niedziela, 2 lutego 2014

Wyzwanie trzydziestodniowe (4)

Favourite book of your favourite series

No pięknie. Przecież wczoraj wytłumaczyłem, dlaczego nie mam ulubionej serii, a jeśli nawet bym miał, to dlaczego bym nic nie pamiętał. Czyli nici z dzisiejszego wpisu?
Na szczęście spojrzałem na półkę po prawej i mnie olśniło. Series nie musi oznaczać cyklu autorskiego, ale również cykl wydawniczy. Trochę to naciągana interpretacja, lecz dzięki niej zabawa będzie trwać. A Uczta wyobraźni to tak ważna i chwalebna inicjatywa, że trzeba o niej pisać jak najwięcej.
Czyli Ślepowidzenie Petera Wattsa. Być może najważniejsza książka w całej UW, a mojemu sercu szczególnie miła, gdyż to prawdopodobnie ostatnie powieść, o której się rozmawiało  (może jeszcze Wieczny Grunwald Twardocha załapał się rzutem na taśmę) . Pamiętacie pewnie: Szostak&Orbitowski&Dukaj poświęcili jej długą dyskusję z suplementem, na cieszyńskim Polconie polscy autorzy opowiadali, jak Watts dodał im wiary w SF, od rozmów wrzały fora i komentarze na blogach. Prawie dwa lata Ślepowidzeniem myśleliśmy, mówiliśmy, żyliśmy. A potem się skończyło. Definitywnie. To dziwne, bo przecież od 2008 wydano sporo książek, które zasługiwało na coś więcej niż szybką recenzję z gwiazdami.
Miłośników literatury próbują zastąpić hobbyści, ale hobbystów dyskusja o książkach (filmach, grach) jest niebezpiecznie bliska serii monologów. Znawca broni palnej zlustruje powieść pod kątem prawidłowego opisu strzelania z pistoletów, koniarz oceni scenę szarży ciężkiej brygady, erpegowiec sprawdzi, czy pisarz fantasy przestrzegał reguł AD&D 3.5. Nikt za to nie rozmawia o SF, bo o mieczach i koniach wymądrzać się potrafi każdy jeden, a ogarnięcie nowoczesnej genetyki albo kosmologii wykracza poza możliwości konwentowego hobbysty amatora.
A może przyczyną jest klęska urodzaju. Uczta wyobraźni wystartowała w 2006 roku dwoma książkami. Rok później wydano jedną, w 2008 - trzy (w tym Ślepowidzenie), w 2009 - siedem, w 2010 - trzy, w 2011 - sześć, w 2012 - cztery, w 2013 - sześć, a styczniu tego roku cztery. Na kolejne miesiące MAG zapowiedział kolejne pięć (!). Czyli mimo kryzysu planuje pobić rekord sprzed pięciu lat. Do tego należy dodać literaturę obcojęzyczną z innych serii i wydawnictw (na pewno zebrałoby się drugie tyle) oraz literaturę polską  - a niebanalnych autorów też mamy więcej, niż palców u obu rąk. To za dużo tekstów, żeby zbiorowość mogła je spokojnie przeczytać i przemyśleć. Ja kupię Szostaka, ty Luciusa Sheparda, a kto inny Annę Kańtoch. Wszystkie piękne, dobre i ważne książki, ale za dużo sobie nie porozmawiamy.
Aż przypomniały mi się stare polskie i radzieckie powieści fantastycznonaukowe. Obowiązkowy w nich był rozdział, w którym bohaterowie, nim ruszyli na podbój kosmosu, pokazywali czytelnikowi życie na Ziemi przyszłości. W tych utopijnych światach istniała tylko kultura najwyższych lotów. Najskromniejszy muzyk był drugim Paganinin, zaś rzeźbiarze nie schodzili poziomem niżej Auguste'a Rodina. Mistrzowie socrealistycznej SF nie szczędzili czytelnikowi takich szczegółów, ale czy ich bohaterowie nie czuli znużenia ambicją i pięknem? Czy dlatego nie wylatywali między gwiazdy - żeby odciąć się od nadmiaru i znaleźć wreszcie temat do wspólnej rozmowy?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz