poniedziałek, 19 kwietnia 2010

Tamci. Wpis złośliwy

Powoli krystalizuje się formuła mojego bloga. Pełno tu będzie wszelakich mądrości godnych czułego twardziela, piątej wody po Hemingwayu. Co gorsza psuje mi się styl, piszę coraz dłuższe i coraz bardziej zagmatwane zdania. To pewnie przez nadmiar głównonurtowych lektur.

Jarosław Urbaniuk, znany fantasta, pochwalił mnie kiedyś za wybór studiów, twierdząc, jakoby kierunki techniczne (a co za tym idzie - praktyczny zawód) gwarantowały zdobycie ładnej i skromnej żony. W przeciwieństwie do cudactw w typie etnografii lub teatroznawstwa. Kto studiował na politechnice, ten wie, jak wygląda rzeczywistość. Przykładem (żeby w blogu nie dominowało ja) kolega z roku. Wysportowany, przystojny, z poczuciem humoru. Na kulturoznawstwie kijem musiałby opędzać się od panienek. Na elektronice opędza się od czarnych myśli.
W ogóle humanistyka ciąży ścisłowcom. No bo jak to może być, że tamci nas zdominowali. Świetnie oddaje to popkultura. Krótkie mignięcie okiem na telenowele, a widzimy, że młodzi Lubiczowie lub ci ze Wspólnej ciążą ku prawie i dziennikarstwu (trochę inaczej stoi sprawa w "Na dobre i na złe", ale częstokrotnie medycyna to przypadłość dziedziczna i scenarzyści to wiedzą). W serialowych willach mieszkają państwa mecenasowie i doktorowie. Trzeba czekać na film o przedwojniu, żeby lud prosty uchylał kapelusza przed panem inżynierem. A potem Jacek Dukaj dziwi się, że na politechnikach sporo jest konserwatywnej prawicy. W przeszłości nas szanowali.
Ścisłowców od humanistów dzieli też przyczyna wyboru studiów. U nas sprawa prosta – chcemy robić konkretną rzecz (rzadziej) albo kieruje nas ostra niechęć do kucia książek na blachę (częściej). Humanistom dochodzi jeszcze (prócz powołania i znajdowaniu przyjemności w kuciu książek na pamięć) chęć potwierdzenia własnych poglądów.
Już tłumaczę w czym rzecz. Żyjemy w czasach racjonalizmu spuszczonego łańcucha. Nie wystarcza już popierać opcję X albo być anty Y. Wybór trzeba uzasadnić. Większości starcza Wikipedia, ambitniejsi idą się dokształcać. Słyszałem o przypadku antyklerykała, który (nie chce mi się wierzyć) po to zaczął studiować religioznawstwo, aby umacniać się w poglądach. I tak, jak zwykli religioznawcy specjalizują się w danych systemach wierzeń, tak on wziął się za strzałkę czasu, a konkretnie za jeden z etapów rozwoju religii – upadek. Podobno jest człowiek istnym specem od zmierzchu religii, mówi o nim ze swadą i miłością. Podobno, bo osobiście nie znam, uwierzyć zaś nie za bardzo potrafię.
Ci wspaniali pasjonaci sowich poglądów niebezpieczni robią się na starość i wtedy tylko, gdy dochrapią się do stanowisk. I wyłazi ci taki z ekranu telewizora albo z gazetowej strony, najczęściej filozof lub socjolog, rzadziej psycholog. I narzuca swój ogląd świata ludziom. Wolno mu by było, gdyby uczciwie powiedział: "ja myślę, ja wierzę, ja uważam". Ale nie, ten mówi: "tak jest". Tak mówi moja nauka, inne postępowanie prowadzi ku zatraceniu. Te słowa oczywiście nie padają wprost, naszemu humaniście wystarcza uśmieszek politowania i kilka banałów.
Dla ścisłowców to rzecz niesłychana. Róże świństwa się przydarzały (marzy mi się napisać o tym książkę), ale żaden fizyk jeszcze nie powiedział Narodowi, że masa spoczynkowa cząstki jest taka, a jak nie, to won do obory gnój przerzucać. Żaden zwolennik teorii heliocentrycznej nie został zwyzywany od pałkarzy jedynie słusznej prawdy (obelga mojego wynalazku). Nie spotkałem się też ze stwierdzeniami, jakoby trygonometria sferyczna prowadziła do podziału na lepszych i gorszych (a przepaść dzieląca śmiertelników od znających trygonometrię sferyczną jest olbrzymia; doświadczam tego na co dzień).
Czasem wydaje mi się, że jeśli w dziedzinie dozwolone są tego rodzaju akcje, dyskwalifikuje je jako naukę. Na szczęście tylko czasem.

Zgoliłem brodę. Patrzę w lustro i widzę Innego. Nowy C-movie, Obca szczęka.

1 komentarz:

  1. Co do powodzenia ścisłowców i przebierania w osobach płci przeciwnej, to to jest chyba taki sam mit, jak mit, że dziewczyny na studiach ścisłych "przecież" nie mogą opędzić się od chłopaków, skoro jest ich tak mało; z moich obserwacji (i nie tyczą się tylko mojego kierunku) wynika raczej, że po pierwsze, chłopacy "swoich" nie tykają (co zaczyna się w liceum, kiedy od koleżanek z klasy się ściąga na testach, ale na łowy idzie się pod biolchemy z językiem francuskim), a po drugie, jest na studiach ścisłych jakaś dziwna zmowa wobec tego, że cała damsko-męska sfera jakoś praktycznie nie istnieje, a przynajmniej istnieje jakoś podskórnie, dużo mniej, nie mówi się, nie działa się, nie zawraca sobie tym głowy, inaczej się ubiera, w inny sposób rozmawia. Taki dziwny klimat, gdzie udaje się, że to mało ważna sfera życia -- a co najmniej mniej ważna od tego, "co ostatnio opublikowano/wymyślono/wygadżetowano".

    Natomiast co do większej "szkodliwości" poglądów humanistycznych wobec ścisłych -- nie wiem, czy można przeprowadzić takie łatwe rozróżnienie. IMO wnioski z badań ścisłowców mają dużo większą siłę rażenia w mediach niż efekty przemyśleń humanistów (nie mówię tu o rzeczywistej wartości, tylko o odbiorze przez media), dlatego że słowo "badanie" czy "laboratorium", czy "eksperyment" wydają nieść za sobą niemal magiczną moc. A niestety bardzo łatwo z wniosków przynoszonych przez nauki ścisłe wyciągać interpretacje, które mogą być krzywdzące i robić dużo większe szkody niż chore wymysły złych humanistów. Tak np. dzieje się z globalnym ociepleniem, ale nie tylko -- w tym przypadku obserwowane zjawisko służy jako uzasadnienie do zmiany pewnego porządku społecznego; w przypadku nauk okołomedycznych pospieszne czy nieuprawnione wnioskowanie może doprowadzić np. do niesłusznej dyskryminacji; wreszcie na przykład dlaczego teoria heliocentryczna była niebezpieczna -- bo obserwacja astronomiczna niosła za sobą konsekwencję filozoficzną (że nasz świat nie jest wcale pępkiem wszechświata), a za tym uszczuplała władzę jednej grupy ludzi nad innymi, w konsekwencji mogła służyć jako argument do całkiem poważnych zmian społecznych.

    OdpowiedzUsuń