środa, 7 kwietnia 2010

Telewizorek

W telewizorku Orbitowski. W teleexpressowym przedziale literackim. Dziwne to uczucie, widzieć w roli celebryty kogoś, kogo znam z okoliczności bardziej prywatnych. Mam tę przyjemność, że poznałem Orbita akurat wtedy, kiedy startował z pozycji "przegonię Grzędowicza" horrorowca. Daleko z niej doleciał. Warszawa, książki w wuelu , scenariusze, kino, felietony w Tygodniku. Nie napiszę więcej, żeby nie wyjść na jednego z tych, co się grzeją w cudzym cieple. Ale morał będzie. Ludzie, czytajcie Orbitowskiego, bo to dobry pisarz jest.

W telewizorku "Siedmiu samurajów". Z płytki. Ze sto razy ten film zaczynałem, nigdy nie udawało mi się obejrzeć do końca. Zawsze coś przeszkadzało. Teraz się wreszcie spiąłem i dotarłem do napisów końcowych.
Piękny i smutny film. Zwłaszcza w porównaniu z wersją Amerykanów. Tam było prościej, fabuła niby taka sama, wątki się zgadzają, buchalteria trupów takoż – ale Ameryka, ich hierarchia wartości czy kapitalistyczna mitologia, stanowią lepszą glebę dla happy endu, niż japoński fatalizm. Widać to świetnie w wątku romantycznym. "Wspamiali" wykładają kawę na ławę, samurajowi zostaje niedopowiedzenie z gatunku tych, co tchną melancholią, zostawiając malutki margines błędu. Dla romantyków i patologicznych optymistów (na marginesie: aktorka grająca główną postać żeńską przypomina moją znajomą; nie, żebym znał Japonki, ale figura, fryzura, a zwłaszcza nos żywcem zdarte ze znajomej; zniekształciło mi to odbiór filmu).
W "Samurajach" widziałem też protest przeciwko kastowości społeczeństwa. Nie da się lubić samurajów. To banda aroganckich kretynów, nierobów topiących kraj we krwi. Nasza szlachta uprawiała ziemię, stawiała miasta, oni tylko wiedli żywot rębajłów z pretensjami do bushido. Za chłopów też nie oddałbym złamanego grosza. Nie lepsi od bandytów, przechery, oszuści, istoty na granicy zezwierzęcenia. Nawet nie ruszają się normalnie, tylko jak ludziki z kreskówki. Pokrzywieni jak ruski paragraf biegną tam i z powrotem śmiesznym truchtem. Twarze wykrzywione w komiksowych grymasach.
Awans społeczny niczego nie daje. Taki ktoś tkwi w zawieszeniu. Aspiruje do samurajów, których nienawidzi, za to, co zrobili jego ziomkom. Wstawia się za chłopami, lecz wyższego szczebla społecznej drabiny widzi ich draństwa. I przez to nie zejdzie w dół, choć nie ma siły, by wspinać się dalej. Przegrywa.
Bo dopiero gdy pojawia się śmierć, miłość, ból, radość, Bóg – to wszystko, przy czym nasze hierarchie wysiadają – nareszcie widać w nich tylko ludzi.

Poza tym twardzielski cytat dnia: "jeszcze raz udało się przeżyć".

3 komentarze:

  1. Czyli jedyną pozytywną postacią "Siedmiu Samurajów" jest samuraj malowany, który z jednej strony znajduje w sobie energię do tego, by wyjść ponad stan, a z drugiej potrafi samurajów skrytykować? Zarówno w wersji amerykańskiej jak i japońskiej pojawia się element, którego np. w westernach raczej brakuje - autorefleksja zabijaków. I samuraje i rewolwerowcy zauważają w pewnym momencie, że są nikim. Samurajom jeszcze łatwiej - oni mają pewną filozofię, która pozwala im się odnaleźć jako cząstce całości. Przy czym ci z filmu to akurat ronini, a zatem też goście żyjący właściwie bez celu. Rewolwerowcy nie mają choćby takiego oparcia i to nie przypadek, że wyjeżdżają z wioski przegrani - wygrywa jedynie ten, który zdecyduje się zostać (choć ciekawe, co myślał o tym dziesięć, dwadzieścia lat później). W obu filmach niezły jest też herszt bandytów (w amerykańskim chyba nawet lepszy, ale też aktor był świetny) zdziwiony postawą roninów/rewolwerowców. A już osobna sprawa, że oba filmy to fantastyka, bo opowiadają o szlachetnych łajdakach, którzy sami chyba nie do końca rozumieją swoje intencje (jest ten jeden otwarcie rozsądny i jednoznaczny, przekonany, że tam gdzieś musi być kopalnia złota).

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja myślę, że ten, co został (w amerykańskiej wersji), to był Vault Dweller. A wioska nazywała się potem Arroyo :>

    BTW: ja też zaczynałem "Siedmiu samurajów" z 4x, i to, o dziwo, u teściów. Ale jeszcze nie miałem okazji dokończyć.

    OdpowiedzUsuń
  3. A widział ktoś pełną wersję? Tą iluśtamgodzinną? Siedmio, zdaje się, czy jakoś tak.
    A ten, co został w amerykańskiej wersji to był Niemiec udający Meksykanina, więc to bardzo podejrzana sprawa.

    OdpowiedzUsuń