naukową. Tylko się cieszyć.

było jeszcze wiele więcej. Prelekcja o brytyjskiej telewizyjnej SF (rewelacja), prelekcja o analitycznej predykcji zachowań (spodziewam się wysypu prozy, był tam Andrzej Zimniak, andre, mc i bodaj byszbysz; mc ostro notował), prawda o wydawnictwach (pod postacią trzech spotkań: Maga, panelu wydawców i jak wydać książkę w Polsce; dowiedziałem się dużo, cieszy że Uczta Wyobraźni żyje i że Zysk idzie ostro z Mievillem) dwa świetne panele (o ofensywie SF i o cyberpunku, w którym żyjemy; podczas tego drugiego mc prawdopodobnie sypnął, o czym będzie pierwsze polskie opowiadanie w F&SF) oraz trzy panele gorsze. Dwa z tych gorszych pokazały, jak daleko odeszli młodzi autorzy od pokolenia Klubu Tfurców (przykładem byl Grzędowicz). Zresztą porónajcie sobie, czytelnicy, wieczny Grunwald, z Panem Lodowego Ogrodu. Dajecie wiary, że oba teksty wywodzą się z podobnych okolic, czyli starej dobrej polskiej prawicowej fantastyki? Gdzieś jest pęknięcie, a przyczyną jego jest coś więcej, niż zaczytanie młodzieży Mievillem i Masłowską.

Powoli zbliżamy się do końca. Ktoś powiedział, że długość moich wpisów jest nieproporcjonalnie długa w stosunku do ilości czytelników. Dotyczy to nawet wpisu, w którym tylko wkleiłem obrazek. Może warto uderzyć w szersze kręgi, ale nie wiem, czy są jakieś kręgi, które chciałyby mnie wysłuchać.

A o Zajdlach nie powiem nic ponad to, co wisi już na portalach i forach. Fajnie byłoby krytykować wyniki, gdyby Anna Kańtoch była zblazowana, zepsutą do szpiku kości kobietą. Ale ona potem siedziała na murku. Czy ktoś kto siedzi na murku może być zły?

wtorek, 17 sierpnia 2010

Dobrze jest

Oberwie mi się za taki tytuł. Jak niby dobrze – zapytają czytelnicy. Telewizji nie oglądasz, wiadomości nie czytasz? Ten drugi w środku mnie obruszy się jeszcze bardziej, pokaże pustki w portfelu oraz inne rzeczy których nie mam, majtnie mi przed oczami indeksem, ukaże bezmiar porażek. Ale nic to. Na przekór defetyzmowi, na przekór rzeczywistości – jest dobrze.

***
Film Bitwa warszawska 1920 w wersji dla mojego ulubionego portalu filmowego
Produkcja: HBO Films & Platige Image
Reżyseria: Christopher Nolan

Scena 1: Wchodzi Piłsudski (Christian Bale z wąsami). Rozgląda się. Robi minę. Powiada sztucznym basem: Jestem marszałek i przyszedłem tu by kick some asses!

Scena 2: Przemarsz naszych wojaków. Idą bez kurtek mundurowych. Same podkoszulki. Z szyj zwisają nieśmiertelniki. Do hełmów przytroczyli paczki papierosów. W każdym plutonie jest dokładnie jedna ostra latynoska bicza nazwiskiem Vasquez. Vasquez albo Ramirez. Grunt że ostra bicza. Dźwiga więcej strzelającego żelastwa niż reszta oddziału.

Scena 4: Na plan wbiega Michael Mann. What's the fuck, woła. Ja to miałem reżyserować.

Scena 5: Na plan wbiega jeszcze David Fincher. Bloody bullshit, mówi do Michaela Manna, bo reżyserować miałem ja. A Kevin Smith zgodził się zrobić comedy relief.

***
Ten sam film Bitwa warszawska 1920 w wersji dla rekonstruktorów historycznych i innych znawców

Scena 1 i jedyna: Dwie godziny zbliżeń na guziki, szwy, rogatywki i zamki od karabinów.
Po seansie pogadanka: odcień munduru wz. 1919: karygodny błąd czy nowe odczytanie?

***

Powyższe napisałem, bo oprócz filmu Hoffmana, powstaje również serial o pięknym 1920 roku. Czyli bitwa warszawska dla każdego.
O serialu usłyszałem po raz pierwszy jakieś pół roku temu, ale wszystko wskazywało na to, że znowu komuś uroiły się cuda-niewidy i sprawa rozpłynie się przy pierwszym szacowaniu budżetu. Tymczasem nie, produkcja opóźniła się tylko o trzy miesiące (mieli zaczynać wiosną). Jak na Polskę rzecz niesamowita. co więcej, telewizja postanowiła uczynić 1920. Biało-czerwone superprodukcją i przyznało więcej kasy niż Domowi nad rozlewiskiem (nota bene goście od Czasu honoru są nieźle wkurzeni faktem, że muszą inscenizować okupowaną Warszawę za mniej, niż ktoś dostaje na filmowanie chałupy na Mazurach). Hoffmanowi też poszło z kasą łatwo. w wywiadzie opowiadał, że jak za funduszami na Ogniem i mieczem łaził ponad dekadę, a teraz pierwszy spotkany dyrektor banku zapytał, czy może sponsorować.
W niedzielę, z okazji święta, pokazano zajawki z planu, trochę fotosów wyciekło za sprawą statystów. I powiem tak, Kompania braci to nie jest (lecz – w pewnym sensie – Pacyfik owszem), ale chyba doszlusowaliśmy do poziomu Rosjan. A fraza "rosyjski serial wojenny" dużo obiecuje.

