piątek, 25 czerwca 2010

Lusterko przyklejone do monitora

Sesja trwa i trwa mać w najlepsze.
Na stosie seriali do obejrzenia od pewnego czasu królowali Mad Meni pospołu z Doctorem Who. Ale pojawiło się TO i wszystko poszło w odstawkę. Nie ruszą mnie Burn Notice, nie uśmiechnę się nad True Bloodami. Śmuturamy olewam równo.
Bo, panie i panowie, nadszedł czwarty sezon IT Crowd.
Wiecie jaki jest najlepszy sposób na przyciągnięcie ludzi do telewizora? "Hej, pokazują nasz dom!". Właśnie czegoś takiego doświadczyli moi dziadkowie przy Człowieku z marmuru (dla mnie to już tylko film o Moim Mieście). Całkiem niedawno obserwowałem, jakie uczucia targały emo-dziećmi przy lekturze Skinsów. Niesamowite uczucie, że oglądają film o sobie. Lusterko przyklejone do ekranu monitora.
Ja mam tak z IT Crowd.
Serial-rewelacja. Dwu informatyków i szefowa, która nic nie wie o komputerach. Stężenie tekstów jak u Barei. Na kierunku mam kilka osób, z którymi mogę się porozumiewać cytatami z serialu. Są życiowe, aż pojawia się wrażenie, że komedia odsłoniła najczystszą Prawdę. A to razem jest definicją kultowości.
Nie będę się rozpisywać, bo to trzeba obejrzeć. Polecam. Trzy serie po sześć odcinków plus początek czwartej rozciągają przeponę do bólu.

Poniżej trailer. Na dowód realizmu: pracowałem w takiej rupieciarni. One istnieją.



edit: linkowanie przycina filmy. Albo nie znam jeszcze metody na poprawne wklejanie klipów z Tubka. Oglądajcie w nowym oknie.

wtorek, 22 czerwca 2010

Sesja, wybory i Zabużanki

Sesja, sesja – człowiek robi wszystko, byle się nie uczyć.
Jak po każdych wyborach wraca na ekrany dwukolorowa mapka Ojczyzny z towarzyszącym jej kategorycznym stwierdzeniem, że preferencje polityczne wyznaczają granice rozbiorów. Mówiąc zaś inaczej – Kongres wiedeński wiecznie żywy.
To błąd.
Zapominamy, że spora część Polski zachodniej to nie żaden zabór pruski, tylko terytorium zdobyte na Niemcach w 1945. Zamieszkują je przeważnie potomkowie ludności deportowanej z Kresów. To narzuca kompletnie różną optykę. Dotychczas było: zachód, Poznań, przemysł, Europa, praca organiczna i wiadomo kto kontra wschód, tereny przeludnione i niedorozwinięte, a wtedy jeszcze bardziej wiadomo kto. Taki punkt widzenia spłaszcza i trywializuję. Ja proponuję Teorię Ziuty, że województwa Zachodniopomorskie, Warmińsko-mazurskie, Lubuskie i Dolnośląskie należy uważać za Nowogródzkie, Wileńskie, Tarnopolskie, Pińskie et caetera. Sensu w tym niewiele więcej, ale można napisać w gazetach, że wiadomo kogo wybrała Hakata i Poleszczucy.
Mam też drugą teorię. Tak samo wyglądał ustalony za Gierka podział Polski między Coca-Colę i Pepsi. Kongresówka z Galicją Zachodnią piły Pepsi, reszta kraju Colę. Więc może to jest klucz do polskiej racji stanu? Polityka jako narzędzie brutalnej wojny producentów napojów gazowanych?
Uważajcie, co pijecie, bo to może być prowokacja.

Ale dajmy spokój polityce, bo z niej tylko wrzody żołądka. Pewien bloger mieszkający w Szkocji bardzo narzekał na tubylców. ze to spasione niechluje, ubrane jak ostatnie dziady, a prym wiodę Szkotki, przy których najgorszy polski kocmołuch, wyrwany o trzeciej w nocy ze snu, wygląda niczym księżniczka.
Jest to zjawisko globalne, narastająca wraz ze zbliżaniem się do Uralu. I zaobserwowałem to na przykładzie studentek z byłej WNP. Mieliśmy w poniedziałek laboratorium z MPLS (multiprotocol label swistching - ale to wiadomo ;-)). Z braku miejsca na sali prowadzący zorganizował ustną wejściówkę na korytarzu. Wtedy pojawiła się starościna trzeciego roku, bodaj Białorusinka. Zaczepiła prowadzącego, ustaliła termin zajęć odróbczych, po czym usiadła obok mnie i kolegi Ł.
I wtedy pomyślałem, jak bardzo nasza zachodnia cywilizacja jest uniseks. Zupełne przeciwieństwo kobiet z Rosji czy Ukrainy, których styl nazwałbym hiperkobiecym. Zawsze spódnice, obcasy i żakiety, bluzeczki, niczego co trzeźwy mężczyzna byłby w stanie na siebie włożyć. Jeśli taka zhańbi się dżinsami, to już nie plecakiem. Tylko i wyłącznie torebka. Nawet nie biegają normalnie, tylko małymi krokami, wykonując specyficzne płynne ruchy dłońmi. Brak tylko krynolin i parasolki, żeby człowiek poczuł się jak podróżnik w czasie, który trafił do roku 1900.
Czas na pointę. Wejściówkę w bólach zaliczyliśmy, więc wzięliśmy się za tworzenie sieci MPLS. Dość czasochłonna robota. W pewnym momencie rozmowa schodzi na temat pytania. Stwierdzam, że doktor bardziej męczył ludzi z drugiego końca korytarza, a u nas był spokój. Kolega Ł. potwierdził i dodał na dowód, że zdobył od Białorusinki maila. Niemożliwe, pomyślałem. Byłem obok, zauważyłbym.
To się nazywa mocny zawodnik.

