sobota, 23 września 2017

Zajdle i Żuławie

Właśnie dowiedziałem się, że w Toruniu, na Coperniconie, ogłoszono po raz kolejny ogłoszono laureatów Nagrody Literackiej im. Jerzego Żuławskiego. Zwycięzcą jest Krzysztof Piskorski za powieść Czterdzieści i cztery. Złotym wyróżnieniem uhonorowano Radka Raka (Puste niebo), srebrnym Jacka Inglota (Polska 2.0). Serdeczne gratulacje wszystkim!
Jak pewnie wiecie, to dobry rok dla Piskorskiego, który niecały miesiąc temu dostał Zajdla. Ciekawe jest to pokrywanie się bądź rozdzielność obu nagród. Kilka lat temu pisarz Jacek Sobota domagał się, aby eksperckie jury Żuławi nie powielało masowych gustów decydujących o Zajdlu polconowiczów, tylko wybierało rzeczy inne, dobre, ale wymykające się szerokiej popularności. Z kolei tłumacz Krzysztof Kietzman opowiadał, że dla niego rozbieżność między Żuławiem a Zajdlem dowodzi, że w fandomie dzieje się coś złego.
Osobiście przychylam się do wersji Soboty. Bynajmniej nie dlatego, że nie odmawiam zaszczytów Piskorskiemu, Kańtoch czy Wegnerowi. Po prostu uważam, że polska fantastyka trzyma poziom i naprawdę dobrych, godnych najwyższej pochwały książek ukazuje się co roku tyle, że druga, równorzędna prestiżem Zajdlowi nagroda pozwala podkreślić ten fakt. Tak chyba funkcjonują fantastyczne nagrody literackie w świecie anglosaskim — swą wielością promują różnorodność.
Nie sposób też zauważyć — ja to zauważyłem przygotowując materiały do pewnego wielkiego wpisu, nad którym męczę się od kilku miesięcy — jak przez dekadę całkowicie zmieniła się lista zajdlowskich pewniaków. Kiedyś straszono, że statuetkę na zmianę dostawać będą Sapkowski, Dukaj i Grzędowicz. Dziś myślimy w tym kontekście przede wszystkim o Kańtoch, Piskorskim i Wegnerze. Ciekawie przedstawiają się też nominacje. W tym roku na 12 walczących o Zajdla utworów, połowę napisały autorki. Nieustannie też pojawiają się też nowe i względnie nowe nazwiska. To wszystko dobrze świadczy o fantastyce i fandomie. Nie stoimy w miejscu, poruszamy się.

poniedziałek, 4 września 2017

Co jest nie tak z netfliksowym Notatnikiem śmierci?

O rety, gdyby nowa wersja Death Note była głównym powodem, dla którego kupiłem abonament Netfliksa, to bym był bardzo zły. Na szczęście z radością oglądam tam inne rzeczy (choć do ideału wciąż daleko — polskim użytkownikom nie dano szansy oglądać na bieżąco 3 sezonu Ricka i Morty'ego, omija nas sporo filmów, a że Brytyjczycy już mają Farcę, a my nie, to mały skandal).
Może przesadzam, ale anime z 2006 było czymś na kształt przeżycia pokoleniowego. Oglądało się je jak Lostów czy Prison Break, przeżywało, omawiało w podgrupach. Robienie po latach amerykańskiej wersji aktorskiej (nie widziałem jeszcze filmów japońskich — a, jak sprawdziłem, były dwie części, spinoff o L oraz miniserial) było ryzykownym przedsięwzięciem. Po ostatnim Ghost in the Shell czy Dragon Ballu sprzed paru lat trudno było o brak sceptycyzmu.
Niemniej zasiadając przed ekranem postanowiłem być wobec filmu i siebie uczciwy. W końcu adaptacja nie polega na powtarzaniu scena po scenie, a oryginalne anime nie było wolne od wad. Ewentualne zmiany postanowiłem brać za dobrą monetę — czasem wręcz warto pójść swoją drogą.
Po godzinie i czterdziestu minutach nie mogłem uwierzyć, jak to zmarali. Ze wszystkich możliwości, jakie dają proste przecież założenia wyjściowe, Amerykanie postanowili nakręcić , sam nie wiem, Koszmar minionego lata? Któryś z tych młodzieżowych thrillerów, które oglądałem wieczorami na Polsacie?
Po pierwsze: wspomniane reguły. W wersji animowanej zasady działania notatnika były proste, a kolejne wypływały niespiesznie i z odpowiednim wyprzedzeniem. A nawet jeśli nie, to wydawało się to naturalne. U Amerykanów mamy wrażenie, że reguły wymyślane są ad hoc, kiedy scenarzyści muszą dać kopniaka fabule.
Po drugie: bohater. Oryginalny Light Yagami był geniuszem. Netfliksowy Light Turner to typowy horrorowy cwaniaczek, który nie wie, z jakimi mocami zadziera. Na początku nawet ma jakieś osiągnięcia, ale szybko sytuacja wymyka mu się z rąk, a to, co miało być super, zamienia się w zagrożenie. W kłopoty wpędza go nie pycha, nie geniusz śledzącego go detektywa (o tym za chwilę), ale własna nieporadność.
Po trzecie: L. Death Note jest kryminałem. Fantastycznym oraz takim, w którym znamy tożsamość sprawcy, ale wciąż kryminałem. Frajdę z oglądania rodziło obserwowanie jak dwóch równorzędnych przeciwników ze sobą walczy. Obserwowanie dedukcji L. Tymczasem w filmie nie ma ani jednego, ani drugiego. L nie błyszczy żadnym specjalnym geniuszem — porównajcie, jak w anime odkrył, gdzie mieszka Kira i jak to zweryfikował, z analogicznym epizodem w filmie.
Po trzecie b: podobnie słabo wyglądają fortele Lighta, z rozpracowaniem agentów FBI na czele. W oryginale była to ryzykowne, ale perfekcyjnie przeprowadzona operacja. Jej wynik, a zwłaszcza epilog definiowały charakter bohatera, a nas, widzów, zostawiały z konstatacją, że kibicowaliśmy (i być może nadal kibicujemy) zimnokrwistemu psychopacie. W wersji netfliksowskiej cały ten fragment zmarnowano w imię twistu.
Po czwarte: twist. Jak już wspominałem, nie miałem nic przeciwko zmianom w fabule. To byłoby nawet ciekawe napisać alternatywny Notatnik śmierci. Inaczej podchodzący do spraw, albo podsuwający takie same sprawy, ale innym ludziom. Nowy Light wcale nie musiał być klonem starego — zwłaszcza, że nadludzcy psychopaci trochę się już przejedli. W filmie nowym pomysłem było dodanie do gry trzeciego gracza (w anime analogiczna postać była tylko niezbyt mądrym fanem Kiry). Taka fabuła miałaby sens (na co dowodem doskonałe Podwójne ubezpieczenia Bily'ego Wildera), gdyby tylko scenarzysta z reżyserem mieli dość pomyślunku i konsekwencji, żeby ją umiejętnie poprowadzić. A tak zamiast precyzyjnej podbudowy pod nieoczekiwany zwrot akcji, dostajemy durnego licealistę i jego wyrywną dziewczynę.
Smutno na coś takiego patrzeć.

Post scriptum: za to netfliksowy IBoy okazał się udanym, niespodziewanie poważnym filmem oartym na najgłupszym pomyśle wyjściowym, jaki mógł przyjść do głowy. Chłopak dostaje cyberpunkowych supermocy po tym, jak do mózgu wbił mu się kawałek telefonu. A mimo to ogląda się z wielką satysfakcją.