niedziela, 23 stycznia 2011

Idełolo

Czytjąc sobie do galaretki recenzję "Och Karol 2", spostrzegam pewien wdzięczny ustęp:
warto odnotować epizod oryginalnego Karola, Jana Piechocińskiego, tutaj grającego księdza w ostatniej scenie. Twórcy dowcipnie podsumowali jego życiorys, sugerując kapłaństwo jako jedyną ucieczkę przed tabunami zakochanych kobiet. To byłby materiał na osobny film, niestety nie do realizacji w naszym polskim katolandzie.

Znowu!, pomyślałem.
Proszę, nie bierzcie mnie za oszołoma. Cenię wolność słowa, to że każdy może mówić, jakie mu złogi na duszy zaistniały za sprawą oddychania polskim powietrzem. Z niezmienną ciekawością dowiaduję się kolejnych straszliwych faktów o naszej umiłowanej inkarnacji Iranu. Ale na litość — dlaczego oni muszą o tym pisać bez przerwy.
I nie chodzi li tylko o niechęć do jednego stylu wypowiadania się. Jako umysł poniekąd ścisły, powinienem czuć przychylność do zbioru poglądów określanych jako korwinizm. Ale jak tu akceptować klasyczny liberalizm, kiedy co chwila trafia się chłopaczek niepotrafiący powiedzieć "Ala ma Asa" bez fanzolenia o socjalizmie. Inni z kolei, prawicowcy, którzy nie załapali się na Okrągły Stół, bez przerwy muszą wyjeżdżać z Adamem Michnikiem, jakby ten człowiek był brakującym ogniwem łączącym oddziaływania silne ze słabymi. Kwintesencja normalnie.
Ci z lewa nie lepsi. Młodzi uparli się na Bolandę (tak nasze państwo wymawia sie po japońsku). Bolanda to, Bolanda tamto. Pytanie, jakiej nazwy używają ich tokijscy koledzy, gdy chcą ponarzekać na swój ojczysty kleryków. Yappo? Z kolei starzy lewicowcy słyną z tego oto dialogu:
– Ile jest pi?
– Trzy czternaście.
– Oj tak, niech będzie trzy czternaście, niech będzie nawet sześć pięćdzisiąt, byle kraj pozostał katolicki [tu takie wielce inteligentne przewracanie oczami]

I w koło Macieju. Na widok piany jajecznej bredzą o ruskiej mgle, cieszą się na deszcz, że zatopi pisiorów. Szukają queeru w całym a geranium czytają "gender". Bronią czystości rasowej kołka w płocie i chrześcijańskiego charakteru sęka w drzewie.
I tylko mój blog, mimo że różowy, pozostanie neutralny. Takie mam postanowienie i postaram się go dochować.
Dla mnie i dla Was.

Edit: No i klops. Bolanda to po Arabsku. Japończycy mówią "Porando". To by się nawet zgadzało z tym, co wiem o obu językach. Tylko czemu przeczytałem o Bolandzie na jakimś forum o anime? w każdym razie za merytorykę wpis powinien trafić do kosza.

sobota, 22 stycznia 2011

Moriarty!

