Przydarzyła się taka w zeszłym roku. Zła, paskudna, niedobra książka. Najchętniej rzuciłbym nią o ścianę. Ale czytałem ją na kindlu siostry, więc nici z dramatycznego gestu. Szacunek do dóbr materialnych i więzi rodzinnych jest ważniejszy niż zdrowa reakcja na Ciemno, prawie noc Joanny Bator.
Wiem, że Nike miewała swoje lepsze i gorsze chwile, a wpadka zdarzyć się może zawsze. Ludzie są omylni, nikt nie przeczyta wszystkiego, co opublikowano w zeszłym roku, czasem dopada zaćmienie mózgi i nie poradzisz, a kontekst społeczno-polityczny mamy taki, jaki mamy. Ale i tak jestem gotów postawić stówę, że Ciemno... to największy błąd w historii nagrody. Jeszcze nie nagrodzono książki zwyczajnie obrzydliwej.
Nie chce mi się streszczać, bo na samo wspomnienie otwierającej powieść sceny w pociągu robi mi się niedobrze. Zresztą nie wiem, czy jest sens. Na pierwszy rzut okiem Ciemno... może się kojarzyć się z literaturą popularną: bohaterka-dziennikarka, małomiasteczkowa społeczność, kryminalna zagadka. Ale nie dajcie się oszukać. Powieściowy Wałbrzych jest tak zdeformowany przez przez narratorkę, że nie można go brać ani na poważnie, ani jako groteskę. Nie ma już w nim ludzi, tylko śmierdzące bydło. Albo coś gorszego od bydła, bo krowy nie popadają w sekciarstwo. Domy się sypią, ulice są dziurawe, jedzenie cuchnie... miałem nie streszczać. Wyguglajcie sobie zdjęcia cygańskiej dzielnicy w Koszycach, zaludnijcie reprezentantami najbardziej rasistowskich stereotypów o Romach, jakie wam się przypominają, a potem wybielcie ich w fotoszopie, żeby z koloru wyglądali jak ja, czy ty. To Wałbrzyszanie, jakimi widzi ich redaktor Joanna Tabor (podobieństwo nazwisk nieprzypadkowe).
Ciemno, prawie noc broniłoby się w dwóch przypadkach. Po pierwsze jako piętrowy żart – jakiś złośliwy prawicowy dziennikarz, dajmy na to David Wildstein, napisał satyrę na Wyborczą. Bo tak mniej więcej przeciętny człowiek Gazety Polskiej widzi przeciętnego człowieka Gazety Wyborczej: skrajny egocentryk, użalający się nad sobą, przekonany o własnej wrażliwości i wyjątkowości, a zdolny jedynie do naprzemiennego odczuwania strachu i pogardy. Drugie wyjście byłoby takie, że to poważna historia o klęsce formacji inteligenckiej, której z niegdysiejszego etosu zostało wyłącznie wyobcowanie i poczucie wyższości.
Niestety, powyższe hipotezy to tylko moje pobożne życzenia. Taki już mam nawyk, że bronię twórców przed krytykami. Ale tym razem nie wolno. Trzeba powiedzieć jasno: Ciemno, prawie noc to powieść faszystowska. Pozwolę sobie zacytować recenzentkę z Esensji, bo nikt chyba lepiej tego nie udowodnił (wytłuszczenie moje):
Z reporterską wnikliwością poprzez wypowiedzi anonimowych czaterów (fikcyjnych, lecz jakże prawdziwych) autorka ukazuje choroby drążące współczesne polskie społeczeństwo: ignorancję, zawiść, frustrację, podłość, a wszystko to podszyte niezłomnym przeświadczeniem o własnej wyższości. Z tych rozmów (które w istocie są monologami, bo żaden z rozmówców nie słucha innego, chyba że po to, by go po chwili zmieszać z błotem) wyłania się obraz świata, który w innej wersji poznajemy na wałbrzyskim rynku, a w skali makro na przestrzeni całej książki: świata istot, wśród których tylko nieliczne mają prawo nazywać siebie ludźmi.Co to było Lebensunwertes Leben chyba nie muszę pisać. Za to pierwsze zdanie, fragment po dwukropku, ten zawiści, frustracji i podłości podszytych niezłomnym poczuciem wyższości to szczera prawda. Taka jest Joanna Tabor.
Co więcej powiedzieć o Ciemno, prawie noc? Wbrew pozorom warto się przemóc i po te książkę sięgnąć. Jeśli wciąż nie wierzysz, że w Polsce faszyzm istnieje, jest tolerowany, akceptowany, nagradzany na salonach. Jeśli wahasz się, czy posłać dziecko na studia do Warszawy. Jeśli brakuje ci literackich portretów Wałbrzycha, a chciałbyś pokibicować jego obywatelom, ludziom przyzwoitym i szlachetnym. W pozostałych przypadkach spalić, skasować, wyrzucić na śmietnik.
PS: przez całą jesień zabierałem się do napisania recenzji Ciemno..., ale nie miałem pomysłu, jak uczciwie, racjonalnie i bez emocji oddać moją niepohamowaną odrazę do tej powieści. Aż wreszcie teraz mnie olśniło, że recenzję napisał już Miłosz:
Który skrzywdziłeś człowieka prostego
Śmiechem nad krzywdą jego wybuchając
Gromadę błaznów koło siebie mając
Na pomieszanie dobrego i złego.
Choćby przed tobą wszyscy się kłonili
Cnotę i mądrość tobie przypisując
Złote medale na twoją cześć kując
Lepszy dla ciebie byłby świt zimowy
I sznur i gałąź pod ciężarem zgięta
"Jeśli wahasz się, czy posłać dziecko na studia do Warszawy."
OdpowiedzUsuńDobrze, że chociaż Ty unikasz uogólnień i (dare I say?) szowinizmu.
Z ironią często bywa ten kłopot, że łatwiej ją wyrażać, niż załapać u innych.
UsuńMam nadzieję, że masz rację; ale pewności mi brak -- cała notka wydaje się wyrażać obrzydzenie całkowicie szczere.
UsuńSorki, to na prawdę miała być ironia. Powieść Bator sugeruje między wierszami, że prawdą jest, iż Stolica pożera młodych przyjezdnych z prowincji zamieniając ich w wykorzenione wielkomiejskie zombie. Jak chcecie, to skasuję.
OdpowiedzUsuńNiezły wpis. W ogóle służy Ci to wyzwanie trzydziestodniowe ;-)
OdpowiedzUsuńmc
Spisane będą blogi i rozmowy. Nic nie kasuj. Zgadzam się z Cetnarem - kolejny ciekawy wpis.
OdpowiedzUsuńHej, Ziuta :) Dwie rzeczy - nie czytałam "Ciemno...", ale czytałam dwie inne powieści Bator i faktycznie zgodzę się z tym, że wszystkich przedstawia źle, wyszydza wszystko, tak, że właściwie ledwo co zostaje i miałam takie nie przyjemne wrażenie czytając. Druga rzecz - co do Wałbrzycha, to nie wiem, kiedy tam ostatnio byłeś. Jeśli dawno, to zapraszam do nas na oglądanie zdjęć z ostatniej wycieczki. Mateusz mówi, że jak mu za dobrze w życiu i potrzebuje dawki depresji, to jedzie do Wałbrzycha. Ulice dziurawe, domy się sypią, jedzenia nie znaleźliśmy, bo nawet przy jako tako odnowionym wałbrzyskim rynku nie bardzo są jakieś knajpy, muzeum w niedzielę zamknięte... Wałbrzych.
OdpowiedzUsuńJa mam do tej książki jeszcze inny zarzut – konstrukcyjny. Jeśli wolno się zareklamować, to w tym miejscu opisałem to szerzej: http://stanislawkrawczyk.blogspot.com/2014/01/ciemno-prawie-fabua.html. Cała powieść wydaje mi się chaotyczna, niepotrzebnie mieszająca kilka czy nawet kilkanaście konwencji.
OdpowiedzUsuńStężenie niechęci narratorki do wałbrzyszan (co gorsza, niechęci tendencyjnie uprawomocnianej fabularnie) również uznałem po lekturze za przesadzone, nawet jeżeli to miała być satyra. Ale najbardziej przeszkadzało mi to, o czym piszę wyżej.
Chciałbym, żeby to była satyra, ale kłóci się to z bohaterką, która jest napisana stuprocentowo na serio. Brrrr.
UsuńMoim zdaniem to jest satyra, ale niepełna – jeden z wielu przykładów bałaganu kompozycyjnego. Niemniej wydaje mi się, że można odczytywać ten aspekt powieści jednocześnie według klucza etycznego (tak jak u Ciebie) konstrukcyjnego (tak jak u mnie). Nie broni się on niestety w żadnym z tych dwu wypadków.
UsuńSkupiłem się na etyce, bo miało być książce, której nienawidzę. Braki konstrukcyjne, zły styl i tym podobne to co najwyżej wady.
OdpowiedzUsuńSłusznie, formuła wpisu w zupełności tłumaczy taki rozkład akcentów. Chciałem, aby moje komentarze raczej dołożyły dodatkową perspektywę, niż podważyły Twoją – mam nadzieję, że nie wyszło to całkiem źle.
UsuńPowodzenia w dalszej części wyzwania!