sobota, 26 lutego 2011

Zeman!

W eseju Ricka Klawa dołączonym do antologii Steampunk, wspomniany jest, jako przykład hollywoodzkiej fali filmów steampunkowych, film The Fabulous world Of Jules Verne. Piękny błąd. W istocie film nie jest hollywoodzki, a czeski, oryginalny tytuł brzmi Vynalez Zkazy [Diabelski wynalazca], a stworzył go geniusz kina, Karel Zeman. Jakie to amerykańskie. Przemontować, zdubbingować i udawać, że nasze.
Ale wróćmy do tematu. Zalinkowane opracowanie z KMF-u świetnie oddaje charakter twórczości Zemana. Jako pierwszy i na długie lata jedyny w takim stopniu połączył (patrz: filmik) animację z żywymi aktorami. Dopiero Rodriguez z Sin City sięgnął tego poziomu. Oczywiście, było jeszcze Kto wrobił królika Rogera, ale tam wszystko zasadzało się na kontraście między narysowanym a prawdziwym. Zeman zaś stworzył spójną estetyczną całość, gdzie każdy element współgra z całością. A to niełatwa sztuka, że przypomnę nieszczęsnego Speed Racera, w którym Wachowscy próbowali przy pomocy żywych ludzi powtórzyć ukochane anime z dzieciństwa. Takich twórców jest więcej, pisał o tym ostatnio Orbitowski. Box office'y napędzają chłopcy, którzy dorwali się do CGI i wielkich budżetów, by robić to samo, co ćwierć wieku wcześniej w ogródku za domem: bawić się w ulubioną kreskówkę.
A można jak Zeman: w studio pod Pragą za śmieszne pieniądze malować nieistniejące światy.

czwartek, 24 lutego 2011

Przejażdżka

Jadę autobusem, ładne mamy teraz w Krakowie autobusy, ze szkła i błękitu, jak prefabrykaty drapacza chmur. Grzejnik dmucha po plecach ciepłym powietrzem, a ja czytam – nareszcie! – Chochoły Wita Szostaka. I trochę też dumam o mieście.

Bo taka moja Alma Mater, budynek piękny i nowoczesny jak ów autobus, tylko utkany ze szkła i tynku, tkwi w historii niespełnionej. Tędy – w powstaniu, którego nie było – miało iść natarcie na dzielnicę niemiecką. Mam do niej sto metrów. Czasem przechadzam się i nie mogę się nadziwić, że to wszystko było nur fur Deutsche. A w ładnej piaskowej kamienicy urzędowało Gestapo. Do siedziby "rządu" Generalnej Guberni też mam o rzut kamieniem. Tu by się akowcy roztrzaskali o ścianę ołowiu, czy dopiero pod Wawelem? U. twierdzi, że powstanie skończyło by się po pięciu minutach. Bo to Kraków, mówi. Ale to nie byliby żołnierze z Krakowa. Cała operacja przebiegać miało schematem lwowsko-wileńskim: oddziały wychodzą z lasu i uderzają na miasto. Z drugiej strony, w Krakowie, mieście pięć razy mniejszym od Warszawy było dziesięć razy więcej Niemców. Samych cywili 10 tysięcy, a każdy ze służbową. Pewnie więc skończyło by się w jak u Benny Hilla: Benny Hill wyciąga obrus spod zastawy tak szybko, że ani jedna filiżanka się nie stłukła.
Ale tego nie było; idę Czarnowiejską, idę Urzędniczą. Osiemdziesięcioletnie kamienice stoją jak je wybudowano i chyba nawet pocisk z procy nigdy nie ukruszył ich murów.

poniedziałek, 7 lutego 2011

Wojskowe epicentrum

Wojsko mnie ominęło. Dwa razy zdążyłem zanieść na WKU zaświadczenie o nauce, potem władza zawiesiła pobór. Chyba bezpowrotnie. Niemniej załapałem się na straszenie wewojskiem. Polegało to na tym, że gdy miałeś lat siedem i zadawałeś jakieś pytanie z gatunku "dlaczego", odpowiadano ci, że pójdziesz do wewojska, to się nauczysz. Potem, gdy dorastałeś, wewojsko stawało się czymś mrocznym w rodzaju Cyganów. Jeśli byłeś złym studentem, wewojsko cię zabierało, tak jak Cyganie zabierają niegrzeczne dzieci. Niektórych rzeczywiście zabierało. Wracali odmienieni, mieli trochę więcej kolegów, a w ich sercach zasadzony był bakcyl rezerwy. Rezerwa to była taka dziwna choroba objawiająca się wraz z andropauzą. Zarażeni stawali się rezerwistami, brzuchatym ludkiem cierpiącym na urojenie, że dwa lata obierania kartofli w jednostce uczyniło ich kieszonkowymi Clausewitzami, znawcami oręża i techniki militarnej.

niedziela, 6 lutego 2011

Chryje ideowe

Pomyślałem, że dawno już nie było porządnej fandomowej chryi ideowej. Są dyskusje, czasem ostre, często pobudzające intelektualnie – ale to nie chryje. A przecież bywały takowe. Pojawił się artykuł albo opowiadanie, ktoś z fantastów powiedział mądrą rzecz, co inicjowało wrzenie. Deliberowały fora i piwne dyskusje w realu, czasopisma pękałyby od polemik i komentarzy kanibalizujących zwykła publicystykę. Działo się i fandom żył.
Ponieważ na razie jest spokojnie, podaje poniżej mój osobisty ranking najważniejszych chryj ideowych ostatnich lat.

środa, 2 lutego 2011

J'accuse was, transhumaniści!

Na pierwszym roku studiów, na kursie fizyki, miałem wykład o obróbce danych. Między innymi miałem podaną formułę matematyczną, jak wyniki pomiaru aproksymować do zależności liniowej.
Jakieś dwa tygodnie później odbyło się laboratorium, na którym miałem sprawdzić prawdziwość wzoru. Był prawdziwy, wyniki za to wyjątkowo nie pasowały. Wyliczona funkcja liniowa (y=ax+b) miała niezerowy współczynnik c, co kompromitowało: albo prawo Ohma, albo mnie. Ponieważ nie było możliwości powtórzenia eksperymentu, a nie uznałem, że doktór uwierzy prędzej Ohmowie niż Ziucie, dopuściłem się sztuczki. Wziąłem linijkę i poprowadziłem na wykresie piękną prostą przecinająca punkt (0,0). Wynik obliczeń poprawiłem, przesuwając przecinek tak, by problem można było zaniedbać.

***
Odkąd przeczytałem po raz pierwszy o transhumanistach, czułem instynktownie, że to podobne przekrętasy, co ja. Biorą wykres wzrostu mocy obliczeniowej komputerów, przy pomocy umiejętnie podstawionej linijki tuningują prostą. Prosta przebija sufit, a transhumaniści z dumą oświadczają: "to nie ja, to Osobliwość".
I nie ma w tym złej woli. Współczesny racjonalizm-scjentyzm zaspokaja wszystkie duchowe potrzeby człowieka za wyjątkiem Życia Wiecznego. Trzeba więc było wymyśleć przynajmniej namiastkę. Erzac.