Pociągnę jeszcze przez chwilę zagadnienie "małego realizmu".
To, jak bardzo pisarze i czytelnicy pilnują, aby książki twardo trzymały się realiów — przyrodniczych, historycznych i innych — zostało już omówione. Ale została jeszcze jedna rzecz, może nawet bardziej interesująca: jak pisarze potrafią nagiąć fakty, żeby poprawić jakość książki.
Stephen King w Roku wilkołaka nagiął długość miesiąca księżycowego (właściwie miesiąca synodycznego) tak, ażeby kolejne ataki wilkołaka wpasowywały się w kalendarz świąt amerykańskiej (pop)kultury.
Michael Hirst, producent serialu The Tudors (nie książka, ale zasada ta sama) pozmieniał sporo. Już raz o tym pisałem. Skleił siostry Henryka VIII w jedną, zmienił okoliczności śmierci jednej postaci, a orientację seksualną drugiej (dopisał niepotwierdzoną). Hirst nie jest pierwszym lepszym gupim hamerykaninem od gniotów. Jest znawcą epoki. Zapytany o odstępstwa, powiedział: "chcieliśmy, żeby ludzie to oglądali".
Arthur C. Clarke nie cackał się i Fontannach raju przesunął Cejlon o 2000 kilometrów na południe. Wszystko po to, by możliwy był powieściowy konflikt dobrej nauki ze złą religią. W tym kryje się jakiś nadliczbowy morał.
Juliusz Verne pojechał po chronologicznej bandzie. Teoretycznie akcja wszystkich trzech części jego tzw. dużej trylogii (20 000 mil podmorskiej żeglugi, Dzieci kapitana Granta oraz Tajemnicza wyspa) toczy się w tym samym okresie, w drugiej połowie lat 60 XIX wieku. Tymczasem wewnętrzne związki pomiędzy wątkami powieści sugerują, że są one rozrzucone na przestrzeni 20 lat minimum. Obu chronologii nie da się ominąć. Różne wydarzenia "naszego" świata narzucają lata 60. Z kolei to by oznaczało, że akcja toczy się w nich równolegle, co jest niemożliwe, bo jeden z bohaterów nie mógłby być umierającym starcem, drugi zaś — zdziwaczałym z samotności z samotności rozbitkiem. Właściwie jedyną bezbolesną metodą rozwikłania tego powieściowego węzła gordyjskiego byłoby, gdyby Verne poczekał 20 lat i mając taki margines czasu, napisał trylogię na porządnie. Ale Verne się nie cackał, napisał, kiedy chciał.
Po powyższym, pierwszym temacie, pojawia się półtemat, robiąc za łącznik z drugim. Podobno jeszcze ciekawszą jazdę po świecie przedstawionym robi Rafał Ziemkiewicz w Zgredzie. Już szybki risercz oraz jeszcze szybsze kartkowanie w Empiku sugerują, że RAZ dorabia prawdziwym ludziom fikcyjne biografie, a fikcyjnym prawdziwe. Łączy i rozdziela wydarzenia, wykrzywia rzeczywistość. Wszystko w konkretnym celu. I chyba dlatego tę książkę kupię, mimo że obsztorcowała ją na swoich blogach lewica lolująca.
W ogóle to myślę (zbliżamy się do tematu numer dwa), że RAZ zasługuje na jakiś porządny tekst. Być może nawet na papierze. Czas fantastyki by się nadawał. Od pewnego czasu lansuję tezę (mam tezę, własną, to lansuję), że RAZ jest najdojrzalszym autorem swojego pokolenia (prawicowych fantastów po ukąszeniu przez Klub Tfurców). Ma tylko to nieszczęście, że nikt nie traktuje jego twórczości spójnie. Starzy fani narzekają, że kiedyś pisał dobre SF, a teraz pluje jadem w rzepie. Miłośnicy publicystyki nie znają jego SF, a nikt chyba nie lubi głównonurtowych powieści Ziemkiewicza. Bo zdradził na rzecz głównego nurtu; bo jak to tam, że plujący jadem Rafałek pisze sy książeczki; bo pisze jakieś fabuły zamiast im dowalać. A ja bym to chciał ubrać w jakiś spójny obraz Ziemkiewicza.
Takie sztuczne dzielenie dotyka nie tylko Ziemkiewicza. Baza fantasta.pl konsekwentnie pomija niefantastyczną twórczość zaindeksowanych autorów. Ma to ten sens, że gdyby wpisywać całą bibliografię pisarzom, którzy popełnili jedną książkę z wątkiem fantastycznym, zaraz zrobiłby się bajzel. Tylko czy to nikogo nie krzywdzi? Twórczość pisarza to nie są rozdzielne królestwa. Nawet jeśli nie ma bezpośrednich związków między trylogią fantasy i cyklem kryminałów, to cały czas napisał je ten sam człowiek. Pisarz X, laureat Zajdla i Złotego Kalibru. A nie X1 i X2, każdy ze swoją statuetką.
