poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Dziwna śmierć fandomowej fantastyki

Kiedy znów będę miał 14 la,t nie popełnię tego samego błędu co za pierwszym razem, i kiedy rodzice zapytają mnie, co chcę pod choinkę, zamiast kompletu książek Sapkowskiego o Wiedźminie poproszę o komplet tomików jakiejś popularnej mangi. Przystanę do fandomu mangowo-animistycznego, który jest kolorowy, optymistyczny i zawiera więcej dziewcząt. Takie mam wnioski po tegorocznym Krakonie.
Do wpisu o konwentach zabrałem się już po Avangardzie, ale tamto półtorej strony w Wordzie okazało się li tylko teoretyzowaniem na temat, który znam ze słyszenia. Wczoraj, przedwczoraj i przed-przedwczoraj ujrzałem tendencje w działaniu. W ogóle to był ciąg wydarzeń, który jak kolejnymi piknięciami ekran radaru pokazywał, gdzie zmierza fandom: sześciotysięczny Pyrkon, zaproszenie Daenikena na Polcon, nominacje do Zajdla, Avangarda, teraz Krakon, a w międzyczasie artykuł Marcina Zwierzchowskiego w NF, w którym to malakh wieszczy nadejście ery konwentów 2.0.
Nie wierzę w umasowienie fandomu. Kiedyś Pilipiuk apelował, żeby wykorzystać popularność Harry'ego Pottera, zacząć znowu pisać polską fantastykę przygodową i  w ten sposób wychować nowe szeregi dorosłych bywalców zjazdów i czytelników. Żeby to było takie proste. Nie pomylę się chyba pisząc, że już teraz więcej niż połowa kultury (a popkultury na pewno) to fantastyka. W telewizji lecą Gra o tron i Żywe trupy. Gry, prócz wojennych strzelanek i historycznych strategii, są samą fantastyką. W literaturze bywa różnie, ale olbrzymie nakłady Pilipiuka, Sapkowskiego, czy nawet Igrzysk śmierci są na pewno wykupywane przez "cywilów". Przypomina to trochę sytuację rekonstruktorów historycznych. Już nikt się nie puka w czoło na wieść, że dorosłe chłopy przebierają się w mundury pierwszej kadrowej i ganiają z replikami karabinów po wynajętym poligonie. Więcej, inscenizacje bitew stały się atrakcją świąt państwowych, rozmaitych festynów czy obchodów. Ale wcale nie oznacza to, że naród nagle rzuci się działać w grupach rekonstrukcyjnych.  I tak samo te tłumy, które żyją w fantastyce, ale wcale nie chcą uczestniczyć w aktywnym fandomowym życiu, z wielką ochotą przyjdą na konwent 2.0.
Oczywiście nie każdy konwent może upgrade'ować do wersji 2.0. Na pewno udaje się to Pyrkonowi, który przeniósł się w prestiżową lokalizację (targi poznańskie), a poza tym do tej pory odnosił same sukcesy. Jedno z drugim pozwala mu stać się poważną miejską imprezą. Czy jakieś inne kony mają szanse? To się dopiero okaże.
Z takimi oto przemyśleniami w piątkowy poranek pospieszyłem na kampus Akademii Górniczo-Hutniczej, gdzie odbyć się miał Krakon. Szedłem od strony szkoły, w której mieściły się sale sypialne. To bardzo ważny szczegół, gdyż wyszedł z niej Harry Potter.
Z kocimi uszami.
Kiedyś próbowałem oglądać anime (osobna historia, jak to wyglądało) i wiem, że połowa bohaterek m&a ma takowe. To japoński sposób na oznaczenie, że postać nie przynależy do naszego świata. Nam do tego służą uszy elfie, im – kiciusiowe. Rozumiem więc, że opaski z trójkątnymi uszkami są popularnym gadżetem otaku. Ale widząc Harry'ego Pottera z takimi poczułem, że ktoś coś niemiłego robi z moim dzieciństwem.
Ale mniejsza z tym. Że Krakon opanowali mangowcy, wiadomo było od zeszłorocznej reaktywacji konwentu. Wtedy jednak można było powiedzieć: gracze i fantaści nie zmobilizowali się odpowiednio, za rok zaklepiemy przyzwoitą salę na blok literacki, zaprosimy więcej gości, zrobimy jakiś panel albo prelekcję, a graczami obstawimy kluczowe punkty budynku. Będzie o!
Nadzieje okazały się płonne, japońszczyzna przysłoniła nawet główny temat konwentu, którym były przygoda i podróże. Zamiast więc Indianów Jonesów czy Allanów Quatermainów widać było kimona. Kojarzę jedną prelekcję o Czarnym lądzie, z której koleżanka wyszła po kwadransie. I tyle tego.