Wystukuję te słowa z lekkim oporem, bo temat arcyciekawy, a ja nie czuję kompetentny. Ale chyba muszę, bo nikt jeszcze o tym nie pisał. Czyli coś jak z moją pracą magisterską.
Jakiś czas temu ukazał się opasły Sherlock Holmes. Dzienniki i przygody.. Można je bez trudu kupić za śmieszne pieniądze na taniej książce. I byłbym tak zrobił, gdyby nie ukazała się jeszcze grubsza Księga wszystkich dokonań Sherlocka Holmesa. Ważna książka, bo dotychczas przygody detektywa były porozrzucane po rozmaitych kompilacjach różnych wydawnictw i z cudem graniczyło zebranie kompletu, w którym nie byłoby dubletów, braków albo obu naraz.
Dzieła Doyle'a i inne klasyki z tamtych lat to doskonały przykład tego, jak hartowała się popkultura. I jak powoli dochodzono do rzeczy dla nas oczywistych. Na przykład Moriarty. Główny szwarccharakter, Napoleon zbrodni pojawia się od razu w Ostatniej zagadce i ginie. Można pomyśleć, że autor wymyślił profesora na kolanie i tylko dlatego, że Holmesa nie mógł pokonać byle zbir. Późniejsze wystąpienia Moriarty'ego to jeden prequel oraz szereg aluzji w opowiadaniach.
Ze współczesnego punktu widzenia sir Arthur był rozrzutnym twórcą. Bohaterowie popkultury żyją w swoich własnych światach (komiksiarze używają nazwy uniwersum: uniwersum Batmana, uniwersum Supermana i tak dalej) i tak też jest z Sherlockiem Holmesem. Ma arcywroga (Moriarty), sidekicka (wiadomo kogo), kobietę życia (Irenę Adler), brata (Mycroft; BTW chyba na nim wzorowano brata Adriena Monka w znanym serialu) oraz policjanta z zakutym łbem (Lestrade), lecz żadna z tych postaci nie została należycie wykorzystana (wyeksploatowana?). Gdyby Arthur Conan Doyle był współczesnym scenarzystą serialu – albo komiksu, albo gry – rozciągnąłby walkę z Moriartym na cały sezon albo i dłużej. I nie chodzi o to, że ganialiby się po europie przez 22 odcinki (22 opowiadania, 22 zeszyty...). Holmes już dużo wcześniej zacząłby napotykać się na przesłanki, że w brytyjskim świecie zbrodni istnieje jakaś nieznana siła, macher ciągnący za sznurki. A tymczasem kicha, postać z takim potencjałem (chyba pierwszy i kanoniczny geniusz zła) dopisana na odczep się.
Ciekawe, że rozumieją to filmowcy. Nie znam statystyk, ale na moje oko 90% z filmów o Sherlocku Holmesie niebędących adaptacjami oryginalnych tekstów, próbuje zrobić z postacią profesora Moriarty'ego to, na co zasługuje.


Dopisek na marginesie:
Gdy pisałem powyższy tekst, towarzyszyli mi inni bohaterowie naszych czasów. Najpierw była Stawka większa niż życie, ostatni odcinek, ten z gruppenfuehrerem WOLF-em. Jeden z najlepszych odcinków. Niestety, magia serialu pryska, gdy Kloss pojawia się w radzieckim mundurze. Tego się nie robi.
Potem przełączyłem na Wilka i zająca. Odcinek, w którym biegali po wzorowej socjalistycznej. W tle grało Oxygene Jarre'a. Co by nie mówić, ścieżki dźwiękowe w rosyjskich kreskówkach były zawsze niebanalne.

czwartek, 20 stycznia 2011

Szkic powieści

Jedno mnie zdumiewa: jak słabo literatura absorbuje nowoczesność. Nie mówię o zachodzie, czy naszej kochanej fantastyce. Biega mi po głowie typowy polski mejnstrim.
Bo jak to jest, że pisząc książkę o Czasie Zmian, bohaterami możemy uczynić chłopów, inteligentów, ziemian, żołnierzy, rewolucjonistów, kupców, fabrykantów, typy wybitnie XIX-wieczne. Podobnie z treścią. Dlaczego mamy opisy kobiet łuskających groch i wiatru szumiącego w zbożu, a nikt nie pokusił się o sceny z technikami lutującymi kable pośród poetyckiego (bo przecież nowy świat też potrzebuje swojej poezji) łomotu elektromechanicznych central.
Szła tam myśl za myślą, aż opracowałem zarys pierwszej polskiej powieści o telekomunikacji. Panie i panowie:

STRACONE PAKIETY
Tom pierwszy. Telekomuniści
Akcja zaczyna się w 1946 roku. Adam, weteran Powstania (walczył w kompanii łączności) wraca z niewoli. W ruinach Warszawy poznaje Ewę – dziewczynę z biedniackiej rodziny, która w ramach awansu społecznego jest telefonistką w KC. Zakochują się w sobie, żenią. Adam idzie na studia, po roku rodzi im się Adam junior. Ale Duch Czasu czuwa. Sekretarz komitetu telegrafów, Telefoński, pożąda Ewy. By ją zdobyć, donosi na Adama, który zostaje (jako reakcjonista z AK) aresztowany przez UB. Ewa, poddana praniu mózgu przez Telefońskiego,wyrzeka się męża. W finałowej scenie tomu pierwszego Adam siedzi w celi śmierci więzienia na Rakowickiej i łyzka wyskrobuje na ścianie podstawy nowoczesnej teorii pól komutacyjnych.
Tom drugi. Połączenia.
Marzec 1968 roku. Adam Telefoński, student pierwszego roku telekomunikacji zostaje spałowany przez aktyw. W domu jeszcze większe lanie dostaje od rodziców. "Nie możesz, mówią, robić takich rzeczy. Z twoim pochodzeniem!" Adam nie rozumie. Przecież jest młody, przystojny i ustawiony. Jego ojciec to wybitny polski uczony-telekomunista. Wkrótce się jednak okazuje, że starzy mieli rację. Władze wywlekają ojcu przedwojenne nazwisko (Ozjasz Telefunken) oraz syjonizm. Dają paszport w jedną stronę, każą wyp***lać do Izraela. Adam nie chce jechać, ma w Polsce dziewczynę i przyjaciół. Z drugiej strony nie może przecież wyprzeć się rodziny. W dramatycznej scenie matka wyznaje Adamowi prawdę: jego prawdziwym ojcem jest Adam-senior. zyje, wypuścili go w 1956. "Idź do niego, prosi matka, chociaż ty jeden. Ja nie jestem godna". W finale tomu drugiego państwo Telefońscy vel Telefunken opuszczają kraj, Adam-junior zaś odnajduje Adama-seniora (prostego montera sieci telefonicznych). Zamieszkują razem.
Tom trzeci. Opornik na linii
Lata 80. Obaj Adamowie działają w opozycji, konstruując aparaturę dla podziemnej radiostacji. W tym tomie będzie wiele przygód oraz klimatu konspiracji. Ponieważ lubię stary polski punk, dopisze postać syna Adama-juniora, Pawełka (trzech Adamów to byłoby za dużo), który z kapelą oraz własnoręcznie zmajstrowanym wzmacniaczem jeździ na festiwal do Jarocina. W tym wątku będzie dużo muzyki i taniego wina. Powieść kończy się szczęśliwie. Komuna pada, z obczyzny wraca (stary Telefunkena rąbnęli dżihadyści, gdy w ramach służby wojskowej w siłach zbrojnych Izraela przeciągał światłowód przez Wzgórza Golan) Ewa i pojednuje się z prawowitym mężem. Pawełek pokazuje ojcu i dziadkowy kartkę wyrwaną z Młodego technika. "To artykuł o sieciach komputerowych. Będę się nimi zajmował gdy dorosnę".

KONIEC.
(ewentualnie epilog, w którym Paweł doktoryzuje się z VoIP...)

wtorek, 11 stycznia 2011

Blogasek żyje

Blogasek żyje. Po prostu nie mam chwilowo czasu na regularne go uzupełnianie (chociażbym chciał).
Jedną z rzeczy, która mnie ekscytuje ostatnio (obok mej ukochanej uczelni i perspektywy starzenia się) jest jutrzejsza premiera Nakręcanej dziewczyny Paola Bacigalupiego. Wiecie, że Amerykanie nie potrafią wymówić jego nazwiska? Rozleniwiła ich angielszczyzna. Niemniej, wyobraźnie sobie, P.T. czytelnicy, że my już taką biopunkową prozę mieliśmy. Nawet dostałą Zajdla. Chodzi o Autobahn nach Poznań Ziemiańskiego. Jakie podobna koncepcja: świat z rozstrojonym klimatem, globcio zalało niziny, nie ma ropy naftowej, ludzkość cofnięta o dwa stulecia korzysta z technologii przedeelektrycznych i ocalałych resztek inżynierii genetycznej. Różnice pojawiają się w wykonaniu. Nie wiem, jak Bacigalupi, ale Ziemiański od kompleksowego SF wolał parowe czołgi, gołe Czeszki oraz BRESLAU.
Może to jest choroba naszej fantastyki, zatrzymywanie się na krok przed Skokiem.