wtorek, 15 czerwca 2010

Wybory

Agrafek nawołuje, by w niedzielę spełnić obywatelski obowiązek i oddać głos na Cthulhu. Smutne to. Nasza polityka miała być być permanentnym kabaretem, albo prostą ścieżką do Europy, a tu w jedną minutę Smoleńsk pokazał, że nawet najpiękniejsza plany myszy i ludzi biorą w łeb. Okazało się też, że w partiach ławki są krótsze niż ktokolwiek myślał. Bodaj jedyną, która naprawdę wprowadziła młodsze pokolenie na świecznik i dała im zrobić była nieboszczka LPR (okej, dycha jeszcze; ale w takiej Holandii by się nie cackali, tylko wypięli wtyczkę).

Dziś za to oddałem swój głos na zajdlowe nominacje. Tu mamy z kolei inny problem. Zapełniłem wszystkie rubryki w formularzu (korzystałem z tego; mam nadzieję, że nie przyślą spamu). Wybrałem teksty, które moim zdaniem są dobre, ciekawe, alebo mam do nich osobisty, ciepły stosunek. Ale nie jestem pewien, czy nie popisałem się głupotą. Nie przeczytałem nawet 10% zeszłorocznej produkcji literackiej (w przypadku opowiadań jest jeszcze gorzej). Być może przegapiłem perełki. Dobrze mówili o Strukturze Protasiuka, ale jej nie znam. Straszy w księgarni i mówi "Ziuto, weź mnie!". Ale jeszcze nie wziąłem.
Aż marzy się to, czym straszy Pilipiuk, czyli stare dobre lata 90, gdy była NF z Feniksem, a powieści publikowała SuperNowa. Człowiek się spiął i w wakacje przerobił wszystko dwa razy. Było wygodniej.
Czasem ludzie pytają, gdzie ten wyczekiwany nowy Lem. Jest. Z tuzin opek wydał. I dwie knigi. Ale nikt jeszcze nie przeczytał.

sobota, 12 czerwca 2010

Julka



Śpiewa nasza rodaczka, Julia Marcell. Na tubku porównują ją (że odgapia) z Kulką. A przecież to wykapany Grechuta. Zwłaszcza pianino. Wsłuchajcie się w pierwsze takty. Potem dochodzą skrzypce, również bardzo grechutowskie. Fajnie, że ktoś idzie dalej tą drogą.

piątek, 11 czerwca 2010

Śmichy naszych ojców

Szlachetna idea częstego aktualizowania bloga upada skomląc. Jak wszystkie idee. Szczerze mówiąc, pisząc w startowym poście, że będę pisał minimum co tydzień, popisałem się (nomen omen) kokieterią. Różowy blogasek powstał po to, bym miał gdzie wykrzyczeć genialne w swej paranoi (i paranoidalne w swej genialności) pomysły, jakimi strzelam kilka razy dziennie. Znowu wyszedłem na głupszego, niż myślałem.

W międzyczasie gruchnęła wieść, że powraca Kabarecik. Ten Olgi Lipińskiej. Mam z Kabarecikiem problem. Toż to legenda, mistrzostwo świata. Jutrzenka wysublimowanego poczucie humoru.
Pamiętam jednak ostatnie odcinki, te z lat 2000, zanim Kabarecik skasował Zły (dziś ten sam Zły Kabarecik reaktywuje). Tego się nie dało oglądać. Bida-rewia z gwiazdkami seriali, Marek Siudym w babskiej kiecce i cienka satyra polityczna. Gdzie to, do dzisiaj ojce nasze wspominają z sentymentem?
Na szczęście Ojce (dokładniej Tata) przyszli w sukurs, kupując DVD ze starymi odcinkami. I, motyla noga, to naprawdę było dobre. Woźny Turecki, kurtyna, Dyrektor, pan Janek i cała reszta. Trochę Gałczyńskiego zmiksowane z kawałkiem PRL. Całość grała jak ta lala. Gdzie się to zatem podziało?

Pewną odpowiedź nasuwa inna legenda, czyli Jan Pietrzak. Kiedyś to było coś, Kabaret pod egidą, skecze, monologi, piosenki. Teraz zaś wszyscy wiemy, na czyim żołdzie jest Pietrzak. Czyżbyśmy więc meli klapki na oczach? Nawet tacy ludzie jak Passent, który przecież nigdy nie splamił się służbą u Złego.

Co zatem się stało przez te trzydzieści lat? Co zmieniło Kabarecik w bida-rewię, a Kabaret w sługusów wiadomych sił?
Może to tylko zwykłe dziadzienie. W tym miejscu rodzi mi się myśl. Chyba dobrze, że legendy staroreżimowej popkultury, wszystkie te Teleranki, W starym kinie, Wielkie gry i wiele innych, umarły po 89 roku. Dziś nie dałoby się ich oglądać. Byłyby cieniem minionego, balem w domu weterana, wspomnieniem rezerwy '76.
Motyla noga, to mogłoby trafić nawet Bareję. Stoczyłby się i koło 200 roku leżał gdzieś koło Gruzy, który zaczynał od wojny domowej, a finiszował Yyyrkiem: kosmiczną nominacją.

Smutne to jakoś.
Za godzinę leci Kabarecik.