Literatura się w tym wszystkim męczy. Zauważył to zresztą parę miesięcy temu Jewgienij Olejniczak. Konwenty, tak te 2.0 jak i prototypy, są festynami i dyskutowanie na nich o wyższych ideach mija się z celem. Zwłaszcza kiedy fantaści pragną być docenieni przez "poważny" światek kulturalny. Może czas wreszcie dokonać rozdziału fantastyki od konwentów, a może nawet od zorganizowanemu fandomu. Żaden z tych związków nie był sakramentalny, więc jest szansa na bezkonfliktowe rozstanie. Zostańmy przyjaciółmi. Wiem, że to najbardziej bezsensowny tekst ever, ale w tym przypadku może się udać. Nie chodzi też o udawanie, że się nie znamy. Dalej będzie łączyć nas wspólna historia i podobieństwo zainteresowań, więc nie widzę problemów, żeby jedno środowisko od czasu do czasu pokazywało się z drugim, choćby na zasadzie zaproszenia jakiegoś autora na dziesięciotysięczny Pyrkon. Ale trwać w przekonaniu, że stary model fantastycznej społeczności jest wiecznotrwały – to bez sensu.

19 komentarzy:

  1. Literatura to od dawna mniejszy lub większy dodatek do konwentów, więc mnie to zupełnie nie zaskakuje. Jak chce się ściągnąć ludzi, to trzeba postawić na mangę/gry/SW&ST.

    A ostatni akapit... zaproponuj alternatywę. Raz, że definicja fandomu jak zwykle jest niedookreślona, więc wg jego szerokiej definicji od niego się nie oderwiesz. Dwa, że dla grupy kilkudziesięciu fanów literatury dwudniowego spotkania się nie zrobi - Wojtek Sedeńko ma Nidzicę, ale to bardziej impreza towarzyska niż coś więcej się robi. No i kosztuje znacznie więcej niż zwykły konwent. Pozostają spotkania w gronie znajomych jak Stolyk, ale tutaj bez dopływu nowej krwi i fermentu słabo się robi.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie jestem Ci ja doświadczonym fandomitą, ale ci doświadczeńsi na każdym prawie konie, na którym bywałem, sarkali, że literatura to tylko kwiatek do konwentowego kożucha. Zanim oni doświadczeńsi fandomiarze mnie nie wyciągli ongi na konwent, należałem do cywilów: literaturę zwykłem czytać, a nie uczestniczyć w jakichś okołoliterackich fanaberiach. Ale się okazawszy, że to nawet fajne może być. Czasem. A to na pifko z Kosikiem, a to na prelekcję Wita, na fajkę z Orbitem - no, nawet bardzo fajnie! Liczba czytanych przeze mnie rocznie książek jednakowoż nie wzrosła. Kto wie? Może nawet spadła, wszak muszę teraz wyasygnować na konwenty, a tak - asygnowałbym tylko na książki... O! Czyżby fandom literacki na dłuższą metę szkodził literaturze?

    Oto temat do rozważenia: czy koszty konwentowania literackiego warte są korzyści, jakie z tego wynikają dla literatury?

    Ostatnią uwagę Shadowa popieram - można przewidzieć, co kto powie na jaki temat, jeżeli nie ma jakiejś rotacji na takich spotkaniach.

    OdpowiedzUsuń
  3. Odnośnie ostatniego zdania flamenco - czy wiedza o zdaniu oponenta przeszkadza w dyskusji? Moim zdaniem ani trochę. Wręcz przeciwnie - pozwala zawczasu przygotować odpowiednią ripostę.
    Jeśli natomiast chodzi o konwenty i fandom... Może i coś w tym jest. Sam pamiętam swój pierwszy i jak dotąd jedyny konwent, Falkon - i te wszechobecne rzesze animofilów. Miałem nadzieję że na Krakonie będzie wyglądać to inaczej, ale z tego co piszesz, chyba było jeszcze gorzej.
    Konwent na wyłączność dla fantastów-bibliofilów to by było coś.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jesteś Shadow jak Moriaty z Kelly Heroes "Always with the negative waves Shadow, always with the negative wave"

    Jak chce się ściągnąć ludzi to nie można patrzeć krótkowzrocznie tylko długofalowo. Chyba, że chodzi tylko o poprawę statystyki. U nas jest ten problem, że wszystko ma być już, teraz, w tej chwili bo inaczej jest porażka. Z takim podejściem faktycznie nigdy nic się nie uda. Można wciąż poszerzać program, przytulać się do wszystkiego co ma w sobie choć 1% fantastyki tylko, że to będzie sztuczne podbijanie statystyki. W żaden sposób nie przełoży się to na zainteresowanie literaturą fantastyczną. Mi się marzy taki Kongres Literatury Fantastycznej - bez mangi, bez komiksów, bez filmów. Nawet jak na początku będzie się pojawiać 200 czy 300 osób to dobrze. Nie ściągnie się tłumów od razu, trzeba lat, może nawet dekady aby zaszczepić w ludziach, że taka impreza też może być fajna i warto zaglądać. Inaczej faktycznie będziemy mieli konwenty 2.0 ale również z fantastyka 2.0 czyli tylko tym co się sprzeda. Niszowy produkt upadnie bo czytelnicy którzy kiedyś byli będą zastąpieni takimi 2.0 właśnie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Tfu, nie Moriaty, a Moriarty. Za dużo Sherlocka ostatnio.

