Prawdziwi mężczyźni zmywają makijaż benzyną E95 – powiedziała siostra, sprawiając niechcący, że przypomniały mi się stare rozważania na temat męskich melodramatów, czyli inaczej MM (znowu moje ulubione literki; chyba nigdy się od nich nie uwolnię).
Natchnął mnie też film „Dziewczyna z sąsiedztwa”, którego wprawdzie nie oglądałem, ale wiem, jakie reakcje wywoływał u znajomych. Kobiety przyjmowały go ze spokojem, mężczyźni nieomal mdleli. Czy możliwe jest coś podobnego na gruncie melodramatu, albo szerzej, wyciskacz łez zrobiony specjalnie dla mężczyzn? Po krótkich przemyśleniach znalazłem dwa takie obrazy.
Numero uno, czyli Casablanca. „Męskość” tego filmu opieram na spostrzeżeniu, że jeśli w większość romansów skupia się na losach/przeżyciach kobiet, to w Casablance jest raczej przedmiotem niż podmiotem. Ingrid Bergman staje przed wyborem małego dziecka, które dostało dwa torty z bitą śmietaną, a da rady zjeść tylko jeden. Ciężar tragizmu przesuwa się na faceta. Poza tym mamy cały zestaw hipermęskich cytatów, rozpaczanie przy whisky i Murzyna przy pianinie (to mój prywatny ideał knajpy: speluna dla życiowych rozbitków, w której pianista rżnie As Time Goes By). Mało to wszystko kobiece. QED.
Gdyśmy już wzruszyli serca przy Casablance, wytaczamy ciężka artylerię, czyli Los człowieka Siergieja Bondarczuka. Film nie tak popularny jak kiedyś, ale wyszedł na DVD, puścili w TVP Kultura, a na Filmwebie rozpływają się w pochwałach. Uwzględniając fakt, że zdeklasował Casablankę w moim top ten i teraz figuruje na pierwszym miejscu, jest to lektura obowiązkowa. Olać Manny i Finchery, oglądamy Sieriożę.
Nic tak nie charakteryzuje Losu człowieka, jak to, że scena odmowy zagryzienia po pierwszym stanowi tu manifest ludzkiej godności. Bohater po drugim też nie zakąsza, co czyni go wzorem człowieka radzieckiego i Człowieka w ogóle. Wyjątkowo mało kobiecy wątek. Może, gdyby chodziło o piwo imbirowe, lecz takich okrucieństw faszystowski oprawca się nie dopuszczał.
Spoilerować strach, bez ujawniania fabuły wywód się sypie, ale spróbujmy. Los człowieka to film o mężczyźnie, który idzie na wojnę. Walczy, trafia do niewoli, cierpi, trafia do obozu, znów cierpi, ucieka, znów walczy, doświadcza wszystkich możliwych cierpień. I gdy wojna się kończy, a widz myśli, że więcej hardkoru nie będzie, reżyser daje finałową scenę. Duszoszczypiatielną i męską zarazem. Świetną. Kto nie widział, niechaj obejrzy.
Casablanca i Los człowieka to przykład męskich filmów, bardziej męskich niż łysina Bruce’a Willisa. Zrobionych specjalnie po to, żeby chłop mógł sobie bez wstydu pochlipać. Inaczej skończy się jak ten twardziel, komandos albo inny antyterrorysta, który płakał, oglądając film z boskim Sharukiem. Zapytali go, czemu płacze. Odpowiedział:
–Bo ona go kocha!
Dopisek: Ze smutkiem spostrzegłem, że wpis popełniłem stylem szkolnego wypracowania. Tak efektuje pisanie w jednym tygodniu trzech writingów na angielski.
Dla rozluźnienia klimatu coś lżejszego. Większość programów kabaretowych w TVP rejestrują w studio krakowskim. I nie wiem, czy mamy tu taki urodzaj, czy operatorzy mają dobry gust i talent do kadrowania, bo zawsze wyłapują z widowni najładniejsze dziewczyny.
poniedziałek, 31 maja 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz