środa, 29 lutego 2012

Czwarta koza

I znowu nie pojadę na Pyrkon. To jakaś klątwa, bo wybieram się od paru lat i zawsze coś mi w tym przeszkadza. Raz obowiązki, raz choroba, teraz brak pieniędzy. A tyle mi o nim opowiadali. Że największy w Polsce, o najwyższym poziomie, zjeżdżają się na niego wszyscy znajomi. W tym roku do tego wszystkiego będzie jeszcze Ian McDonald. Gdyby los był arcyzłośliwy, organizatorzy zrobiliby promocję-niespodziankę w rodzaju markowej whisky dla każdej Ziuty niezależnie od płci.
Nie rozpaczam jednak zbyt mocno, bo uwagę moją zwróciła tegoroczna pyrkonowa grafika. Przedstawia poznańskie koziołki w fantastycznych kostiumach. Po jednym na każdy gatunek. Jest koziołek-czarodziej w spiczastym kapeluszu, na lewo od niego koziołek-wampir z ostrymi kłami i peleryną, nieco głębiej koziołek-cyborg (łatwo się pomylić i pomyśleć, że to koziołek-rycerz — szczęśliwie na zeszłorocznej grafice widać okablowanie  wystające mu z egzoszkieletu).
I jest czwarty koziołek. Steampunowy. Nosi cylinder i gogle, czyli dwa istotne dla gatunku atrybuty.
Ale właśnie, czy steampunk zasługuje na miano gatunku? Obrazek z pyrkonowych plakatów niewątpliwie go nobilituje. Ma swoje konwenty, muzykę, cosplay. Punktem problematycznym jest zaś literatura.
Czym właściwie ten steampunk jest? Rok temu byłem jednym z tych, którzy kupili steampunkową antologię VanderMeerów i trochę się zawiedli. Oczekiwałem cudów z Zachodu, a tymczasem opowiadania były przeciętne. Zdarzyły się też kurioza w rodzaju Spotkania parowego człowieka prerii i Mrocznego Jeźdzca czy Minut ostatniego spotkania. Pal licho rozczarowanie, skoro nie zbliżyłem się do rozwiązania zagadki. Potem jednak wydawnictwa sypnęły steampunkiem, więc można już coś wywnioskować. Choćby z szybkiego przekartkowania w księgarni.

Ze względu na miłość do technicznych gadżetów wykazuje pokrewieństwo z SF. Lecz w przeciwieństwie doń ekstrapoluje technikę do postaci, o której z góry wiadomo, że jest ślepym zaułkiem bądź w ogóle nie istnieje. Z pozostałymi dwoma gatunkami, która razem z SF tradycyjnie składają się na fantastykę — fantasy i horrorem — steampunk ma wspólnego tyle, ile autorowi zechce się dodać. U Mieville'a jest to neverland i magia, w wydanym niedawno Kościotrzepie hordy zombie.
Wszystko to by sugerowało, że steampunk jest SF schyłkowym, tak dojrzałym i samoświadomym, że swobodnie operuje na dowolnym materiale. Kiedy nauka stała się nieintuicyjna dla przeciętnego człowieka, a kierunek, w którym podąża, niepewny, Science Fiction postanowiła przeczekać, aż coś się wyklaruje i wycofała się w najbliższą epokę, która do niej pasuje. Czyli w XIX wiek.
Ładnie to brzmi, ale przecież przez takie myślenie zawiodłem się na antologii. Co więc zostaje?
Estetyka.
Staempunk do w dużej mierze styl i moda. W ankiecie pisma upadłego (F&SF) Gail Carriger, autorka Bezimiennej i Bezdusznej, wprost przyznaje, że jej zainteresowanie steampunkiem zaczęło się od ubrań retro i biżuterii z recyklingu. Parę  numerów wcześniej sam VanderMeer pisze, że wielu steampunkowców nie zetknęło się w ogóle ze steampunkową literaturą. Czyli po prostu — estetyka. Wybijając się stylistycznie poza potoczne pojmowanie SF, fantasy i horroru, musiał dostać własnego koziołka.
Bez tego ludzie mogliby nawet nie zauważyć, że na Pyrkonie będzie też steampunk. A przecież zasłużył na wyróżnienie. Jeszcze nie za oryginalność myśli, bo na razie jest eklektycznym zlepkiem, ale na pewno za aspekt wizualny. Czyli bycie eklektycznym zlepkiem. To dużo, jak na kozę.

edit: obrazek z rzeczonymi kopytnymi wkleję, kiedy internet mi przyspieszy.
edit2: kto by pomyślał, że mam na uczelni taki szybki transfer.

niedziela, 26 lutego 2012

Maczanka po krakowsku

Składniki:

karkówka

Marynata:
sok z 2 cytryn
4 łyżki musztardy
sól
cukier lub miód
duży ząbek czosnku
ziele angielskie
pieprz
liść laurowy
oliwa z oliwek

Sos musztardowy:
musztarda
bulion
kwaśna śmietana
masło klarowane

Przygotowanie:
Składniki marynaty utrzeć na jednolitą masę. Karkówkę marynować w lodówce 1-2 dni. Wstawić do piekarnika na 1,5 godziny.
Sos grzać na kuchence, aby zgęstniał i był ciepły. Doprawić dla ostrości.
Polaną sosem karkówkę podawać razem z marynatą i żytnim chlebem.

 tak, w ten sposób też można nadganiać z wpisami 

sobota, 25 lutego 2012

Stay tuned

Kiedy blisko dwa lata temu startowałem z blogiem, założyłem aktywność rzędu jednego wpisu tygodniowo. Nawet mi się udawało. Opóźnienia szło nadrobić. Z aktualną obsuwą tak się już chyba nie da. Dwa (a właściwie jeden, jeśli mam  być szczery) teksty styczniu i niniejszy w lutym – musiałbym więc oprócz trzymania prawidłowego  tempa dorzucić pięć kawałków ekstra.
Przyczyną są rozmaite zawirowania realu i to, że większość energii schodziła mi na ich odkręcaniu. Bywa. Na szczęście najgorsze minęło i mam kilka zaczętych wpisów, więc jest szansa, że  od marca będę wrzucał na blog coś nowego. Pewnie jak zwykle same drobiazgi, ale i znajdzie się kilka ambitniejszych rzeczy.
Jest drugi problem, który paraliżuje równie skutecznie.
Minione tygodnie były peanem na cześć internetu. Tłumy wyszły na ulice w jego obronie, aktyw hakerski ddos-ował strony rządowe, co gniewniejsi pisarze wrzucali swoje książki w sieć albo przynajmniej błogosławili piratom. Walka miała epickie proporcje, co właściwie dziwi, skoro zarówno siłom ciemności i siłom światła przyświeca podobny cel – zamienić internet w USA. Różnica polegała na tym, że jedni chcieli USA Anno Domini 1776, zaś drudzy Anno Domini 2012. Znowu uniwersalia okazały się nawalanką dwóch odłamów jednej sekty.
Takie widzenie rzeczy szybko przeniosło mi się na całą sieć. Nagle cała jej społeczno-ideowa funkcja (czyli to, co wykracza poza zakupy, szukanie wiedzy fachowej oraz śmieszne filmy) zbladła.
Człowiek myśli, że uczestniczy w dyskursie jak prawdziwy intelektualista, a naprawdę siedzi na tubku i ogląda Slavoja Żiżka czy Rogera Scrutona. Albo siedzi na fantastycznych forach, po czym wylewa swoje przemyślenia na bloga myśląc, jaki z niego nie jest wielki fandomiarz.
Wirtualni czynownicy.
Stay tuned.

Ale żeby nie było, że przez ostatni miesiąc tylko jojczyłem. 07 zgłoś się to naprawdę dobry serial. I Arabela też.