piątek, 29 czerwca 2012

Zajdlodylematy

Jakoś znów się rozleniwiłem z pisaniem blogowym. Na szczęście wczoraj ogłoszono nominacje do Nagrody im. Janusza A. Zajdla, a one zawsze były dobrym tematem do ponarzekania. Wpierw jednak podam tytuły (za Esensją, niech ma, a co).
Powieści:
Jacek Dukaj „Science fiction” (w antologii „Science Fiction”, Powergraph)
Maja Lidia Kossakowska „Grillbar Galaktyka” (Fabryka Słów)
Jakub Małecki „Dżozef” (W.A.B.)
Paweł Matuszek „Kamienna Ćma” (Wydawnictwo MAG)
Krzysztof Piskorski „Krawędź czasu” (Agencja Wydawnicza RUNA)
Wit Szostak „Dumanowski” (Lampa i Iskra Boża)
Opowiadania:
Anna Brzezińska „Żar” („Fantastyka Wydanie Specjalne” 4/2011)
Jakub Ćwiek „Bajka o trybach i powrotach” (w antologii „Księga wojny”, Agencja Wydawnicza Runa)
Stefan Darda „Spójrz na to z drugiej strony” (w antologii „15 blizn”, Replika)
Magdalena Kozak „Strasznie mi się podobasz” (w antologii „Strasznie mi się podobasz”, Fabryka Słów)
Marceli Szpak „Obcy” (blog „Masowa Konsumpcja Kultury Masowej")
Podawszy nominantów, można zacząć bawić się w interpretacje. Ja też wysyłałem swoje propozycje (pochwaliłem się nimi na forum ś.p. SFFiH). Mogę poczuć się dumny, bo z powieściami trafiłem 4/6. Jako że co roku wybuchają spory, dlaczego wybrano tego, a a nie innego, wytłumaczę pokrótce moją metodologię. Nie przypominam sobie, żeby ktokolwiek to robił publicznie, może więc warto zacząć.
Powieść Dukaja to poczwórne SF: powieść fantastycznonaukowa o fantastyce naukowej, której bohater jest pisarzem powieści SF, a całość nosi tytuł Science Fiction. Akcja toczy się w niedalekiej przyszłości, różniącej się od naszych czasów mniej więcej tyle, ile Nokia 3310 od Samsunga HTC. Do tego akcję przeplatają rozdziały wyjątkowo ambitnej powieści pisanej przez bohatera, całość zaś wieńczy mocna pointa (prawdopodobnie powidok tego, że Dukaj pierwotnie planował opowiadanie, ale jak zwykle mu się rozrosło). Wątek "realistyczny" to kapitalna powieść fandomowa (termin ukułem na wzór powieści akademickiej)  z akcją toczącą się na konwentach i w półświatku pisarzy SF lawirujących między wiernością sobie, a kuszącą komercją. Poczytałoby się coś takiego o Polakach (Dukaj tego zrobić nie mógł, bo raz że nie ma u nas środowiska pisarzy hard SF, najwyżej pojedyncze wyjątki, poza tym za bohatera potrzebował archetypu, takiego miksu Stephensona z Eganem). Wadą Science Fiction jest nadmierna skrótowość, która utrudnia ogarnięcie idei (czy JD umie jeszcze pisać krótkie formy? chyba nie). Niemniej powiesć jest godna nominacji.
Wit Szostak w Dumanowskim pozornie odszedł od tego, czym popisywał się w Chochołach. Jest krószy od poprzednika, nie ma tej zmysłowości, a pełną introspekcji fabułę zastąpił ciąg anegdot. A jednak w tym wszystkim pobrzmiewają stałe tematy Szostaka obecne przynajmniej od Oberków (cyklu smoczogóskiego nie znam dostatecznie by móc się wypowiadać). Wszystko to napisane jest eleganckim językiem, a że miałem jeszcze niesamowity ubaw jako znający jako tako literaturę Krakus, dopisałem Dumanowskiego do moich nominacji.
Kubę Małeckiego kiedyś, na początku jego kariery, niesłusznie oceniliśmy jako naśladowcę "menelskich" opowiadań Orbitowskiego. Niesłusznie. Małecki pisze dużo radośniej od starszego kolegi. Dużo dobrego się po nim spodziewam, a Dżozef jest chyba, koncepcyjnie, jego najambitniejszą powieścią. Trochę sobie pokomplikował sytuację, publikując jednego roku i Dżozefa, i W odbiciu (przez co przepadł w nominacjach do Żuławskiego), ale tym razem miał szczęście. I dobrze.
O Kamiennej ćmie ex-redaktora NF i F&SF (chociaż o tym drugim w momencie premiery powieści jeszcze nie wiedział). To taki literacki koncept album, gdzie treść ma być równie ważna, co warstwa estetyczna. Sporo negatywnych opinii, jakie na temat Ćmy można poczytać w sieci wzięła się chyba z nadmiernych oczekiwań ludzi, którzy zapomnieli, że jest to debiut. Ale ambitny, a jak już pewnie wszyscy P.T. czytelnicy zauważyli, takie rzeczy mają u mnie +5 do statystyk. Więc nominowałem.
Piątą i jedyną moją nominacją, którą nie utrafiłem, jest Herrenvolk Sebastiana Uznańskiego. Dobra powieść, Uznański odszedł od freudowskiego new weirdu, w którym się specjalizuje, czym zyskał szansę trafienia do nowych czytelników. Jednym z nich okazał się sam Paweł Dunin Wąsowicz, pochlebnie recenzując Herrenvolk w Lampie i Polityce. Ja zaś prowadziłem z Autorem spotkanie na zeszłorocznym Krakonie ( tym z blokiem literackim w sypialni), więc można założyć, że ten jeden raz nominowałem po znajomości. Nawet tak nieskazitelni mężowie jak ja czasem grzeszą.
Zostały jeszcze dwie powieści: Grillbar Galaktyka oraz Krawędź czasu. Jeszcze ich nie czytałem, więc się nie wypowiadam. Oboje to dobrzy autorzy, rozpoznawalni i popularni (Maja Lidia Kossakowska nawet bardziej).

Porażkę absolutną poniosłem przy opowiadaniach. Gdyby był bukmacher przyjmujący zakłady zajdlowskie, utopiłbym w jego kantorku spore pieniądze. Obstawiałem dwie fenomenalne antologie Powergraphu i jednego Twardocha. Popularniejsze okazały się antologie Runy i Fabryki.
Miałem szansę trafić Brzezińską, bo kupiłem ten numer NFWS, ale wyznam szczerze, że
Żary nie przeczytałem, bo bardziej interesowały mnie teksty Szostaka i Bacigalupiego. A potem jakoś zapomniałem, pojawiły się kolejne książki do czytania. O Dardzie i Szpaku za chwilę.

Na forum drugiego obiegu Adon, czyli Marcin Pągowski (autor wydanej w zeszłym roku książki Zima mej duszy) dziwił się z rozbieżności między nominacjami a tym, o czym się przez zeszły rok mówiło w środowisku. Rzecz warta przemyślenia.
Wszelkie kontrowersje i obrazy związane z Nagrodą, tak nominacje, jak i ostateczne wyniki, ludzie rozsądni, niechętni pyskówkom, zwykli zbywać stwierdzeniem, że Nagroda jest demokratyczna i co robić, panie dzieju. Ja natomiast, przyszła mi myśl wczoraj, kiedym wrócił z egzaminu, nie winiłbym demokracji, chociaż wcale nie jestem jej bezwarunkowym piewcą. W zajdlowskiej demokracji są teoretycznie dwa mechanizmy kryzysogenne:
  1.  Głosy na nominacje i statuetki oddaje mała zamknięta grupa fandomowych intelektualistów, przez co nagroda nie ma żadnej korelacji z realną popularnością czy sprzedażą książek; 
  2.  Głosy oddają fandomowe "doły" z kompletnym pominięciem opinii kreowanych przez intelektualistów; burzy to kompletnie jakąkolwiek ideę pracy u podstaw czy tworzenie fantastycznej krytyki literackiej. 
Obie narracje nie pasują jednak do faktów. Powieści intelektualiści i masy (tu wyjaśniam, że określenie jest czysto robocze i nie zamierzam w jakikolwiek sposób dzielić fandom na lepszy i gorszy) rozłożyli się po równo. W opowiadaniach chyba żadnego mechanizmu nie ma. Ambasadorem intelektualistów (oraz wymierającej prasy papierowej) jest Brzezińska (chociaż z drugiej strony masy też ją lubią). Ćwiek i Kozak  zawsze mogą liczyć na wiernych fanów. Są w końcu opowiadania Dardy i Szpaka, wisienka zagłady na bitej śmietanie chaosu, którą obficie polano zajdlowskie ciasteczko.
Zaczęło się jakieś trzy lata temu, kiedy Darda (czy też jego wydawca) wykazał podstawową wadę systemu – przy zmobilizowaniu fanów z łatwością przepchniesz swój typ. W tym roku aż dwa opowiadania przeszły w ten sposób.
Jeżeli ktoś boi się, że niegodni autorzy ukradną nam (nam!) zajdle, może w tym momencie przestać. Procedura jest dwustopniowa i po to finałowe głosowanie wymaga wniesienia opłaty akredytacyjnej, aby przesiać elektorat, który następnie przesieje nominacje. Czy to jest jednak takie dobre?
W fantastyce obowiązuje panuje nieciekawa odmiana konserwatyzmu polegająca nie tyle na wierności nieprzemijającym ideałom i wartościom, ile wierności nazwiskom oraz rytuałom. Po prostu: jeżeli nie opublikujesz w branżowym wydawnictwie albo nie jesteś osobą znaną w fandomie, twoje szanse spadają. Nagłe złamanie zasady, czyli wtargnięcie Dardy, uznano za nieomal zamach stanu. Wkrótce naruszanie uświęconego porządku samo stało się zasadą, pojawił się naśladowca.
Nie uważam, żeby było w tym coś złego. Lobbing nie jest nielegalny. Pada czasem zarzut, że tłumy przepychające Dardę nie czytały go, a głos oddały, bo to nic nie kosztuje. Może i to prawda, ale czym jest lepszy od tego tradycyjny "Dukaj roku"?
Padł też na dniach pomysł "legalizacji" zajdlowskiego lobbingu. Pierwszym krokiem ku temu ma być Obcy Szpaka. A więc tak (żródło 1, źródło 2) :
  1. Kandydatura musi być wysunięta przez osoby z autorytetem uznawanym przez fandom;
  2. Apel o nominowanie musi być uzupełniony wymogiem wcześniejszego przeczytania tekstu;
  3. Musi być zasugerowana furtka awaryjna, że nie należy niczego brać na poważnie, to błyskotliwa ironia, #mem z #memosfera.
Pytanie, czy mechanizm wypali w przyszłości. Myślę, że jak nie ten, to będzie musiał się pojawić inny. W tym roku padły już dwa fantastyczne pisma (mniejsza o konkretne przyczyny, kryzys prasy to jednak fakt), nie daj Boże upadnie trzecie i ostatnie (ciarki mi przeszły po plecach na wieść, że redakcja NF zmienia adres).
Do historii przechodzi tradycyjna ścieżka kariery fantasty. Zna ją chyba każdy: młody autor debiutuje w magazynie, ćwiczy arkana sztuki (albo warsztat rzemieślnika), pisze coraz lepsze opowiadania, które zostają zauważone. Potem zostaje zaproszony do antologii, do której pisze się na specjalne zamówienie. Wreszcie następuje stadium finalne, czyli własna powieść. Zdarzały się oczywiście wyjątki za sprawą konkursów albo gwałtownej kariery, ale system sprawnie funkcjonował dopóki nie zaczął się proces zwany upadkiem prasy papierowej.
Same antologie nie wystarczą. Krótka forma, żeby nie wyginąć, musi się przenieść na nowe tereny – czyli do Sieci. Oczywiście nie należy oczekiwać, że internet złotym środkiem na wszystkie zajdlowskie bolączki. Pojawi się nowy problem: jak ogarnąć wszystkie miejsca, w których może pojawić się proza (kłania się lemowski demon drugiego rodzaju). Zwłaszcza jeżeli ktoś wrzucać będzie teksty gdzie indziej, niż na Esensję czy Fahrenheita. W dodatku wartościowe teksty, i tak już niełatwe do znalezienia, znikną pod falą sieciowej grafomanii.
To prowadzi do podstawowych argumentów ludzi przeciwnych "internetyzacji" fantastyki. Po pierwsze, sieciowe opka są darmowe, nie można ich traktować poważnie. Akurat z płatnościami w pismach też bywało różnie, ale jest coś na rzeczy. Na Zachodzie webziny się sprofesjonalizowały i już płacą (jak Clarkesworld, którego mam w linkach po prawej). U nas rynek wydaje się na to za płytki, ale ja wyjdę na optymistę i zaproponuję, żeby ktoś oszacował progi opłacalności. Bo może nie dziś, ale jutro taka inicjatywa może mieć sens (ach, żeby DOF stał się czymś takim...).
Po drugie zaś sam fakt, że pisane przez osobę z aspiracjami opowiadanie zostanie zrównane z fanfikami i inną pozbawioną ambicji szmirą. Temu przeciwstawić się może jedynie promowanie "własnych" autorów, takie jakie w tym roku pomogło Dardzie i Szpakowi.

Jeśli za zaistniałą sytuację trzeba kogoś winić to nie tajemną Grupę Trzymającą Władzę albo zmanipulowane masy. Winni są fandomowi intelektualiści (przypominam, że nie wartościuję, tylko wskazuję na temperament tej grupy ludzi), którzy nie potrafią zadbać o to, co uważają za ważne. Żałują, że przepadły dwie antologie oraz etatowy przegrany Twardoch, kiedy tymczasem wydawnictwo Kasi i Rafała Kosików przyjęło dokładnie tę samą strategię, co stronnictwa Dardy i Szpaka. Wskazali swoje typy – Amnezjak i  Gerda. Intelektualiści albo więc nie pojęli aluzji (fakt, że dyskretnej, ale po to są intelektualistami, aby się połapać, kiedy trzeba), albo nie potrafili zachęcić innych, co jest wstydem absolutnym, bo po to nasza cywilizacja wykształciła inteligentów, żeby wskazywali kierunek.

I tak przeszedłem płynnie od Nagrody imienia Janusza A. Zajdla do lamentu nad zmarnieniem polskiego inteligenta. Ale ponieważ nie mam do powiedzenia nic ponad to, co można obejrzeć w Dniu świra, zakończę ten wpis. Wnioski są jasne: Nagroda upadnie, albo i nie upadnie, podobnie jak krótkie formy literackie. Być może za parę lat sama idea opowiadania będzie trollowana przez światlejszą część fandomu, tak jak dzisiaj robią to posiadacze Kindla z miłośnikami papieru. Tako rzecze Stross we wstępie do Wireless:
To nie jest powieść. To zbiór opowiadań. To nie jest opowiadanie. To jest wstęp do zbioru opowiadań. To nie jest proza. To ciąg idei, które przekazuję do twojej świadomości za pomocą medium , jakim są słowa (...). Opowiadania są martwą formą w większości gatunków. (...) Nie zawsze tak było.
Ale tak już będzie zawsze.

P.S.: Wygrają Dukaj i Brzezińska.
P.P.S: Powieści kryzys prasy dotknie słabiej i dużo później, bo jest wystarczająco dobrych autorów i są dość młodzi, żebyśmy nie musieli szybko potrzebować zmiany pokoleniowej. Do tego czasu będzie cykl: Dukaj, Kańtoch, Grzędowicz, Dukaj, Kańtoch, Grzędowicz. A jak się znudzi to to samo, tylko na odwrót.

14 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czemu spośród grona narzekających akurat mnie postanowiłeś zacytować, pozostaje zagadką. ;) Faktem jest, że obstawiałem "Głos Lema" i "Science Fiction", jako te, które zdominują tegoroczne nominacje. I nie tylko ja. Stąd nie tylko ja byłem zdziwiony ich absencją na rzecz Dardy i Szpaka.
    Nie od dziś mówi się, iż nagroda im. Zajdla przeistoczyła się w konkurs na popularność i rzeczywiście da się to zaobserwować. Szkoda.

    Ed. literówek

    OdpowiedzUsuń
  3. Straszne, bo prawdziwe. Zajdel zawsze mi się jawił jako najznamienitsza nagroda w polskim fandomie, a tu tak się stoczył. Nie zdawałem sobie z tego wcześniej sprawy.

    Co do drugiego wątku poruszanego przez Ciebie - publikacji tekstów w sieci - to machina ruszyła. Powoli, bo powoli, ale może się rozkręci :P Na Stolyku, jeśli się uda, za tydzień możemy też o tym porozmawiać. Akurat i Ty, i agrafek jesteście w to już wtajemniczeni. A ewentualnych gości ewentualnie też się wtajemniczy.

    OdpowiedzUsuń
  4. Upadek pism to rzecz smutna, ale jakby nieunikniona. Goprzej z deprecjacją wszelki "branżowych" nagród. dla mnei od jakiegoś czasu znacznie bardziej istotny jest "Żuław" - bo przyznawany przez grono "ekspertów" - jak bardzo by nas cudza "eksperckość" nie drażniła. A zajdle? na cóż - wielka nazwa, ale jak to od jakiegoś czasu określamy na WSFach, jest to raczej "dukaj roku" niż faktyczna literacka rywalizacja. To zresztą bolączka wszystkich nagród plebiscytowych - a TAKI jest zajdel.

    Mnie natomiast cieszy, ze różne stolykopodobne formy działają z powodzeniem poza stolycą i Wrockiem:) I tam sobie też możemy pogadać:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Cóż, nie da się łatwo połączyć elitarności (nagroda) z masowością (nominacje). Jeżeli konkuruje ca. 100 opowiadań, a 2000 osób jest skłonnych zwolnić kroku w wyścigu szczurów, zastanowić się i wysłać głos, to średnio wypada po 20 na opko. Zatem 50 głosów może przepchnąć kandydaturę, takie są prawa rynku i autorzy formuły z pewnością byli tego świadomi. A jeżeli nie byli, to niech się teraz wstydzą.

    Upadek pism to rzecz smutna i bolesna przede wszystkim dlatego, że wciąż nie ma wystarczająco mocnych wydawców internetowych: Esensja, Fahrenheit, ostatnio ten QFant... Kiedy papierowe wydawnictwa padną, autorytet selekcjonerów przejdzie na Internet, nie ma bata. Żeby tylko znaleźli się tam oddani redaktorzy, którzy zechcą wziąć za tę selekcję odpowiedzialność. Bo kwestię wypłat możemy sobie na razie darować - czy jest choćby jedna strona o literaturze, która zarabia sama na siebie i przy okazji nie sprzedaje książek?

    OdpowiedzUsuń
  6. Upadek pism w kraju, w którym więcej osób pisze, niż czyta nie wydaje się niczym zaskakującym. Czy za tym idzie upadek nagród? O kłopotach nagrody im. Zajdla mówi się chyba od początku jej istnienia. Rzeczywiście, fakt, że wystarczy, by skrzyknęło się kilkadziesiąt osób, by nominować konkretny tekst może niepokoić (zwłaszcza w dobie fejsa). Z drugiej strony, może to być sposób na wypromowanie tekstów, które inaczej by przepadły? Opowiadanie Szpaka mnie nie porwało, ale może się podobać. Z Brzezińską i Kozak pewnie i tak nie wygra. Oczywiście zmienia to rolę nagrody, ale nie wiem czy na gorsze.

    Inna sprawa, że oznacz to koniec epoki redaktorów. Bo pisma stały konkretnymi osobami - np. Parowskim i Szmidtem, którzy decydując o doborze tekstów w znacznym stopniu wpływali na to, co działo się w polskim fantastycznym światku. Gdy padają pisma (czasem dosłownie, a czasem chodzi tylko o ich wpływ na rynek), zaczynają zastępować ich masy głosujące na Zajdla. Zapewne z czasem pojawią się obdarzeni odpowiednim autorytetem blogerzy, którzy albo staną się głosem mas, albo ich przewodnikami. Na razie musimy na to poczekać.

    OdpowiedzUsuń
  7. No i masz, kiedy ja pisałem swój komentarz, flamenco swój, niemal identycznej treści już wysyłał. Policzymy się we Wrocławiu!

    OdpowiedzUsuń
  8. agrafek napisał: "Upadek pism w kraju, w którym więcej osób pisze, niż czyta nie wydaje się niczym zaskakującym."

    Jeżeli jest więcej piszących niż czytających, to dlaczego koszty pisma ma pokrywać czytelnik, a nie autor? Proponuję zwrócić uwagę na odwrotny model, jakim od 6 lat posługuje się internetowe czasopismo naukowe PLoS ONE - http://pl.wikipedia.org/wiki/PLoS_ONE . Tutaj jest informacja o piśmie: http://www.plosone.org/static/information.action, a w niej "Rigorous Peer-Review", "Publication Charges" i "Editorial and Peer-Review Process", gdzie czytamy: "Each submission to PLoS ONE passes through a rigorous quality control and peer-review evaluation process before receiving a decision", co zapobiega ukazywaniu się badziewia na łamach pisma. Nikt nie mówi, żeby od autorów pobierać 1350 dolarów, jak w PLoS ONE, ale na opłacenie rozsądnie skalkulowanych kosztów redakcyjnych większość polskich autorów byłoby stać (może być też zwolniony z opłaty). Ten model działa w nauce od 6 lat (z coraz większym powodzeniem), może też zadziałać w literaturze, ale jeżeli nikt nie spróbuje, to się nie dowiemy. Moim zdaniem podstawą jest silny "Editorial Board", który byłby dla czytelnika gwarancją jakości.

    OdpowiedzUsuń
  9. Jeśli pisanie to czyjeś hobby, jak dla mnie, to taki ktoś może i zapłaci, żeby jego tekst został odsiany i wydrukowany. Co z tymi, którzy chcieliby utrzymywać się z pisania?

    OdpowiedzUsuń
  10. @Marcin: chciałem poprzeć się o jakiś autorytet, a że masz na koncie książkę... :)
    @Pandemon i Maciej: za nic Nagrody ani osób, które się nią opiekują nie winię. To plebiscyt i tyle, niewiele można tu zrobić. Inaczej jest z "Żuławiem". Tu by się przydał wujek-fantasta z Ameryki, który by zapisał nagrodzie w spadku milion dolarów :)
    @a. & Flamenco: coś podobnego miałem nawet napisać, ale akapit nigdzie nie pasował. W "epoce" papieru autor in spe musiał sforsować dwie zapory: pierwszą była ograniczona ilość papieru, drugą charyzmatyczny redaktor ze swoją własną wizją literatury.
    @a. osobno: i znowu wszyscy jadą na Polcon, tylko nie ja. Za rok się policzymy, hehe.

    OdpowiedzUsuń
  11. @Marcin - wydaje mi się, że właśnie autorzy, którzy myśleliby o utrzymywaniu się z pisania (zwykle określa się takich mianem "fantaści", co nie znaczy, że to niemożliwe) mogliby potraktować pismo, o jakim napisał Wawrzyniec jako rodzaj inwestycji. Przy czym taki model zadziałałby pod warunkiem, że pismo zdołałoby sobie wyrobić prestiż.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W teorii tak, zgadzam się. Ale to długotrwała inwestycja bez gwarancji, że zacznie się zwracać i przynosić dochód.

      Usuń
  12. Nie wydaje mi się to skuteczne w tym przypadku. Zauważcie, że naukowcom publikującym w takim piśmie chodzi o rozgłos, który, gdy już go uzyskają, potrafi im zapewnić pracę, karierę, życie po prostu. W tym wypadku, jeśli mielibyśmy oprzeć cały rynek pisarski na takim pomyśle, to legło by w gruzach, bo dla pisarzy nie ma pracy, a tym bardziej już żaden prestiż nie oferowałby niczego takim autorom, prócz zdobycia kilku nagród, które godnego życia im nie zapewnią.
    Taki portal, takie pismo, takie coś w czym dałoby się publikować za opłatę, miałoby sens tylko w wypadku, gdy istniałoby co najmniej jedno opozycyjne wydawnictwo płacące (i to szczodrze) autorom z danym prestiżem. Inaczej taka inwestycja mijałaby się z celem i nie miałbym skrupułów nazwać ją wyrzucaniem pieniędzy w błoto.

    OdpowiedzUsuń
  13. Pandemon napisał: "Zauważcie, że naukowcom publikującym w takim piśmie chodzi o rozgłos (...)"

    W bazie na www.fantastyka.pl jest obecnie blisko 5500 tekstów, które, jeżeli dobrze sprawdziłem, zostały tam zamieszczone w ciągu ok. 27 miesięcy, co daje ponad 200 tekstów miesięcznie. Myślisz, że o co chodziło większości tych ludzi, jeżeli nie o rozgłos? Tyle, że publikacja w serwisie, gdzie każdy może swój tekst wrzucić, to żadna nobilitacja. A co do utrzymywania się z pisania, to wydaje mi się, że dawno już ustaliliśmy, że pisanie to hobby i żyć się z tego nie da. No chyba, że będziemy mówić tylko o tych kilku osobach w Polsce, którym się to udaje.

    "jeśli mielibyśmy oprzeć cały rynek pisarski na takim pomyśle (...)"

    A dlaczego mielibyśmy opierać na tym pomyśle CAŁY rynek pisarski? Ja mówię o debiutantach, których, jak widać na www.fantastyka.pl , jest cała masa.

    OdpowiedzUsuń