Tutaj wracam na początek wpisu. Z czego się niby cieszyć? Znów aktorzy z telenowel będą biegać i udawać postaci historyczne. Bo my przecież niczego nie potrafimy. Tylko telenowele i seriale o wsi. I głupie komedie. Człowiek myślący zlewa polskie produkcje i ściąga Californication.
A ja się cieszę. To już nie te czasy, kiedy Wajda zaklepał sobie temat katyński, co uniemożliwiło powstanie innym produkcjom na ten temat. Nikt (prawie) się nie złości, że młoskosy (i reżyser i scenarzyści, bardzo ci – gołowąsy przed sześćdziesiątką) zabrały pieniądze czcigodnemu. To postęp.
Po drugie zaś, bardzo lubię produkcje historyczne i fakt, że ktoś porywa się na balistykę, raduje mnie niesamowicie. Jeśli Biało-czerwone wypali, przyjdą kolejne. Może ktoś sypnie na trzecią serię Gliny. Być może odezwie się wreszcie prawdziwa fantastyka (był Naznaczony, a z tego co słyszałem, pani B i pan D pracują nad scenariuszami). Jeszcze tylko wyeliminujemy dydaktykę z obyczajówek, a możemy iść walczyć na klaty z BBC.

Jeżeli ktoś teraz powie, że przeginam z optymizmem, to powalę go jeszcze bardziej. wierzę bowiem, że to mogą być jaskółki powszechnego progresu i lada dzień, może szybciej niż można sobie wyobrazić, z całego tego syfu, który nazywamy rzeczywistością, wyroście piękny, pachnący kwiat.
Koloru biało-czerwonego.

poniedziałek, 9 sierpnia 2010

Skąd oni biorą fabuły?

Kolejne Wielkie Pytanie, to akurat zrodzone z lektury wiosennego F&SF.
Były tam dwa opowiadania. UWAGA SPOILERY!
W opowiadaniu A bohater spotkał gościa, którego wiedza może zmienić świat na lepsze. Na wiedzę tę dybali hitmani złej evil korporacji. Hitmani oczywiście pojawili się i zrobili rozpierduchę. Gość z wiedzą zginął, ale wiedza przetrwała. Z pewnością zmieni świat.
W opowiadaniu B ze światem działo się naprawdę źle. Na szczęście bohater spotkał kolesia, którego wiedza wszystkich uratuje. Na kolesia dybali hitmani złej evil korporacji. Zabili go, ale wiedza przetrwała, by zmienić świat.
Frapujące jest to, że oba teksty popełniły dwie wschodzące gwiazdki SF: Ted Kosmatka (Śmiercionauci) i Paolo Bacigalupi (debiutancka The Windup Girl kosi wszystkie nagrody). Na szczęście nie jest źle. Kosmatka broni się faktem, że jego złą evil korporację znam osobiście (pozdrowienia dla beżowego człowieka z Londynu), Bacigalupi robi wielką chętkę na powieść (MAG ma ją wydać na początku przyszłego roku; nie mogę się doczekać).

Niemniej od razu człowiek zaczyna się zastanawiać, dlaczego fantastyka tak kuleje pod względem fabuł. Męczy się taki pisarz, tworzy świat, albo przebija się przez roczniki Świata Nauki, a potem swój twór pakuje w ramy powieści sensacyjnej a la Dan Brown, albo czarnego kryminału (czarnego, bo nie trzeba się aż tak wysilać z konstruowaniem intrygi jak w klasycznym, wystarczy detektyw pijak i famme fatale składająca zlecenie – myśli nasz pisarz).
Oprócz tego zostają 3 fabuły podstawowe, rodem z czasów papy HG Wellsa: powieść o odkryciu naukowym (SF), quest (fantasy doprowadziło temat do mistrzostwa) oraz upiór przybywa do spokojnego miasta i trzeba go ukatrupić (horror).
Są też autorzy przekraczające granice. Nie bojący się czegoś więcej. Innej fabuły. Paru takich można znaleźć i u nas (chociażby Szostak, którego teraz czytam). Dziwnym trafem są to ludzie z dużą znajomością tak nielubianego głównego nurtu.

czwartek, 5 sierpnia 2010

Co oni czytają?

Pytanie za sto punktów: co czytają polscy pisarze fantastyczni?
Chyba nikt tego nie wie. Czasem otrzymujemy od autorów odpowiedź, ale mówią w wywiadach raczej o fascynacjach z młodości, nie aktualnych lekturach. To czytali kiedyś: Hemingway, Tolkien, czasem jakiś kiepskiej jakości stuff w krzykliwej okładce – literacki objaw przemian ustrojowych z lat 90. Jeśli chodzi zaś o to, co autor bierze do ręki, gdy nie pisze kolejnej powieści albo opowiadania, mamy wielką niewiadomą.
Część dała jakąś odpowiedź. Dukaj chwali się swoimi lekturami w Czasie Fantastyki. Drogą blogowo-towarzyską wiem co nieco o Małeckim, Rogoży, Majce paru innych. Ale co ostatnio czytał Grzędowicz? Co wygina półki Pilipiukowi? Co by polecił Ćwiek?
Czasem dopada człowieka myśl najczarniejsza: niczego nie czytają.
Dzięki niebiosom jednak można mieć nadzieję. Na pewno czytają rękopisy kolegów. I konkurencję, co im przeszkadza w zdobyciu Zajdla. Jak trafi się dobry rok, to autor fantastyki przeczyta więcej, niż napisał.
Wtedy jesteśmy zieloną wyspą.