To był pomysł Agrafka |
W Amerykanach fajne jest to, że potrafią bez wstydu przyznać się, że powieść dla młodzieży jest nie tylko klasykiem, ale i fundamentem, na którym powstała cała ich literatura narodowa. Chodzi oczywiście o Tomka Sawyera i Przygody Hucka Marka Twaina. Oczywiście: niektórzy mówią, że Tomek z Huckiem zdziecinniali wbrew woli autora (podobnie jak starsi o półtora stulecia Gulliver i Robinson Crusoe), że wszystkiemu winne dorosłe treści tych książek tłumaczenia, w końcu że z tym Twainem-gigantem amerykańskiej literatury to tak całkiem nie była (na przykład brutalna opinia Faulknera). Ale pozostańmy przy wersji pierwotnej, bo znana, lubiana, i pomocna w pisaniu o Edmundzie Niziurskim.
Bo że pisał wspaniałe, być może najlepsze nad Wisłą powieści dla młodzieży, to my wiemy. Lecz trzeba nareszcie Go odzyskać dla literatury bezprzymiotnikowej, literatury jako takiej, właśnie za Siódme wtajemniczenie, które dla mnie jest jedną z najlepszych polskich powieści XX wieku.
Tak. |
Nie będę streszczał fabuły, bo zakładam, że wszyscy znają. Jeśli nie znają – nich jak najszybciej przeczytają. W każdym razie powinni wiedzieć, że ten wpis jest na tyle chaotyczny, żeby być w miarę spojleroodpornym.
Zresztą w powieściach kultowych rzadko chodzi o fabułę. O sceny, epizody, momenty, teksty, postacie, pomysły – owszem, nie słyszałem jednak, żeby kultowość zależała od ułożenia ich w jakiś konkretny ciąg przyczyn i skutków.
W Siódmym wtajemniczeniu też nie ma co mówić o fabule. To jeden dzień z życia (już wiadomo, skąd ten Joyce) podstawówkowego Everymena. Everymana, bo wiadomo o nim niewiele – jest Ślązakiem, ale podróżuje, bo ojca rzucają od budowy do budowy, oprócz taty ma jeszcze mamę, mieszka w bloku, często śni na jawie. Gustaw Cykorz jest najmniej wyraźnie zarysowaną postacią w powieści – to raczej nie przypadek.
I jak w wielu innych kultowych powieściach najważniejsze dzieje się tle. W podtekście, kolorycie, w anegdocie i wierzgnięciach natury rzeczy, których nie ma co szukać w "normalnych" książkach. Zarówno młodzieżowych, jak i dorosłych.
Gustavus obiit (MCMXXXIX Calendis Septembris). Hic natus est Constantinus |
Siódmemu wtajemniczeniu niedaleko też do fantastyki. Zaczyna się, jak wiadomo, od sceny spaceru w nieważkości. Niziurski na pewno lubił SF, napisał przecież Nieziemskie przypadki Bubla i spółki. Ale we Wtajemniczeniu atakuje nasz ulubiony gatunek od strony fantasy. I to takiej awangardowej, rodem z Uczty Wyobraźni. Miasteczko Gnypowice wielkie to kraina magiczna, w której ludzie (w tym przypadku Gucio i Inocynt) śnią wspólne sny (było opowiadanie Le Guin z takim pomysłem), skręcając łódką w porastające w staw szuwary można wypłynąć na rzekę Lulongę, w stalowej szafie kryje się tunel do twierdzy Persil, blokerom wyrastają skrzydła, a w podczas przechodzenia rytuału inicjacji, kiedy matuskowie zakładają mu na oczy końskie okulary, Gucio staje się koniem. I w tym ostatnim przypadku nie jest to złudzenie, ani fantazja, bo Kwiczoł dostał kopytem. Matusów Ciekawe, co na to K.J. Bishop i Catherynne Valente. Bo Jewgienija Olejniczaka na pewno zapytam przy okazji, czy jego ostatnie opowiadania mają coś wspólnego socrealizmem magicznym Niziurskiego.
Pierwsza zasada Wielkiego Wandru – nigdy nie rozmawiaj o Wielkim Wandrze |
Wreszcie Siódme wtajemniczenie jest autotematyczne. Niziurski nieraz pisywał powieści (Adelo, zrozum mnie), w których finale bohater przekracza nastoletnią smugę cienia, rozpada się stara paczka, dawne zabawy nie cieszą, jak kiedyś, świat zaś spowija jakaś dziwna melancholia. Niestety. Sztab też nie rządzi, mówi w pewnym momencie wymoczek Pleksik, a chodzi mu o to, że Wtajemniczenie nie jest powieścią Edmunda Niziurskiego, ale epilogiem. Akcja dzieje się po słowie "koniec", świat w którym latało się za Adelą, albo przemyślnym sposobem zaginało Alcybiadesa odszedł już dawno w przeszłość, ostatki dawnych struktur i hierarchii (tryby maszyny organizacyjnej, jak powiedziałby Czarny Piter) toczą się siłą bezwładu, obecne przygody są pustym odgrywaniem dawnych, i tylko główny bohater jeszcze tego nie wie i wciąż wierzy. Boicie się czasem, że też tak macie?
No dziękuję, panie Edmundzie, po prostu.
I ani słowa o "Przygodach Anatola Stukniętego na początku"? Toż to najwybitniejsza metaksiążka w historii (meta)literatury!
OdpowiedzUsuńI jeszcze "Atąk jurt-elop" !
UsuńŚwietny tekst. Aż by człowiek chciał poczytać jak go ciut (chociaż ciut) rozwijasz. Palahniuk jak Niziurski, ha!
OdpowiedzUsuńI interesujący jest postulat, by spróbować odczarować "literaturę młodzieżową". Rzeczywiście kiedyś działy się w niej ciekawe rzeczy, a grozi nam, że wszyscy o nich pozapominamy.
Swoją drogą, z smutnej okazji przypomniałem sobie "Marka Piegusa" i nagle uświadomiłem sobie, że pierwsze rozdziały "Niesamowitych..." przypominają co lepsze przygody Mikołajka.