Szlachetna idea częstego aktualizowania bloga upada skomląc. Jak wszystkie idee. Szczerze mówiąc, pisząc w startowym poście, że będę pisał minimum co tydzień, popisałem się (nomen omen) kokieterią. Różowy blogasek powstał po to, bym miał gdzie wykrzyczeć genialne w swej paranoi (i paranoidalne w swej genialności) pomysły, jakimi strzelam kilka razy dziennie. Znowu wyszedłem na głupszego, niż myślałem.
W międzyczasie gruchnęła wieść, że powraca Kabarecik. Ten Olgi Lipińskiej. Mam z Kabarecikiem problem. Toż to legenda, mistrzostwo świata. Jutrzenka wysublimowanego poczucie humoru.
Pamiętam jednak ostatnie odcinki, te z lat 2000, zanim Kabarecik skasował Zły (dziś ten sam Zły Kabarecik reaktywuje). Tego się nie dało oglądać. Bida-rewia z gwiazdkami seriali, Marek Siudym w babskiej kiecce i cienka satyra polityczna. Gdzie to, do dzisiaj ojce nasze wspominają z sentymentem?
Na szczęście Ojce (dokładniej Tata) przyszli w sukurs, kupując DVD ze starymi odcinkami. I, motyla noga, to naprawdę było dobre. Woźny Turecki, kurtyna, Dyrektor, pan Janek i cała reszta. Trochę Gałczyńskiego zmiksowane z kawałkiem PRL. Całość grała jak ta lala. Gdzie się to zatem podziało?
Pewną odpowiedź nasuwa inna legenda, czyli Jan Pietrzak. Kiedyś to było coś, Kabaret pod egidą, skecze, monologi, piosenki. Teraz zaś wszyscy wiemy, na czyim żołdzie jest Pietrzak. Czyżbyśmy więc meli klapki na oczach? Nawet tacy ludzie jak Passent, który przecież nigdy nie splamił się służbą u Złego.
Co zatem się stało przez te trzydzieści lat? Co zmieniło Kabarecik w bida-rewię, a Kabaret w sługusów wiadomych sił?
Może to tylko zwykłe dziadzienie. W tym miejscu rodzi mi się myśl. Chyba dobrze, że legendy staroreżimowej popkultury, wszystkie te Teleranki, W starym kinie, Wielkie gry i wiele innych, umarły po 89 roku. Dziś nie dałoby się ich oglądać. Byłyby cieniem minionego, balem w domu weterana, wspomnieniem rezerwy '76.
Motyla noga, to mogłoby trafić nawet Bareję. Stoczyłby się i koło 200 roku leżał gdzieś koło Gruzy, który zaczynał od wojny domowej, a finiszował Yyyrkiem: kosmiczną nominacją.
Smutne to jakoś.
Za godzinę leci Kabarecik.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Stare Kino w pewnym momencie zaczęło być przerażające. Kiedy byłem mały oglądałem w nim filmy sprzed wojny. Potem zaczęły się tam pojawiać filmy z lat 40 i 50. Pewnego dnia uświadomiłem sobie, że kiedyś zobaczę tam "Poszukiwaczy zaginionej Arki". Decyzję o skasowaniu programu przywitałem z ulgą, jakiej nie sprawiła mi nawet deklaracja Kasi Kowalskiej, że przestaje skrzypieć... przepraszam - śpiewać.
OdpowiedzUsuńA kabarecik? Miał klasę, póki trzymał się absurdu i aktorów z najwyższej półki. Potem jakoś się popsuł. Jak 99% znanych mi polskich kabaretów zresztą. Może więc my narodowo skiepściliśmy się pod względem poczucia humoru, albo zwyczajnie nie wiemy z czego się śmiać i śmiejemy się wyłącznie z głupot i polityki (też głupawej)?
Ostatnim moim filmem w Starym Kinie była Wojna Guzików. Z 1962. Moi rodzice już wtedy chodzili na nóżkach.
OdpowiedzUsuńCzasem myślę, że wbrew temu, co widzimy w powtórkach Barei i Laskowika, polskiemu kabaretowi zaszkodziła komuna. Zamiast satyry mieliśmy aluzjonistykę. W momencie gdy już nie trzeba było robić aluzji, balon pękł i w rękach został nam flak.
To mi się wydaje interesującym, może nawet całkiem trafnym tropem. Trochę stoją mu na przekór Starsi panowie dwaj oraz Mann z Materną, ale możemy ich potraktować jako przykłady wybitne, ponadbadawcze. Potem królowało Potem, wciąż walczy Kabaret (no dobra, quasi) Kmity. Dawał radę młody Stuhr, nim pognało go w aktory.
OdpowiedzUsuńA może z kabaretem jest jak ze wszystkim? masowo widzimy chłam i potrzeba naszego wysiłku, by doszukać się w nim perełek? A nam, jak wszystkim zakonsumowanym na amen, zwyczajnie się nie chce.