Nie przebrzmiało jeszcze echo ostatnich kroków na Placu Czerwonym, a media już wzięły się za drugą ważną rocznicę obchodzoną 9 maja przez lud.
Mianowicie dziś mija dokładnie 45 laty od premiery Czterech pancernych i psa, największego nieszczęścia, jakie spotkało polską popkulturę.
Wszystko wolno "w tym kraju", pluć na Papieża, szargać świętość Generała, poza jednym: ręka podniesiona na Pancernych będzie odrąbana. Przekonał się o tym Bronisław Wildstein, gdy został prezesem TVP. Cel miał zbożny, antykomunistyczny: ściągnąć ich z anteny nieodwołalnie. Ale gdy tylko banicja została ogłoszona, stacje prywatne — z sentymentu, widząc zysk, czy po prostu ze złośliwości — wykupiły prawa do emisji ośmioodcinkowej wersji kinowej. I skończyło się gorzej niż było na początku, bo Wildstein wyleciał, a od tej pory Pancerni potrafią lecieć na czterech kanałach jednocześnie (TVP 1, TVN, Kino Polska, TVP Historia).
Wspominałem już o sentymencie. W tym słowie zamyka się cała magia Czterech pancernych i psa. Zauważył to kolega correctio fraterna z forum DOF-u. Taką Stawkę większą niż życie może oglądać każdy. Fajna kryminalna intryga, a dziewczyny równie ładne, co dziewczyny Bonda. Wrażenie pryska tylko w ostatnim odcinku, kiedy Kloss pojawia się w radzieckim mundurze i pokazuje telewidzom, komu naprawdę służy. I że służbę traktuje poważnie, bo tylko ideowy komunista potrafiłby nosić się w worku po ziemniakach z naszytymi pagonami.
Ale wróćmy do Pancernych. Ich nie da się oglądać bez potężnej znieczulającej dawki sentymentów. Po prostu. Co prawda Teleekspres pokazał młodych fanów serialu, ale musieli takich skądś wygrzebać, bo w felietonie chodziło o podtrzymanie mitu. Takie wygrzebanie nie jest trudne, w obecnych czasach każde wynaturzenie popkultury ma grupkę fanów. I wersję porno (sprawdzić na 4chanie, czy nie maja hentajów z Szarikiem. Albo lepiej nie).
Człowiek urodzony po 1985 roku ogląda Pancernych i zgrzyta zębami od fałszywości. I nie chodzi tu o fałsz historyczny (to zupełnie inna broszka). Fałsz serialu polega na tym, że Czterej Pancerni nie dają tego, co obiecują widzowi. Kiedy już odbębnimy zarzuty o propagandę i komunistyczne kłamstwa, pada nieśmiertelne twierdzenie "to jest taka bajka i westwern, nie bierzcie jej na poważnie".
Bajka i western były Złoto dla zuchwałych. Tam humor i przygoda przełamywane były wojennym cynizmem żołnierzy, którzy nie chcą wcale nadstawiać karku. Z kolei Pancerni wyglądają, jakby byli na prochach, pędza na zachód z minami rozentuzjazmowanych kretynów i tną fryca z pepeszek. Jeszcze weselsze jest to, że atmosfera głupawej zabawy znika, gdy trzeba z poważnymi minami pochylić się nad przyjaźnią między narodami albo odśpiewać Gdy naród do boju... (zresztą fajna piosenka, warto zanucić kiedyś na spotkaniu autorskim Jacka Komudy).
To nie arcykultowy serial wszech czasów, tylko żal czarny.
Co by nie mówić, uważam że Czterej pancerni i pies zaszkodzili polskiej popkulturze. Głupawy serial zlasował mózgi całemu pokoleniu. A że to pokolenie nie chce ustąpić miejsca przy sterze, smród z rury wydechowej Rudego 102 będzie się jeszcze długo ciągnął przez ojczyznę.
Najgorsze jest w tym to, że Czterej pancerni i pies istnieją bardziej w strefie idei, niż jako realny produkt przemysłu filmowego, zapisany na celuloidzie. A z zasiedziałymi ideami ciężko walczyć. Co nas czeka, bo zbliża się moment, kiedy telewizja znowu weźmie się za formułę epickiego frontowego serialu o drugiej wojnie. Właście wszystkie warunki ku temu są już spełnione, wystarczy podpisu prezesa, by puścić machinę w ruch. Za rok albo dwa nasi chłopcy znów ruszą na Berlin, ale ich najgroźniejszym przeciwnikiem będzie T-34/85 o numerze bocznym 102.
***
Dopisek na marginesie:
Pewnie znowu ktoś napisze, że się czepiam. Że tak nie wolno, bo to młodość milionów, a ja urządzam trybunał inkwizycyjni. I że się nie rozumiem, bo nigdy nie miałem czegoś tak wspaniałego, jak Czterej Pancerni i pies.
Otóż rozumiem i miałem.
Moje pokolenie miało Generała Daimosa.
Strukturalnie Daimos jest łudząco podobny do Pancernych. Młody bohater, Kazuja (jak Janek Kos) zostaje pilotem robota bojowego Daimosa (jak Rudy 102), którym walczy ze złymi Baamisjanami (jak Niemcy). Ma też towarzyszy (wiadomo), ukochaną Erikę i ojca. Dwa ostatnie wątki kończa się bez happy endu, dowodząc, że Generał Daimos jest dojrzalszy od polskiego odpowiednika.
No i jest rewelacyjna piosenka.
I, wyobraźcie sobie, magia Daimosa działa tylko na tych, którzy oglądali go lata temu na Polonii 1. Kolega, który nie miał tego kanału w rodzinnych Świebodzicach obejrzał kilka odcinków i skomentował je przeciągłym "eeee?"
I miał do tego prawo. To była bardzo logiczna reakcja, bo Daimos to taka szmira. Nikt nie będzie jej bronił jak niepodległości. Na szczęście.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Odc. 1.
OdpowiedzUsuńHehe, a w Rzepie pojawił się felieton mówiący, nie do końca niepoważnie - jak zastrzega autor - że bez pancernych nie byłoby triumfów Solidarności. Bo to pancerni (i pies) przywrócili Polakom poczucie godności.
Że pancerni kulturze zaszkodzili, to się nie zgadzam (oczywiście). Tam się i strzelają i po gębach leją i kochają w ślicznych, choć paskudnie poubieranych, dziewczynach. Żeby komuś się chciało taki serial zrobić dziś. Seriali przygodowych nikt chyba u nas teraz nie robi, a jak się już pojawiają historyczne, to próżno w nich szukać właśnie przygody. Zastępuje ją, jak w tytule jednego z seriali, miłość. Wedle nowych seriali Polacy podczas wojen tylko się zamartwiali losem ojczyzny, kochali w dumnych albo niedumnych Polkach i bohatersko walczyli.
Odc. 2
OdpowiedzUsuńA pancerni nawet upić się potrafili na wesoło. Jeśli coś naszej (pop)kulturze szkodzi, to, że o robieniu takich seriali zapomniano.
Inna sprawa, że i pancerni i Kloss to chyba jakieś wypadki przy pracy. Toż jak się twórcy "stawki..." wzięli za współczesną opowieść szpiegowską, to spłodzili przegadanego koszmarnie redaktora Maja. A później, choć Borewicza ratowały przaśne bon moty, to reszta była zwykle koszmarnie przegadana.
Pancerni to jedyni nasi muszkieterowie serialowi. W kinie reprezentują nas jeszcze Zagłoba i spółka (w telewizji mniej - "Przygody Pana Michała" są na to za smutne i tragiczne, "Potop" się nie userialowił a "Ogniem i mieczem" nie do końca sobie z tym poradziło). Poza tym albo bijemy się w filmie na smutno, albo kochamy nędznie.
Mnie się ta "przygodowość i muszkieterstwo" Pancernych wydaje się anachroniczna nawet jak na tamte czasy. Jakby wzięta z filmów z Errolem Flynnem (wiem, bo właśnie oglądam :-D). O ile mi wiadomo, wszystkie ważniejsze produkcje historyczne ostatnich lat były albo melodramatami labo krwawymi jatkami. Czyli my teraz idziemy za trendem, a nie nie potrafimy odnaleźć ducha. Głupio czułbym się, gdybym po Szeregowcu Ryanie przełączył na polskiego równolatka, w którym wojacy stroją sobie żarty nad kuchnią polową.
OdpowiedzUsuńPoza tym uważam, zresztą jak Ty, że wesołkowatość Pancernych jest wypadkiem przy pracy, który zamaskował nudną jak redaktor Maj dydaktykę.