Lektura H. P. Lovecrafta: biografii pióra S.T. Joshiego to ciężkie zadanie. Nie tylko z powodu gabarytów książki, która, w zależności od sposobu trzymania, ciąży w dłoniach albo wbija się w brzuch. Joshi na blisko 1200 stronach (z czego sama bibliografia zajmuje ponad 60) zasypuje mnogością faktów i interpretacji, pochyla się nad najdrobniejszymi szczegółami życia HPL, analizuje jego literaturę i poglądy, ocala przed zapomnieniem prawdę i obala mity. Nie da się tego ogromu zbyć kilkoma prostymi myślami.
Zacznę, jak prawie zawsze, od siebie. Pierwsza książka Lovecrafta, jaką przeczytałem, była jednocześnie pierwszym polskim wydaniem (nie licząc opowiadań w Przekroju i jakichś klubówek) jego prozy. Zew Cthulhu (Czytelnik 1983) to bardzo dobry zbiór. Siedem zawartych w nim opowiadań reprezentuje główny nurt twórczości Lovecrafta (można się przyczepić do Muzyki Ericha Zanna, ale to szczegół) i jest świetnym wstępem do dalszej lektury. Mały zgrzyt stanowi wstęp Marka Wydmucha. Wprawdzie wydane w 2004 przez C&T wznowienie Zewu... określa Cień z Providence mianem "legendarnego wstępu", sam zaś Wydmuch to zasłużony badacz literatury grozy, wstęp przyłożył polską cegiełkę do fałszywego obrazu osoby Lovecrafta – bo już literaturę zrozumiał bez błędów, co ratuje wstęp i wciąż pozytywnie świadczy o jego wartości. Trzeba tylko wziąć w nawias kilka akapitów. Najprawdopodobniej Wydmuch nie popełnił błędu w sztuce, tylko po prostu nie miał dostępu do wydanej w 1975 pierwszej poważnej biografii HPL (napisanej przez L. Sprague de Campa – o tym ananasie napiszę, o ile los pozwoli, przy okazji recenzji Conana i pradawnych bogów).
Wysiłek Joshego był ogromny. Dotarł do oryginalnych dokumentów, odbył rozmowy z ostatnimi żyjącymi przyjaciółmi i krewnymi Lovecrafta, przeanalizował tysiące rozproszonych po całej Ameryce listów oraz rękopisów. Efekty zasługują na najwyższe pochwały. Nie będę ich streszczał, zresztą żeby to robić, musiałbym od samego początku zaznaczać co ciekawsze fragmenty. Poszukam w pracy Joshiego rzeczy ogólniejszych.
Lovecraft: biografia swoją strukturą, sensem oraz celem przypomina najgłośniejszą polską książkę tego rodzaju, jaka została wydana w ostatnich latach: Kapuściński non-fiction Artura Domosławskiego. Jedyne, co je różni, to skala rozgłosu. Widocznie fandom jest bardziej niemrawy od polskiej opinii publicznej.
Kapuściński oraz Lovecraft to autorzy upupieni. Zarówno pod względem zakłamanego życiorysu jak i uładzonego. Winne są grupy,w których obaj obracali się za życia. Lovecrafta upupili fantaści, robiąc z niego zdziwaczałego autora horrorów, króla pulpy, który zainspirował do stworzenia popularnego systemu RPG. Joshi daje wprost do zrozumienia, że mamy do czynienia z sytuacją typu "perły przed wieprzami", przy czym wieprzami jesteśmy my – fantaści (złośliwości pod "naszym" adresem jest sporo). Kapuścińskiego natomiast chciano (szczęśliwie biografia ukazała dość wcześnie, by zapobiec upupieniu ostatecznemu) przerobić
na dobrotliwego staruszka, czcigodnego świętego skrojonego pod drobnomieszczańskie gusta czytelników Gazety wyborczej.
na dobrotliwego staruszka, czcigodnego świętego skrojonego pod drobnomieszczańskie gusta czytelników Gazety wyborczej.
Kolejnym elementem wspólnym obu pisarzy (i poświęconych im biografii) jest postać znana jako "żona poety". To osoba posiadająca prawa do twórczości zmarłego i rozporządzająca nimi w sposób tak apodyktyczny, że zahaczający o obsesję i cenzurę. Może to być naprawdę wdowa (jak po Gaczyńskim) ale i, na przykład, syn (Mickiewicza) albo wydawca (Mackiewicza). Lovecraft miał niejakiego Augusta Derletha.
W oczach Joshiego Derleth to wzorowa "wdowa po poecie". Inteligentny i wykształcony, prawado spuścizny po Lovecrafcie zdobył na rympał (prawowity i jedyny godny spadkobierca, niejaki Barlow, popełnił przez to samobójstwo). Zaczął wydawać ją własnym sumptem w specjalnie do tego założonym wydawnictwie, zamiast spróbować pójść do "poważnych" oficyn, co mogłoby znacznie przyspieszyć pośmiertną karierę Lovecrafta. Do tego przestraszył się ateistycznego przesłania jego twórczości, więc zaczął tworzyć jeden za drugim pastisze (sygnowane nazwiskiem obu, jako rzekome współautorstwo), by "schrystianizować" mitologię Cthulhu.
Tak dochodzimy do rzeczy bardzo ważnej, acz pomijanej podczas fandomowej recepcji HPL – przesłania. Domosławski "odkrył" w Kapuścińskim proto-alterglobalistę. Joshi na serio potraktował filozoficzną myśl Lovecrafta (a nie tylko jako inspirację do gier, komiksów i pastiszy), który – opierając się na osiągnięciach nauki końca XIX i początku XX wieku – stworzył ideę kosmicyzmu. O co chodzi? Otóż przez kilkaset lat gwałtownego rozwoju nauk pozycja człowieka spadła z centrum i sensu Wszechświata do pyłku, jednego z milionów efektów zachodzenia procesu ewolucji (która sama nie jest niczym innym, jak chwilowe lokalne zwichrowanie entropii) gdzieś w bezmiarze kosmosu. Ten paradoks, że dawniej było jednak lepiej dla samopoczucia wciąż trzyma miliony przy przestarzałych i fałszywych przekonaniach. I właśnie kosmicyzm, idea, której Lovecraft dawał wyraz w swojej twórczości (tak prozatorskiej, jak esejach) jest tym, co ma ludzkość oswoić z mizerną kondycją i pogodzić z zimnym, obcym Wszechświatem.
Lecz żeby do tego doszło, trzeba HPL-a przygotować do wejścia na literackie oraz intelektualne salony: otrząsnąć ze słabszych opowiadań, pogonić sandalarzy od RPG, bo myślicielowi nie wypada szlajać się w szemranym towarzystwie, oraz rozprawić się z największą skazą na życiorysie: rasizmem.Rasizm Lovecrafta i zmyślanie Kapuścińskiego są strasznymi rysami, które mogą w minutę zburzyć to, co obaj w mozole budowali przez kilkadziesiąt lat. Dlatego obaj biografowie próbują wyegzorcyzmować je ze swoich bohaterów. Domosławskiemu wychodzi to lepiej. Może po prostu robi to lepiej, albo nad grzechemi Kapuścińskiego lepiej przejść do porządku dziennego. Skłamać zdarza się przecież każdemu,
a nikt nie ucierpiał i były ku temu całkiem racjonalne powody.
a nikt nie ucierpiał i były ku temu całkiem racjonalne powody.
Swoja drogą ciekawy problemem, jak na swojego biografa zareagowałby sam Lovecraft: Joshi to stuprocentowy Aryjczyk, lecz jednak beżowy na skórze Indus i zarazem element napływowy do Ameryki, którą HPL uważał za kraj dla porządnej angielskiej gentry. W każdym razie niezależnie od okoliczności personalnych, w moim odczuciu Joshi poległ.
Najsłabszy (wg siebie) tekst Lovecrafta, Ulicę, streszcza na dwóch stronach, dodaje anegdotę, że zainspirował ją strajk bostońskiej policji, po czym z dumnie zapisuje, że przedstawił "tę dziką, paranoiczną, rasistowską fantazję w tak bolesnych detalach (...)". Koszmar w Red Hook, kolejne rasistowskie opowiadanie, ponownie okazuje się jednym z najsłabszych. Doprawdy, wielkie to szczęście Joshiego i Lovecrafta, że gdy ten drugi dając upust ciemnym aspektom swojego światopoglądu, natychmiast obniżał loty. Ezra Pound tak dobrze nie miał.
Pod koniec książki Joshi zdawał sobie chyba sprawę, że pod tym względem nie najlepiej mu idzie. Postanowił więc wytoczyć najcięższe działa stwierdzając, że HPL-owski rasizm można wziąć w "kordon sanitarny" i oddzielić od reszty poglądów (tutaj przyznaję szczerze, że zaznaczyłem fragmentu, gdzie jest to wprost napisane i teraz nie mogę go znaleźć – najwyżej coś mi się uroiło). W końcu pisze: "niektórzy będą oburzeni jego ateizmem, inni "faszyzmem" (...)".
I to jest morał, dla mnie, dla P.T czytelników, Artura Domosławskiego oraz Świata: jeżeli twój idol sprawił ci problemy, weź je w cudzysłów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz