Zły czas na taki wpis o upadku
SFFiH. Świętujemy przecież Zmartwychwstanie, więc na czasie powinno być coś optymistycznego, nie zaś smuty. To moja wina, nie zdążyłem na wpis na bieżąco, nie chce mi się czekać na premierę ostatniego, majowego numeru, a Wielkanoc wypada pośrodku.
Chyba nikt się nie spodziewał. Padło wprawdzie
F&SF, ale raczej z powodów organizacyjno-personalnych. Gdyby się ogarnęli, pismo podobno mogłoby trwać. Mówi się też o kryzysie prasy, ale wydawało się, że pisma literackie mają większe szanse przeżycia. Dzienniki przegrywają z portalami, a pisma hobbystyczne z serwisami tematycznymi, ale czasopisma oferujące teksty dłuższe, bardziej pogłębione niż te w necie mogą ocaleć (taką nadzieję wyraża Paweł Dunin-Wąsowicz). Najbardziej chyba przygotowaniu niespodzianki przyczyniło się informowanie przez
SFFiH o wysokości nakładu. Wprawdzie spadał (z 10 tys 300 na 9 tys), ale problemów szuka się u tych, którzy go nie podają. Niedawno jeszcze wskazywano na
Nową Fantastykę. Że jak ktoś, to ona. Tymczasem trzyma się, wygląda dobrze i znów jest jedyna.
Długo nie wiedziałem, co o tym myśleć. Aż poszedłem w odwiedziny do znajomych, a tam znany w towarzystwie Jarek Urbaniuk zapytał, jak to ma w zwyczaju, "co się dzieje w tej polskiej fantastyce".
Ano nic.
Podobnie jak SFFiH informacją o nakładzie "przykryło"swoje problemy, tak sukcesy fantastyki zaciemniają nam prawdziwy widok: jest źle, bo to wisi w powietrzu. Cała radość z tego, że w jednym roku potrafią pojawić się dwie lub więcej książek takich jak
Chochoły albo
Wieczny Grunwald pryska momentalnie na myśl, że nie ma następców. Od lat nie było mocnych debiutów. Zaryzykowałbym, że od 2005, kiedy talentem błysnął Robert M. Wegner. Który zresztą prawdziwy debiut miał już w 2002, ale przełomowe opowiadanie meekhańskie Robert J. Szmidt zgubił mu na 3 lata. I od tego czasu nic. Pierwsze odczuło to SFFiH, bo opierało się w całości na polskiej prozie. NF trzyma proza zagraniczna (chociaż malakh, czyli Marcin Zwierzchowski, szef działu zagranicznego twierdzi, że na Zachodzie kryzys krótkiej formy też ma miejsce - nie sądzę jednak, żeby był tak głęboki i pokoleniowy jak u nas) i publicystyka. Może więc wyżyje.
Ciężko powiedzieć, co dalej. Na Zachodzie wiele dobrych opowiadań ukazuje się w internecie. Na blogu, po prawej stronie jest link do
Clarkesworld Magazine, z którego teksty co roku są nominowane do Hugo. U nas ten model na razie nie ma większych szans. Portale są rozdrobnione, więc nawet wartościowe teksty zaginą w szumie (może za wyjątkiem rzeczy z
Esensji, która ma dużą rozpoznawalność). Zostaje
NF i antologie
Powergraphu.
Tylko kto te dobre opowiadania miałby pisać? Autorów wcale nie ma tak dużo. Tuzy
Fabryki Słów ich już nie pisują, a jak już to do antologii swojego wydawnictwa (których tez jest mniej, niż dawniej). Stajni Kosików starcza sił na antologie powergraphowskie i kilka opowiadań w czasopismach. W gruncie rzeczy po upadku
Science Fiction przestrzeni dalej jest więcej, niż jesteśmy w stanie ją zapełnić. A debiutantów brak.
Przy okazji nieprawdą okazała się teza, że duża produkcja fantastyki doprowadzi do poprawy jakości, gdyż zdolni autorzy będą mieli większą możliwość publikacji i ćwiczenia warsztatu. Nic takiego się nie stało. Kolejna rysa na micie Klubu Tfurców. Micie czekającym na swojego Domosławskiego.
SFFiH należy się pogodne pogrzebowe wspomnienie, bo na pewno wniosło coś dobrego do polskiej fantastyki. Ale jak skupić się na przeszłości, skoro przyszłość, i to ta najbliższa, zapowiada się tak nieciekawie.