czwartek, 20 lutego 2014

Wyzwanie trzydziestodniowe (22)

A book that makes you cry

Gruby, wielkoformatowy wybór (bo chyba napisał ich więcej) Baśni Andersena.
I nawet nie dlatego, że Dziewczyna z zapałkami (chociaż bałem ją ponownie przeczytać, żeby nie popłakać się jak bóbr). Fenomen andersenowskich baśni najlepiej zrozumieć porównując je z Baśniami braci Grimm (których dwutomowe wydanie - to z żabą i krukiem - stoi u mnie niedaleko Jana Krystiana).
Oryginalne teksty braci pamiętane są dzisiaj głównie za krwistość (podczas gdy czytamy i oglądamy uładzone przeróbki). Obcięte kończyny, rozprute brzuchy, zła macocha tańcząca na węglach podczas wesela pasierbicy itd. Rozkochani we Freudzie dwudziestowieczni krytycy lubili doszukiwać się u Grimmów psychoanalitycznych podtekstów, genitaliów, metafory traconego dziewictwa, zazdrości o penisa, kompleksów Edypa i Elektry. Może i one tam są, nie mnie osądzać. Ale najważniejsze jest chyba to, że to okrucieństwo jest w gruncie rzecz prostolinijne. Nie wymyślili go filozofowie dumający o sensie przemocy, ale niemiecki lud, który w swej zbiorowej nieświadomości zachował pamięć o czarnej śmierci i wojnie trzydziestoletniej. Świat Grimmów jest straszny, ale obejmowalny rozumem człowieka prostego.
Z kolei Baśnie Andersena to dzieło jednego człowieka, który usiadł i wylał na kartki cały ból, jaki tkwił mu duszy. To nie melodramatyczne śmierci są siłą Andersena, ale ciemność kryjąca się w człowieku. W każdym z nas. I jak to się zrozumie, dostrzeże ten mrok, chce się płakać, i wyć, i uciec pod łóżko. The horror.

3 komentarze:

  1. "traconego dziedzictwa"? Mrok Grimmów nie jest chyba rdzennie niemiecki. To mrok ludowy -- tu się zgodzę -- jego odtworzenie było celem braci -- ale kosmopolityczny. W razie Andersena pamiętam jedynie wiedzę powszechną, unoszącą się w kulturowym powietrzu. Pewnie nie zaglądałem doń po dziesiątym roku życia. Wypada nadrobić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poprawiłem :) Pomyłka freudowska w zdaniu o psychoanalizie nie hańbi.

      Usuń
  2. Baśnie Andersena - szczególnie w wydaniu z ilustracjami Janusza Stannego - koszmar mojego dzieciństwa. Mam jeszcze cały komplecik u Rodziców na półce, ale od tamtych czasów nigdy nie sięgnąłem. Dla mnie największą traumę (oprócz onej Dziewczynki z zapałkami, która też była zabójcza) wywołała bajka Czerwone buciki - przy niej buczałem jak łoś. Tak szczerze i z serca: znienawidziłem Andersena wówczas. I ta uraza wciąż się utrzymuje.
    Bracia Grimm byli dla mnie zupełnie lajtowi po Andersenie. Ulubiona bajka: Muzykanci z Bremy - wiem, dziwny jestem.

    OdpowiedzUsuń