Postanowiłem zabawić się w 30-Day Book Challange, który wypatrzyłem, jak pewnie skojarzą wszyscy zaglądający na prawy margines mojego bloga, u Fraa Farary. Zwykle nie angażowałem w podobne rzeczy. Żadnych łańcuszków, żadnego wspólnego czytania literatury skandynawskiej, science fiction, albo noblistów – wiedziałem, że nie starczy mi samozaparcia, żeby dobrnąć chociaż do połowy. Ale tym razem powiedziałem "dość". Ciągle narzekam, że za mało pisuję na blogu, znajomi czytający mają takie same pretensje, a tu pojawia się pretekst, żeby szybko nabić sobie 30 wpisów. Do tego nie trzeba czytać niczego nowego – a ja zawsze miałem problem z przymusowymi lekturami. cyk, cyk, cyk, trzydzieści dni śmignie jak z bicza strzelił, a kontent napisze się właściwie sam. Poza tym przeczytałem kiedyś, że Ravel zabierając się do komponowania, wpierw wygrywał na pianinie pierwszą lepszą melodyjkę, ażeby rozruszać mózg. Mam dużo pracy w najbliższym czasie i szybki wpis na blog może też nada się na "starter".
Przejdźmy zatem do rzeczy:
Day 01 – Best book you read last year
Szczęśliwie od kilku lat prowadzę listę przeczytanych książek, więc wyboru najlepszej mogę dokonać na chłodno, teraz, a nie kierując się pierwszymi emocjami, jakie dopadły mnie po zamknięciu okładki. A kandydatek jest sporo. Czytałem w 2013 i Hyperiona, i Drooda, i Pod wulkanem, i reportaże Hugo-Badera o Rosji. Jak w ogóle oceniać rzeczy tak od siebie różne? Jakbym postąpił niczym tygodnik opinii, czyli każdej przyznał gwiazdki, skończyłbym w punkcie wyjścia, czyli z sześcioma książkami z oceną 6/6. Porównywanie reportażu do zbioru wierszy, a klasyka głównego nurtu do nowoczesnej fantasy również jest bez sensu – to jakby wszystkie dyscypliny sportowe wrzucić do jednego kosza, a potem motać się w przeliczaniu punktów w skokach narciarskich do wyników ekstraklasy. W końcu uznałem, że ostateczne decyzja będzie subiektywna (podejrzewam, że będzie tak bardzo często podczas wyzwania) – z kilku równorzędnych trzeba wybrać najoryginalniejszą opcję.
Padło na Oczami radzieckiej zabawki Konstantego Usenki. Książka podobno czytana w radiowej trójce, czyli niektórzy powinni kojarzyć. Autor, syn Danuty Wawiłow, muzyk takich zespołów, jak 19 Wiosen czy Super Girl & Romantic Boys, napisał reportaż o radzieckiej i rosyjskiej muzyce rockowej.
Niesamowity reportaż, dodam, eksplorujący zupełnie nieznane przestrzenie. Oczywiście wiem, że znajdą się gdzieś hardkorowcy, którzy słuchali Akwarium w 1986, ale dla większości wschodnia muza składa się z Chóru Aleksandrowa i Ałły Pugaczowej. To ostatnia zresztą pojawia się na kartach Zabawek, kiedy Usenko przytacza jej opinię o zespole Zwuki Mu: "ja jestem piękną kobietą, śpiewał ładne piosenki dla ładnych ludzi. Ale ludzie brzydcy i ohydni też swoją muzykę – jest na przykład taki zespół Zwuki Mu."
Innymi bohaterami tamtych (i tych – Usenko prowadzi narrację aż do epoki Putina) czasów są: punkowcy z Grażdanskiej Oborony (punk w ZSRR trwał 20 minut podczas koncertu GrOb – potem był już tylko postpunk), idol pokolenia Wiktor Coj, tragiczna pieśniarka Janka Diagilewa, jurodiwy Piotr Mamonow, czy objawienie ostatniego czasu, fantomowy hiphopowiec Reper Sjawa.
Jednym słowem polecam. Najlepiej czytać z Youtubem i na bieżąco wynajdywać opisywane zespoły. Zacznę ja, petersburską grupą AU:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz