piątek, 8 kwietnia 2011

Conserpunk

Nazewnictwo występujących w fantastyce podkonwencji zawsze sprawiało problemy. Zwykłe science fiction przykładem. Za Wellsa nazywane było scientific romance, następnie scientific fiction i scientifiction, by dopiero po długim czasie ukonstytuowała się nazwa ostateczna. Nieoczywista jest logika nazwy space opery; mniej obeznana koleżanka naprawdę myślała, że chodzi o coś ze śpiewaniem. Konotacje z operami mydlanymi sa zbyt wątłe, żeby służyły za pomoc.
Na szczęście w latach 80 reguły onomastyki się uprościły. Bierzemy główny wyznacznik bezimiennej konwencji po czym dodajemy sufiks "-punk". Cyberpunk, steampunk, biopunk.
Rozwiązawszy kwestię nazwy, przechodzę do conserpunku – konserwatywnego science-fiction.

***
Uważa się, że jeżeli mamy szukać w fantastyce ostoi konserwatyzmu, to w fantasy. Najlepszym przykładem twórczość Tolkiena. Tego, jak Władca pierścieni czy Silmarilion są mocno zakorzenione w chrześcijańskiej filozofii i monarchicznych koncepcjach pisać nie będę, bo lepsi się tym zajmowali. Potem oczywiście wszystko się rozmyło, przemieniło w dekoracje, przyszedł też Mieville, ale i tak fantasy wydaje się być bliższa konserwatystom. Bo jest i król, i rycerze, i chwalebna przeszłość.
Gorzej natomiast z science-fiction. I nie chodzi mi o czepianie się, na kogo autor głosuje, ale o załatwienie problemu "po dukajowsku" — czyli poczynieniu założeń i sprawdzeniu, czy spełniająca je literatura istnieje. A jeśli nie istnieje, to czy da się ją napisać.
SF wydaje się być pojemna na rozmaite filozofia. Trylogia Siergieja Sniegowa, którą sobie ostatnio przypominałem, to komunistyczna space opera. Heinlein był libertarianinem, w Nowej Fali obudziły się gendery, a parę lat temu Gregory Benford przekonywał na łamach NF, że tylko liberalny kapitalizm sięgnie gwiazd.
Tymczasem z konserwą jest problem. A nie powinien. Skoro wiadomo, że kiedy konserwatysta ogłasza nieuchronną restaurację, to musimy pamiętać, iż liczy on w czas w tysiącleciach, znajomość efektów relatywistycznych powinna być elementarzem reakcjonisty. Niestety naukowcy postawili się okoniem przeciwko Tradycji. Teoretycznie można by jedno z drugim spróbować pogodzić, ale na przeszkadza uproszczona pozytywistyczna mitologia, w której święci w Rozumie giną na stosach za ludzkość. Ogień oczywiście podkłada Stare, które boi się postępu. Na szczęście w prawdziwym życiu jest mniej różowo, inaczej na uniwersytetach panowałaby atmosfera tak świątobliwa, aż nudna.
Drugim problemem jest popkultura. Fantastyka tkwi po uszy w pop-narracji, a ta woli rewolucje. Weźmy na przykład Gwiezdne Wojny, starą trylogię. Niby jej sensem jest restytucja ancient regime'u, ale jednak widzimy młodych rewolucjonistów walczących za Republikę przeciwko Imperium. Konserwatyści woleliby pewnie, żeby George Lucas zamienił nazwy miejscami.
W ogóle popkultura trzyma się uparcie współczesnego sposobu myślenia nawet kiedy ubiera się w kostium. Wszędzie pałętają się demokraci, generał Maximus chce odnowić Republikę Rzymską, bohaterowie Królestwa Niebieskiego rozumują jak obywatele współczesnego, multikulturowego Zachodu, w Rzymie łącznikiem pomiędzy postaciami historycznymi a widzem są dwaj żołnierze o całkiem współczesnej mentalności.
Za to Pan i władca na końcu świata miał nader marne wyniki finansowe bo, jak myślę, widzowie nie byli przyzwyczajeni do narracji, w której ścisła i nienaruszalne hierarchia jest zasadna i skuteczna, a człowiek musi być rządzony. Zwłaszcza te słowa, cytat z de Maistre'a włożony w usta komandora Aubreya (ciekawe kto je włożył, autor książek, czy Peter Weir?), są dla współczesnego człowieka dziką herezją.
A jaki pisarz SF zaryzykuje tak nieopłacalne posunięcie?

***
Mógłby kto głupi pomyśleć, że nadzieja w Polsce. Nasi autorzy to prawacka banda na tyle liczna, żeby trafił się choć jeden conserpunkowiec (albo conserpunkówa (-; ).
Niestety nasi są dość prawicowi, by zaszokować przeciętnego kolegę z Zachodu, ale nie na tyle, by zostać prawdziwym konserwatystą. Ciągle im czegoś brakuje.
Taki Grzędowicz — w Panu lodowego ogrodu wysyła Drakkainena w kosmos, na obcą planetę, którą ma zbadać. Czyli SF pełną gębą. Ma też być prawicowcem — wszak mąż zbrojny z fają w pysku to obecnie archetyp prawaka. Ale w istocie to anarchol, ekstremista przebłydły. Przesłanie powieści by się nie zmieniło, gdyby Drakkainen wylądował na Midgaardzie z mauzerem, skrzynką dynamitu i setką egzemplarzy Robotnika w plecaku.
Skąd to wrażenie? Bo bohater Grzędowicza to typ, który nie znosi, gdy mu mówią, jak ma żyć. W praktyce chodzi o szlugi i gnata, ale gdyby zakazać (bądź nakazać) mu cokolwiek innego, Drakkainen też zabrałby manele i uciekł poza wszelką jurysdykcję. Albo — co pewnie zrobi w przyszłych tomach PLO — obalił system. Co nijak nie ma się do konserwatywnego konceptu, że każdy ma swoje miejsce w hierarchii wszechrzeczy, a być wolnym, to szukać pana, któremu powinno się służyć. Vuko Drakkainen nie pozwoli zrobić z siebie lokaja.
Ale co ja wymagam żeby od razu wyjeżdżać z SF. Andrzej Pilipiuk wprost chwalił feudalizm, ale nie wyobrażam sobie, żeby którykolwiek z jego bohaterów poszedł dobrowolnie orać pańską ziemię.
I tez rozjazd między słowem a praktyką boli, bo nic z zeń nie wyrośnie.

10 komentarzy:

  1. Judzisz, bracie, judzisz. Konserwatyzm nie musi oznaczać, że bohater będzie ślepo podążał za rozkazami, bo to jest cecha totalitarna, a nie konserwatywna - tego wymagali stalinowscy komisarze, a nie arcyksiążę Ferdynand Habsburg.

    Republika Rzymska to ancien regime z punktu widzenia rzymianina, czyli konserwatyzm w uproszczeniu.

    Uwielbienie wolności, to z polskiego punktu widzenia ultrakonserwatyzm, patrz na naszą historię, nasz kraj był "od zawsze" republiką, gdzie szlachcic na zagrodzie itd. a dziś wszyscy aspirujemy do szlachciców, nie do czworacznych fornali.

    Konserwatyzm to właśnie np. liczenie czasu stuleciami, czyli lekceważenie przelotnych mód. Zwracanie uwagi, że przemiany nie muszą odbywać się drogą rewolucji, lecz ewolucji - zatem potępienie rewolucji w literaturze już jest konserwatyzmem.

    Z tego, co piszesz, to ew. zgadza się konserwatywna zasada legitymizmu rozciągnięta na dowolny system prawny, ale - patrz akapit powyżej.

    Ty natomiast zwracasz uwagę wyłącznie na powierzchowną otoczkę konserwatyzmu, czyli np. bigoterię (nie wierzę, ale chodzę do kościoła bo tak się należy), która jest łupieżem tego systemu myślenia, jak parady miłości dla liberalizmu obyczajowego.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo chciałem się nad tekstem poznęcać, ale ten podły rewanżysta flamenco mnie ubiegł. By zachować cień oryginalności muszę więc stanąć w obronie Ziuty.

    Flamenco - masz, moim zdaniem, rację we wszystkim prócz jednego. W moim przekonaniu Ziuta pisze o konserwatyzmie widzianym przez popkulturę. A ten jest, niestety, właśnie tak powierzchowny, jak obaj to obaj opisaliście.

    OdpowiedzUsuń
  3. Tacy sprytni, skrytykowali, pochwalili, a w konsekwencji nie ma się czego chwycić.
    Nie chodzi mi o pochwałę tępego posłuszeństwa, bo na taki zachowaniem nikt długo nie pożyje. Po prostu popkultura tak przyswoiła sobie archetypy 'buntownika' i 'samotnego strzelca', że ciężko wyjść poza pewien schemat.
    Najłatwiej to zrobić w fantasy, bo w niej często mamy tysiącletni, niespiesznie się kształtujący porządek, któremu zagraża totalitarny Mordor.
    Zaś w SF taka rzecz jest bardzo trudno, gdyż ma być 'science', a cały czas wisi nad nami koncepcja 'rewolucyjnej' nauki, która jednym równaniem burzy stary, zły porządek. To, że nauka polega na odkrywaniu praw, które obowiązują zawsze i wszędzie nie ma popkulturę wpływu. W książce, filmie czy komiksie rządzą inne narracje.

    OdpowiedzUsuń
  4. @flamenco102: jakiś Anglik (w tym momencie nie pamiętam, który) wprost napisał, że Polakom marzy się sztywny system klasowy, w którym wszyscy będą szlachtą.

    OdpowiedzUsuń
  5. Anglicy mogą się mądrzyć, ale niech najpierw przeproszą Maorysów, Aborygenów, Indian, Walijczyków, Szkotów, Irlandczyków... A fakty są takie, że w okresie szczytowej potęgi I Rzplitej szacuje się stan szlachecki na 10% populacji, w porównaniu do krajów na zachód od nas, gdzie oscylowało to koło 1%. Później, o dziwo, ten procent jeszcze się podniósł, tj. szlachty w Polszcze jeszcze przybyło.

    Angole mieli więcej szczęścia (o ile tak to można nazwać): Cromwell (chyba on) wytępił sporą część starej szlachty i pozwolił na jej miejscu powstać Gentry (gentlemani) - elicie szlachtopodobnej, ale zajmującej się biznesem. W ten sposób niechcący stworzył najdynamiczniejsze społeczeństwo XVIII, XIX i XX wieku. Nasza szlachta, mimo, że liczna, była jednak "stara", czyli przywiązana do rolnictwa i wojny.

    Agrafek: faktycznie popkultura tworzy wypłycone schematy, a te w dzisiejszych czasach odchylone są na lewo - moim zdaniem z powodu Hollywood, które też jest zlewicowane i nadaje kolor całej pulpie.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ziuta, mam wrażenie, że siłujesz się z problemem, który nie istnieje...

    OdpowiedzUsuń
  7. w jaki sposób nie istnieje? Że nie ma, czy że nie warto?

    OdpowiedzUsuń
  8. Mam wrażenie, że najpierw odgórnie zdefiniowałeś sobie jakośtam konserwatyzm i tę miarę przykładasz do wybranych fabuł, a potem odczytujesz, na ile się zgadza lub dlaczego się nie zgadza. A mi się wydaje, że ani konserwatyzm nie jest tam, gdzie go zdefiniowałeś, ani nie tam, gdzie go zobaczyłeś i np. dlatego "konserwatywny" Drakkainen Cię dziwi ;) Albo czy fantasy jest konserwatywna; wcale nie jestem o tym przekonana, czy obecność króla i ciepłego myślenia o starych dobrych czasach to decydujący wyznacznik konserwatywności, a tym bardziej prawicowości. Albo czy wyznacza ją archetyp "buntownika, samotnego strzelca". Wewogle czy można tak prosto przekładać światopoglądy na wymyślone fabuły i wyimaginowane światy, nie wiem, raczej powątpiewam. No ale ja się nie definiuję ani przez konserwatyzm, ani przez prawicowość, więc może czegoś nie czuję.

    A odnośnie jeszcze samego conserpunku --- IMO sam rdzeń "punk" nie pasuje do konserwy przed nim. Wiem, że niby istnieje ruch konserwatywnego punku, jakby to rozpatrywać światopoglądowo, ale do mnie to nie przemawia; jak można równocześnie bronić reguł i występować przeciw nim? Tak samo tutaj: cyberpunk miał chyba jeszcze ten prawdziwy pierwiastek punkowy, że opozycja, kontestowanie systemu i bycie kontra. Ale reszta cośtam-punków, oprócz tego, że świetnie brzmią, to ten pierwotny bunt raczej gdzieś zgubiła.

    OdpowiedzUsuń
  9. "jak można równocześnie bronić reguł i występować przeciw nim?" -- no jakże to tak: jak można -- nie zapominajmy, że Ziuta się trochę zjüngerzył (sam zresztą też się ostatnio zjüngerzyłem, przeto pochwalam), a więc konserwatywna rewolucja i te sprawy.

    OdpowiedzUsuń
  10. "no jakże to tak: jak można"
    Mam na myśli: jak to możliwe, a nie oburzenie :) To są przecież te same reguły, nie umiem sobie wyobrazić równoczesnego ich bronienia i obalania.

    Ten Junger. Muszę go kiedyś obczaić.

    OdpowiedzUsuń