niedziela, 27 maja 2012

Interludium odzieżowe

Myśl nawiedziła mnie, gdy szedłem dziś przed pełen turystów krakowski Rynek.
Tak, jak w organizmach można znaleźć szczątkowe narządy, przydatnym na wcześniejszym poziomie rozwoju, a teraz nieużyteczne, tak identyczne darwinopochodne zjawiska można obserwować w kulturze. Na przykład ubiór. Guziki od rękawów marynarki do niczego właściwie nie służą. Są przyszyte na stałe i tyle. Kiedyś tak nie było. Naprawdę dało się rozpiąć mankiety i zakasać rękawy. Ale właściwie po co, można zapytać. Otóż, żeby użyć ręce. Koszula w tych pradawnych czasach to była niemalże bielizna i nie wypadało pokazywać się bez niczego nań nie narzuconego. Więc jeśli ktoś szedł do umywalki, nie rozbierał się z garnituru, tylko rozpinał guziki.
Takie staromodne patrzenie na koszulę prowadzi do ciekawych wniosków. Mankiety powinny przecież wystawać z marynarki – specjaliści nawet wyliczyli, że na 1-1,5 cm. Podobnie kołnierzyk. Czy to się z czymś nie kojarzy?
Tyle jadu wylano na te biedne dziewczyny, którym wystają stringi zza biodrówek. A one po prostu stosują się do najstarszych zasad elegancji.
Ineksprymable na wierzch!

2 komentarze:

  1. Fakt, dobrze jest móc umyć sempiternę bez ściągania spodni.

    OdpowiedzUsuń
  2. Interesujące spostrzeżenia. Zatem warto uzupełnić, że bielizna to bielizna - pod koszulą nie było podkoszulków, które są wynalazkiem epoki dzianiny i trykotu. Koszula to BYŁA bielizna. Stąd też różne fulary, krawaty, żaboty - wszystko, aby zamaskować bieliznę w krajach, gdzie upał kazał rozpinać nawet najskromniejsze odzienie, czyli kamizelkę.

    Następny odcinek proszę o spodniach. W końcu sama nazwa coś nam już mówi - spodnie.

    OdpowiedzUsuń