wtorek, 15 maja 2012

Tam wschód, tam zachód, a Polska nie wiadomo gdzie

The World SF Blog, prowadzony przez izraelskiego pisarza Laviego Tidhara, opublikował okrągły stół (o rany!) o nie-zachodniej fantastyce (część pierwsza, część druga). Tekstu i komentarzy tyle, że trochę czasu minie, zanim to rozczytam i przemyślę. Ale zastanawiam się nad jedną rzeczą.
Ostatnio popularność zdobyło określenie fantastyka międzynarodowa, którym to Anglosasi nazywają fantastykę nieanglojęzyczną. Jak dotychczas amerykańska i brytyjska popkultura były otoczone barierą przepuszczającą praktycznie w jedną stronę, tak nagle odkryli, że tam za morzami też żyją ludzie. A nawet da się ich zrozumieć bez robienia remake'u. Wśród efektów są przygotowywana przez Fabio Fernandesa antologia postkolonialnego SF oraz linkowana powyżej debata.
Pytanie moje brzmi: gdzie w tym wszystkim jest Polska?
Naszą historię można by najprościej streścić jako uporczywe, tysiącletnie dobijanie się do bram cywilizacji zachodniej. 966 rok, zjazd gnieźnieński, królowa Bona, Chopin, dwa sojusze z Francją, miłość do Ameryki oraz wejście do UE – wszystko to robiliśmy i robimy na dalej by dowieść, że my nie Azja. Zachód jest tym cywilizacyjnym zapałem zakłopotany. Jesteśmy dlań trochę jak posiadłość na prowincji. W okresie prosperity pożądana, ale gdy nadchodzi kryzys pozbywa się jej w pierwszej kolejności i bez żalu. O czym się już parę razy przekonaliśmy,
Z drugiej strony, mimo Chopina i Curie-Skłodowskiej, zachowujemy od Zachodu sporą odrębność kulturową. Nie jest na tyle duża, żeby uczynić nas egzotycznymi (co przydarzyło się Rosjanom), ale jest. Jesteśmy jedną ze starszych demokracji w Europie, kilka rozwiązań mamy wręcz wyjątkowych (na przykład nasz republikanizm, taki dziwny, że nie wykluczający monarchii – stąd po angielsku nagle z kingdom robi się second republic), własna historia kontaktów z islamem, mesjanizm oraz parę innych rzeczy. Jest groźba, że akces do głównego nurtu cywilizacji wymagałby pozbycia się ich i przejęcia w zamian idei zachodnich. Żebyśmy pasowali. To już się jakiś czas zaczęło, przykładem konwenty, na których często odbywają się warsztaty tańców celtyckich, a ani razu nie spotkałem się z oberkiem (jeden Wit Szostak wiosny nie czyni). To zaiste dziwny awans cywilizacyjny, włożyć wielki wysiłek, alby zamienić potańcówkę na céilí, a narzekanie na polską pogodę na zachwyt nad pogodą szkocką. Albo dowodzić wyższości  The Rocky Road to Poland nad Koko koko Euro spoko.
Co gorsza, oprócz rzeczy neutralnych, Zachód może zażądać od nas przyjęcia tych mało ciekawych. Chociażby przepraszania za kolonie (temat ten wraca przy każdej dyskusji białych Anglosasów o fantastyce beżowych ludzi - jakby ci nie mieli innych tematów niż wspominanie jak wspomniany białas pałętał im się po ojczyźnie w korkowym kasku). A my mamy inne doświadczenia, sami byliśmy kolonią (niemiecką, austriacką, rosyjską, sowiecką), nie chcemy żeby ktoś nas obdzielał swoim poczuciem winy. Dość u nas własnych traum. A to byłoby jak wżenienie się w cudze długi.

A więc  –  niestety nie Europa, ale na szczęście nie Azja, oto Polska. Przydałby się jej osobny kontynent, najlepiej na Atlantyku, blisko ukochanego Zachodu, ale i z wygodnym dojazdem do Afryki, żeby bon mot Mrożka o Murzynach, tyle że białych miał oparcie w geografii.
Więc skoro nasza sytuacja jest taka, że Japończycy wydają się całkiem normalni, to aż się prosi, żeby wyjść do ludzi i opowiedzieć (po angielsku), jak jesteśmy pozytywnie zakręceni. Jeżeli Tajlandia potrafi mieć reprezentację w postaci kontrowersyjnego blogera, to i my powinniśmy sobie poradzić.
Z drugiej strony wytypowałem w myślach paru kandydatów na polskich kontrowersyjnych blogerów i pomyślałem, że raczej jednak nie. Lepiej żyć na spokojnej prowincji.

2 komentarze:

  1. Zadziwiająco mądry wpis Ci wyszedł, naprawdę czuję się zaskoczony.

    Co do dobijania się do Europy, to faktycznie - celne spostrzeżenie. Nawet w szczycie polskiego udziału w życiu tego półwyspu doklejonego do Azji, czyli w początkach panowania Jagiełły, byliśmy jednak krajem odległym i egzotycznym. Aczkolwiek Hiszpania (znaczy, Kastylia i Aragonia) też wtedy taka była. Ale ostatecznie pogrążył nas niedoczas wynikły z faktu, że gdy na zachód od nas wszyscy radośnie rżnęli się kosamy (i armatamy) w celu ustalenia, czy hostia to reprezentacja, czy inkarnacja, czy komunię trzeba w dwóch, czy w trzech postaciach (arcyważne tematy), to u nas był pokój idealna, jak na tamte czasy, tolerancja (nawet Żydzi mogli zakładać własne szkoły, gminy i bogacić się) i całkiem niezłe życie (Tatar i Kozak jeszcze się bali, Moskwa była w rozsypce, a od pozostałych kierunków trwała wojna domowa, czyli nie u nas. No. I oni się porżnęli, wykończyli coś ok. 1/3 swojej populacji (a może i połowę), ale przy okazji zdobyli kolonie w Ameryce, mieszczaństwo stało się wiodącą warstwą społeczną, a pokój westfalski rozwiązał problem tolerancji metodą prawnie ustalonej rejonizacji braku tolerancji. Cóż, tolerancja, szczególnie religijna, w tamtych czasach była tematem bardziej kontrowersyjnym, niż dziś problem małżeństw kochających inaczej.
    A u nas, jak to u sytych i zadowolnionych, nie działo się nic szczególnego. Więc stopniowo nas wyprzedzili we wszystkim, a szczególnie w dyscyplinach, w których nawet nie startowaliśmy, jak nauka i technika (Komeński, Czech co prawda, przez jakiś czas rezydował w Polsce, ale go w końcu pogonili za jakieś czary i później pisał paszkwile na [sic!] polską nietolerancję). I jak to w życiu bywa, z sytych bogaczy zmieniliśmy się w rzeźne bydło.

    Proces stopniowego powracania do statusu ludzi dopiero trwa od bez mała wieku. A został przerwany kolejną, jak ją nazwałeś, kolonizacją. Jeszcze co najmniej ze 3 pokolenia muszą umrzeć, zanim zobaczymy pierwsze jaskółki.

    A co do Koko i Rocky Road, to dzięki za linki - w aranżu estradowym Koko brzmi równie "fachowo", co Rocky.

    OdpowiedzUsuń
  2. "Zadziwiająco mądry wpis Ci wyszedł, naprawdę czuję się zaskoczony" - baaardzo dwuznaczna pochwała :)

    Nasza pozycja w świecie i jego przyczyna to temat na długą, kłótliwą dyskusję. Czasem zastanawiam się, czy przypadkiem nie zasługujemy na zaliczenie do osobnej cywilizacji (jak Japończycy), albo zostania jakimś podkręgiem w ramach Europy.

    A myśl główna jest taka: moglibyśmy bez trudu zgłosić polskiego autora do tej postkolonialnej antologii niezachodnich autorów. Ale to byłby nasz, szczególny, wyjątkowy nie-zachodni postkolonial.

    OdpowiedzUsuń