A character you can relate to the most
Jak ten czas leci, pomyślałem, stawiając liczbę 25. To już dwudziesty piąty dzień Wyzwania? Wiem, że niektóre wpisy były śmiesznie krótkie (głównie dlatego, że pisałem z pamięci, nie odświeżając sobie żadnej książki), lecz i tak jestem zadowolony. Byle dokończyć, dopisać dwa dni, które przepadły z powodu braku internetu i zachować coś z wypracowanego tempa. Bo tempo jest. Licząc wymarzony wpis tygodniowo, wyrobiłem normę do czerwca włącznie. Może więc ogłosić wielki plan bicia norm jak za Bieruta i zrobienia dwóch lat w rok? Byle tematów nie zabrakło.
"To relate to" podobno w tym kontekście oznacza "identyfikować się". U Stanisławskiego najbardziej podobnym znaczeniem było "odnosić się do czegoś". Niby więc pasuje. Jakoś tam. Ale mój angielski zardzewiał ostatnimi czasy straszliwie, straciłem intuicję, która w takich przypadkach jest niezbędna. Niech więc będzie. Ale jeśli kiedyś zbłaźnię się w obecności native speakera, to wiem, kogo winić.
Dobrze. Z którym bohaterem literackim mógłbym się identyfikować? Odpadają wiedźmini, Marlowowie, nawet większość bohaterów Hemingwaya. W ogóle w literaturze popularnej przeważają twardziele, mistrzowie ciętej riposty, geniusze i przystojniacy. Porównywanie się do nich jest jak wklejanie Dżonego Deppa do profilowego.
Może zatem ktoś słaby? W takim razie czułbym powinowactwo z bohaterem (czy w ogóle w tekście pada jego imię?) Głodu Hamsuna. Wprawdzie nie mam aż tak zwichrowanej psychiki, żeby doprowadzić się na skraj wyczerpanie, niemniej jest coś niebezpiecznie bliskiego między mną, a kolesiem, który sam się pcha na skraj, kłamie, konfabuluje, bajdurzy, sam sobie szkodzi, wie o tym, ale nie potrafi przestać. A może każdy ma takiego hamsunowskiego głodomora w sobie?
Drugi byłby (znów bezimienny; przypadek?) brat Bartłomieja Chochoła z powieści Szostaka. Tu na pewno nie chodzi o to, że człowiek jest moim portretem. Fenomen Chochołów polegał na tym, że co drugi męski czytelnik odnajdywał w nich siebie. A kobiety z kolei pomstowały na niego, krzyczały na książkę "zrób coś! weźże się do życia! wytrzymać z tobą nie mogę, ofiaro!" Czyli Witowi Szostakowi udała się sztuka: znalazł ten konkretny element męskości, który działa na nerwy paniom. Ten który próbują z nas wyplenić, jako nasze matki, żony i kochanki. Ten, który, mają nadzieję, zniknie w końcu samoistnie, gdy w końcu jej mężczyzna "się zmieni". Bo po to nas rodzą i poślubiają, żebyśmy się wreszcie zmienili.
Ale figa. Chochoł w naszych sercach rośnie i kwitnie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz