A book turned movie and completely desecrated
Książek zmasakrowanych przez filmowców jest mnóstwo. Ciekawi mnie pierwszy raz. Czyżby edisonowski Frankenstein, w którym potwór powstaje w magicznym kotle?
Dziś jednak nie o Frankensteinie, ale o Philipie K. Dicku, jego opowiadaniu Złoty człowiek i filmie Next z Nicolacem Cage'em w roli głównej, który ponoć jest ekranizacją wspomnianego opowiadania.
Dlaczego akurat ten przypadek. Ponieważ sam Dick zabrał głos. Na podstawie zbioru The Golden Man z 1980 napisał krótkie komentarze do każdego z zamieszczonych tekstów. W przypadku Złotego... była to anegdota. W latach 50 popularne były opowiadania o popromiennych mutantach obdarzonych cudownymi mocami. Szczególnie lubił je John W. Campbell, wydawca Analogu. Stawiał jednak dwa warunki: 1) mutanci musieli być dobrzy oraz 2) panować nad sytuacją. A pisarze SF, jak wiadomo, lubią przekraczać nieprzekraczalne. Dick pod tym względem nie odstawał. Napisał więc tekst, w którym 1) mutant wcale nie był dobry, a przynajmniej nie dla nas, oraz 2) nie panował nad sytuacją. Campbell opowiadania nie przyjął, więc Dick puścił je do magazynu If, gdzie zostało opublikowane z pocałowaniem ręki. Wkrótce jednak do pisma list napisała zirytowana czytelniczka. Zganiła Dicka ze tekst głupi i pełen uchybień – po czym wymieniła dokładnie te dwie zasady, które spełniać miały opowiadania w Analogu.
Next po ponad 50 latach powtórzył tamtą dyskusję. To, że z pierwotnej fabuły nie ostało się nic (poza nadnaturalną mocą bohatera) nie jest nawet problemem. Złoty człowiek dział się w archeologicznym z dzisiejszego punktu widzenia settingu po sowiecko-amerykańskiej wojnie atomowej i zastąpienie go bardziej współczesnym straszakiem światowego terroryzmu ma sens. Nie jestem ortodoksem wymagającym trzymania się litery. Ale twórcy zmienili ducha, czyli dwa punkty, o które Dick walczył z Campbellem. Miszcz Cage gra mutanta, który jest dobry i panuje sytuacją. Oczywiście waha się i czasem dostaje bęcki (nawet bohaterom Cage'a się to przydarza), ale nijak się to ma do sytuacji złotego człowieka z opowiadania, który był zaszczutym zwierzęciem kierującym się dość prostymi instynktami.
Philip Dick miał ekranizacje znakomite, dobre i kiepskie, ale ta jest bez sensu. Czemu właściwie jest ekranizacją? Spokojnie mogłaby być samodzielnym filmem. Nikt by nie zauważył podobieństwa, fani by się nie złościli, a producent byłby bogatszy o pieniądze wydane na zakup praw autorskich. Czyżby jest tak, jak według antyamerykańskich stereotypów, i jakiś prawnik z gadanym za najdrobniejszą zbieżność wytoczyłby proces o milionowe odszkodowanie? W takim przypadku jednak nie byłoby telewizyjnych procedurali, które na bezczela kopiują od siebie wszystko. A może Next pierwotnie był całkiem wierną ekranizacją, póki jej nie zdeformowała machina Hollywoodu? Hipotez wiele, jedna straszniejsza od drugiej.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Zmiana scenografii też ma znaczenie. W pierwotnej nowy gatunek ma szansę tam, gdzie nie udało się ludziom (a nie udało się, bo wojna). Gdy chodzi "tylko" o zagrożenie terroryzmem nawet to przesłanie szlag trafia. Podobnie zostało zamordowane przesłanie w filmie "Jestem legendą", choć tam ostał się jakiś jego cień, w dalekim planie.
OdpowiedzUsuńSwoją drogą, to kiedyś był popularny motyw w SF (np. "Dajmy szanse mrówkom"), dziś chyba wyparło go przekonanie, że po prostu przyjdą postludzie i pozamiatają.
Narażę się: "Fight Club". Są gorsze ekranizacje znakomitych książek, ale nie przychodzi mi do głowy żadna, która tyle książce odebrała, zastępując ją jako przedmiot kultu w człowieczej świadomości. Bo to ważny film, podczas gdy np. słaba adaptacja "Drogi" nie jest ważna, więc szkody nie wyrządzi.
OdpowiedzUsuńPS Coraz bardziej mnie kusi, żeby sobie w kajeciku rozpisać takie wyzwanie 30-dniowe na własny użytek; zda się: pouczające ćwiczenie.