To nie jest abstrakcyjny problem. Dziś się dowiedziałem, że Fabryka Słów wyda nowelizację gry komputerowej — Crisis: Legion pióra Petera Wattsa. Tego Petera Wattsa.
I tu trzeba postawić pytanie graniczne: kupić, czy nie kupić? Bo jak kupić, to co potem? Trylogia mrocznego elfa? Pośmiertne Ludlumy i paranormalne? Można w ogóle upaśc tak nisko?
A jeżeli nie kupić, to czy nie jest tak, że popadam w schizofrenię. Rozszczepiam sobie Petara Wattsa na dwóch. Pierwszego, Wattsa "kupuję w ciemno" oraz drugiego, Wattsa "nie, bo smocze lance i niesławny powieściowy Planescape Torment". Brrrr.
Ale chyba jednak Crysisa kupię. Bo Wattsowie, ilu ich by nie było, lubią grać. To czegoś dowodzi.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
"RAZ jest najdojrzalszym autorem swojego pokolenia"
OdpowiedzUsuńDlaczego akurat najdojrzalszym? (nie troluję, pytam tylko)
Pilipiuk (dekadę młodszy, ale pasuje mi do wywodu) jojczy, że w szkole go bili. Piekara pozuje na młodszego o dwie dekady. Grzędowicz cierpi na permanentny kryzys wieku średniego. A RAZ — sprawdziłem dzisiaj w książce — pisze z perspektywy pięćdziesięcioletniego gościa. I ja to kupuję, niezależnie od poglądów. Ale nie chcę spojlować mojego wielkiego artykułu.
OdpowiedzUsuńJa (teraz już) wiem, że to nie jest wielka literetura, ale czy ktoś mi może wyjaśnić, czym sobie Dragonlance zasłużył na synonim gniota? To nie było nawet w przybliżeniu tak złe, żeby porównywać z np. książkową adaptacją Baldur's Gate - wiem, bo jedno i drugie czytałem mniej więcej w tym samym czasie.
OdpowiedzUsuńDziwi mnie to, mimo wszystko, bo ja jednak poznawałem fantastykę przez Dragonlanca i wówczas podobało mi się to niesamowicie - bardziej niż taki Winnetou, czy nawet Tomek Wilimowski.
pardonsik, poprawię na coś odpowiedniejszego
OdpowiedzUsuń"Starzy fani narzekają, że kiedyś pisał dobre SF, a teraz pluje jadem w rzepie."
OdpowiedzUsuńJa narzekam, że kiedyś pisał dobre SF, a dzisiaj nie pisze dobrego SF. A czy jest najdojrzalszym autorem swojego pokolenia? Chyba tak, chociaż wziąłbym pod rozwagę jeszcze niejakiego Kołodziejczaka Tomasza.
A jest gdzieś lista pisarzy, którzy się przewinęli przez KTfu? (pobieżny gugl nie dał satysfakcjonujących rezultatów, a przynajmniej nie bezpośrednich) Gdzieśtam się przewija Kres --- byłby mniej dojrzały niż RAZ?
OdpowiedzUsuńAlso: Przewodas, który na swojej pieuknej stronie posuwa się do tezy, że "Polska fantastyka byłaby żałosna bez ludzi, którzy do ”KTfu” nigdy nie należeli." W ogóle, jeśli by wierzyć temu, co KTL pisze o klimacie, panującym w KTfu, nie byłoby dziwnym, że nie dojrzeli.
Kołodziejczaka czytam, Kres mi nie pasi. A za argumentowanie autobiografią Przewodasa wiesz co powinno się robić :-P
OdpowiedzUsuńPrzewodas tak stwierdził? Ja pamiętam że miał do nich pretensje, bo się na nim nie poznali...
OdpowiedzUsuńA Kres solidne czytadła pisał, ale jednak styl miał strasznie siermiężny.
O, ja od dawna traktuję RAZ-a (pomijając opinię na temat jego twórczości) integralnie; Ciało Obce miało się przecież do Pieprzonego losu kataryniarza jak Pattern Recognition do Neuromancera.
OdpowiedzUsuńTo jest coś, zwłaszcza że Zgred przydarzył RAZ-owi jak Pattern Recognition Gibsonowi: miał sto stron książki, kiedy stała się katastrofa, wszystkie plany wzięły w łeb i trzeba było zacząć pisać od nowa.
OdpowiedzUsuń