niedziela, 6 lipca 2025

O "Dzieciach jednej pajęczycy" Olgi Niziołek

Przestrzelony debiut — pomyślałem, odkładając Dzieci jednej pajęczycy. Co gorsza, wydawca nie pomógł sprawiając, że już zajawka z tyłu okładki robi książce pod górkę.  Dostajemy obietnice czegoś, co będzie się czytać niczym pełną napięcia postapokaliptyczną powieść akcji, a tymczasem nic z tego. Dzieci to spokojna fantastyka, do pewnego momentu wręcz obyczajowa, ostentacyjnie lekceważąc święte zasady literatury przygodowej i sensacyjnej. Od prologu, który potem nie wraca i nie splata wątków i postaci, po zakończenie, przypominające metodą zakończenie zajdlowskiego Limes inferior (ale z innym sensem, o czym potem).

Co więc dostajemy? Bezimienną Aglomerację zarządzaną przez autorytarny reżim, o którym chciałoby się powiedzieć z angielska the regime, bo ciężko powiedzieć o tej władzy coś konkretnego, skąd się wzięła, jak działa, kogo reprezentuje i jakie ma cele, poza tym, że włada w sposób szkodliwy dla mas. Możemy dodać, że Aglomeracji brakuje wody, jest otoczona przez pustynię i hałdy toksycznych odpadów oraz, że musza istnieć jeszcze jakieś inne aglomeracje, bo ta powieściowa eksportuje do nich wodę (z chciwości, krótkowzrocznie i ze szkodą dla społeczeństwa), lecz i tak poziomem umowności wróciliśmy do wczesnego etapu polskiej fantastyki socjologicznej. Sęk w tym, że tamte utwory z połowy lat 70 opowiadały może o Miastach i Zarządach, ale były opowiadaniami. Olga Nizołek natomiast skwapliwie unika konkretu przez blisko trzysta stron. Może to problem wynikły z wcześniejszego specjalizowania się w weird fiction? To gatunek, w którym powstało wiele znakomitych opowiadań, ale trudny do realizacji w długiej formie. Bo albo mnożysz niesamowitości (przez co tracą moc), albo zaczynasz wszystko wyjaśniać (co jest dla weirdu zabójcze), albo, jak w Dzieciach..., masz materiału na opowiadanie, ale i tak piszesz.

Ofiarą tej pisarskiej strategii jest nawet tytułowa pajęczyca. Jest ona bóstwem, kult jej ma najwyraźniej status oficjalnego, skoro jednego z bohaterów, kiedy w młodości zwątpił, poddano reedukacji niedwuznacznie przypominającej niesławne terapie konwersyjne. Z drugiej strony poza tym konkretnym wątkiem konkretnej postaci cała sfera publiczna aglomeracji jest raczej agnostyczna. Nie tego spodziewałbym się po jakimkolwiek autorytaryzmie, czy szczerym w swym fanatyzmie, czy też takim używającym religii jako narzędzia do utrzymania społeczeństwa dyscyplinie i wysokim morale. A nawet jeśli przejdziemy do porządku dziennego nad takimi dziurami w świecie, to autorka serwuje kolejne. Co sprawiło, że w naszym świecie w niedługim czasie (góra dwa pokolenia, najstarsi pamiętają współczesność) zaszły takie diametralne zmiany? Nawet nie katastrofa klimatyczna jest tu problemem, ale co musiało się zdarzyć, że poznikały poprzednie struktury społeczne, od państw po tradycyjne religie? Skąd to rozedrganie między realizmem, a rozwiązaniami rodem z kreskówki (gąbki, o rety!), czy między bardzo dobrym piórem autorki (chociażby portretowania tych samych osób i wydarzeń z różnych perspektyw), a schematami z rodem tuzinkowego YA? Naprawdę, nie trzeba być ortodoksem hard SF, czy skwapliwym analizatorem każdego wątku fabuły,  żeby spostrzec, jak prują się szwy.

Tu sobie pozwolę wrócić do Zajdla. Limes inferior ma — w przeciwieństwie do Dzieci jednej pajęczycy — bardzo precyzyjnie skonstruowany świat, w którym nawet rzeczy nie wyjaśnione przez autora wprost okazują się pasować do reszty układanki. Z wyjątkiem kompletnie zaskakującego finału, który jest dosłownie jak z innej bajki. Ale jednocześnie stanowi doskonałą pointę. Przeturlawszy bohaterów przez wszystkie kręgi piekła, jakim jest dystopijna aglomeracja, rzuca im Zajdel do rąk iskierkę nadziei. Niziołek podobnie. Jej wyprawa przez aglomerację też prowadzi nas przez cały przekrój społeczny do ostatnich stron, gdzie beznadziejną sytuację rozwiązuje nieoczekiwana interwencja. Tyle, że u Klasyka dowiadujemy się, że na szukanie lepszego świata nigdy nie jest za późno, Debiutantka natomiast próbuje nas przekonać, że na wszystkie problemy postaci i ich świata (nieważne, że słabo zarysowane) receptą jest panteistyczne zlanie wszystkiego w jedną masę, z której bogowie ulepię świat na nowo. Żadna pociecha dla bohaterów, ja natomiast, kiedy przypomniałem sobie, że wszystkie totalizmy gardziły indywidualizmem i chciały swoich poddanych do budującego nowy, wspanialszy świat kolektywu, zadałem sobie pytanie, czy Olga Niziołek dobrze wybrała szwarccharakter swojej opowieści.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz