Tak to z niektórymi dżołkami bywa, że trzeba do nich dojrzeć. Zeszłopiątkowego pojąłem dopiero wczoraj, gdy opowiadałem go koleżankom z roku.
Otóż na laborce z VOIP-a (nie pytajcie, co to) doktor X zdziwił się niepomiernie. Mieliśmy problem, którego nie potrafiliśmy rozwiązać. A taki był prosty. Doktor podpowiadał, nasuwał tropy, a my nic. W końcu załamał się i rozpoczęliśmy życiową dyskusję.
– Ja nie wiem – powiedział (a w zasadzie powiedział trochę inaczej, ale cytuję z pamięci oraz narzucam nieświadomie swój styl pisania). – Głupi nie jesteście, leniwi też nie. Ale jednak nie potraficie rozwiązać prostego problemu. W ogóle nie wiecie, jak się do tego zabrać. Podpowiadam, a wy, zamiast trafić do celu, idziecie w szczegóły, motacie, podajecie zawartość piątego bitu w szóstej ramce. Okej, fajnie że o nim wiecie, ale po co wam to? Skąd to się u was wzięło.
Dziewczyny popłakały się ze śmiechu. W katedrze panuje anarchia i nikt nie zdaje sobie sprawy, czego nas uczą. Potrafimy całkować, dowodzić, rozkminiać pole elektromagnetyczne wokół anteny, wykonywać dzielenie na dziesięciocyfrowych ciągach binarnych w pamięci, rysować po dwa dowolne modulatory cyfrowe na raz (w każdej łapce długopis), robić szybką transformatę Fouriera na kartce, liczyć prądy w pięciooczkowych niestabilnych (czy jak to się nazywa) obwodach, robić sprawozdania i podawać zawartość oraz każdego bitu każdej znanej ludzkości ramki o dowolnej porze dnia i nocy. Zrozumiałe jest, że na telekomunikacyjny odpowiednik walenia młotkiem nie mieliśmy za bardzo czasu. A poza tym, jeżeli ktoś naprawdę tego potrzebuje, wybuli stosowną ilość tauzenów i pójdzie na kurs CISCO.
Na angielskim przyszedł mi do głowy pomysł na powieść w stylu Dana Browna. Z komunistami zamiast księży i PKiN w miejsce Watykanu. Chyba komuś to sprzedam, żal marnować czas i potencjał mózgowy na coś, co nie przynosi pożytku.
Episode 666: In which we discuss what to do with books
3 godziny temu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz