poniedziałek, 20 stycznia 2014

Prawdziwa zbrodnia

Czekam na drugi odcinek "Detektywa". Wielu czeka. Nie chcę pisać tu recenzji poprzedniego, tydzień po nie ma to sensu, zresztą po to wrzuciłem do ulubiony Zwierza, żeby sobie wybić takie pomysły z głowy raz na zawsze (dotychczas wpadałem na nie przy każdej głośniejszej premierze). W każdym razie pilot był na tyle ciekawy, że dałem się wkręcić. Tak więc za kilka godzin usiądę przed ekranem śledzić losy dochodzenia prowadzonego przez tetektywów Cohle'a i Harta. A raczej losy samych detektywów, bo te wydają się na razie ciekawsze. Co zdarzyło się w 1995, że po 17 latach perfekcjioniusta się stoczył, a służbista odszedł ze służby? I co próbują wyciągnąć od nich nowi śledczy, bo przecież od początku widać, żę chodzi im nie tylko o to, o szczegóły sprzed dwóch dekad. Samo zaś śledztwo na razie nie wydaje się aż tak ciekawe. Liczę oczywiście, że intryga się jeszcze rozwinie w jakimś interesującym kierunku, ale po zobaczniu trupa od razu przypomniałem sobie "Hannibala" (nie rozumiem kariery tego serialu w memosferze: owszem, aktorzy wybitni, ale sama produkcja wydaje się żerowaniem na oryginale). Ilu seryjnych morderców działa w Ameryce? Bo z fikcji wynika, że to główna przyczyna zgonów w USA. Przy czym ci prawdziwi, udokumentowanu, wychodzą przy filmowych na amatorów, któym się poszcześciło trafić na naiwne ofiary oraz nieporadnego policjanta. Może po prostu jest tak, że amerykańscy producenci nie wierzą, by ze "zwykłego" zabójstwa dało się wycisnąć satysfakcjonujące 13 odcinków. Nie chcę wyjść na przmądrzałego laika, ale od czasu "The Wire" nie pamiętam telewizyjnego kryminału, który nie byłby w jakiś sposób zakręcony. Jakby normalni policjanci byli nudni, a przeciętni przestępcy nieinteresujący. Brytyjczycy trochę podratowali sytuację znakomitym "Broadchurch" z Tennantem w roli głównej (polecam), ale pamiętajmy, że na jedno "Broadchurch" przypada Sherlock, Luther, czy Wire in the Blood, każde na swój sposób efekciarskie i przekombinowane. Nawet uważani ostatnio za odkrywczych Skandynawowie największy rozgłos osiągnęli "Mostem nad Sundem", w którym zabójcę wyrafinowanego jak John Doe z "Siedem" tropią Szwedka z aspergerem i duński miś. A dodatkowym argumentem za tym, że coś niedobrgo dzieje się z telewizyjnym kryminałem, jest kasacja "Ripper Street". BBC z czegoś, co na pierwszy rzut oka wydawało się kalką amerykańskiego (w sensie, że BBC America) Coppera, zrobiła rzecz bardzo dobrą, niekiedy ocierającą się wybitność. Właściwie jedyne, czego "Ripper Street" brakowało do wybitności, to operatora z "Peaky Blinders" i kilku poprawek w scenariuszu. Pierwsze rozumie się samo przez się, "PB" osiągnęło chyba maksimum tego, co można wycisąć przy normalnym budżecie. Przyczyną drugiego był odcinek o rewolucjonistach z pierwszego sezonu: zasadniczo był bardzo dobry, ale nie kupiłem morału, że wszyscy rewolucjoniści to szlachetni pacyfiści - oprócz prowokatorów Ochrany. Historia pokazała, że nie było tak prosto. Ale co to ma do "Detektywa", którego będę oglądał za dwie i pół godziny? Może po prstu nie ma kryzysu, tylko widziałem kilka(naście) udanych produkcji, każdej brakowało czegoś do ideału i teraz na ten ideał czekam. Może tym razem będzie.

2 komentarze:

  1. "Killing" też było o zwykłej sprawie. Żadnych psychopatów - wręcz przeciwnie, mordercy byli zwyczajni, prawie tępi, co bardzo mi się spodobało, bo taka jest właśnie większość morderców. Zwykłe sprawy miałeś przez całe lata w "Law & order" i innych tego rodzaju serialach z średniej półki, które mają swoich fanów, ale nijak im się choćby otrzeć o wybitność, czy oryginalność. W sumie seria CSI (z wyjątkiem Miami) też pokazywała zwyczajnych kretynów, którym zdarzyło się kogoś zabić. A w "The Shield" geniuszy nie było właściwie wcale, choć jakiś psychopata się trafił. Tyle, że tak skupiali się na zorganizowanej przestępczości.

    Trudno znaleźć sposób na zrobienie wybitnego serialu kryminalnego w oparciu o zwyczajną zbrodnię. W "Głównym podejrzanym" takie rzeczy się zdarzały, a "Cracker" doprowadzał takie wątki do perfekcji (nawet jak się trafiał seryjny morderca to do bólu zwyczajny). Tyle, że to wszystko stare seriale. Pozostaje chyba "Killing" i "Broadchurch". Na upartego "Death comes to Pemberley", ale to mini seria, więc się nie liczy.

    Psychopaci są bardziej medialni, łatwiej i wygodniej rozgrywać nimi "przejmującą walkę dobra i zła".

    "True detective" sprawia na mnie wrażenie wydmuszki, serialu nakręconego według zasady "jak nakręcić perfekcyjnie serial skazany na sukces". Nie widzę w nim duszy.
    Przyszło mi do głowy, że "Justified" jest dobrym przykładem. Większość przestępców w nim to najzwyczajniejsi prostaczkowie popełniający najpospolitsze przestępstwa, a jednak prawie każdego z nich twórcy obdarzyli wyrazistym, oryginalnym charakterem, często zapadającym w pamięć. I często ich losy sa przejmujące.

    OdpowiedzUsuń
  2. Drugi odcinek Detektywa jednak rozczarował. Zgadzam się, że wątek 'rytualny' przerabiany po raz n-ty zwyczajnie nuży. Serialu jeszcze nie skreślam, ale miałem nadzieję na więcej,

    OdpowiedzUsuń