    OdpowiedzUsuń
  6. Do działania długofalowego potrzebne są fundusze, bo na samym ruchu fanowskim daleko nie zajedziesz. A, na razie, szans na taki zastrzyk w rozwój nie widzę.

    OdpowiedzUsuń
  7. Mówisz tak, jakby do czegoś co miałoby być jednorazowe nie potrzeba funduszy. Przecież niezależnie od tego na jakiś okres czasu planuje się i tak do realizacji potrzebna jest kasa. Tylko za nim się dojdzie do tego etapu trzeba wykonać ogrom pracy przekonując ludzi, że w ogóle warto zaczynać. Człowiek który będzie chciał coś zrobić wpierw musi stawić czoła podejściu anty (to się nie uda, nie ma szans, nie ma środków, nie będzie zainteresowania i tak cały czas). I tutaj jest największy problem na początku, bo można odnieść wrażenie, że w gruncie rzeczy to teraz jest dobrze, a tylko od czasu do czasu sobie ponarzekać trzeba, że nie jest aż tak dobrze jakbyśmy chcieli.

    OdpowiedzUsuń
  8. Że literatura cierpi dotkliwie na bóle fandomowe, uważam od dawna. Nie przeczę, że konwenty to klawa sprawa; może tak; nigdy nie byłem, więc nie mogę stwierdzić; nie przeczę, że gros fandomitów to klawi ludzie; z pewnością; znam paru klawych; ale gdy panuje nieuświadomione często przeświadczenie, iż literatura fantastyczna=literatura fandomowa, tworzą się stany umysłów zwane gettem. Wyrzuca się z poczetu fantastów niefandomowych pisarzów, którzy są jednymi z najlepszych zawieszaczy realizmu, kolejni fantaści wychowują się tak naprawdę na bardzo ograniczonej części fantastyki, potem kręcą nosem na Szostaka czy na "Drogę" (którą mogą zachwycać się fantastyczne serwisy, ale np. ostatnie WSF pokazały, iż zachwycają się głównie one), a to nie dlatego, że się po prostu nie podobają -- bo przecież mogą -- lecz dlatego, iż nie spełniają wytycznych literatury fandomowej. I tak w kółko tańczą ze sobą pokracznie literaci i czytelnicy, i rysownicy coraz brzydszych okładek. Nie wszyscy, rzecz jasna, atoli obawiam się, że w dużej części tak to wygląda.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A to nie takie proste. Np. powieści Szostaka spotkały się z mocnym odzewem właśnie w "fandomie", a poważniejsze ich analizy zdarzały się częściej w wydawnictwach i serwisach fantastycznych. Może ten i ów na Szostaka czy Twardocha sarkał, mam jednak wrażenie, że gdyby nie "fandom" ich książki mogłyby przepaść zupełnie.
      Choć może być i inaczej - gdyby od samego początku Szostak, Twardoch czy Orbitowski publikowaliby wyłącznie w wydawnictwach niefantastycznych nie dotknęłaby ich klątwa fantastyki i dziś byliby poczytnymi i szeroko komentowanymi pisarzami głównonurtowymi? Niemniej konwenty w niczym tu nie zawiniły - na prelekcje Szostaka i spotkania autorskie Twardocha przychodziło naprawdę dużo ludzi (na Szostaku, podczas Polkonu, chętni nie mieścili się w sali).

      Usuń
    2. Śmy się nie całkiem zrozumieli. Mnie nie szło o ewentualną krzywdę wyrządzaną pisarzom niezrozumianym, to jest temat osobny i nie chcę weń tu wchodzić, ale o krzywdę wyrządzaną sobie przez kolejne roczniki fandomitów podlegających fandomowemu wychowaniu, które siłą rzeczy wykształcają sobie mocno ograniczony aparat poznawczy. A z nich rekrutują się literaci. Ci z kolei, jak sądzę, nawet jeśli są zdeklarowanymi pulpiarzami, prędzej lub później ów aparat poszerzają, ale czy nie za późno?

      Usuń
  9. Chodzi mi o coś właśnie takiego. Krytykując fandomowość fantastyki robię trochę krzywdę samemu sobie, bo dzięki temu odwiedziłem kilka miejsc, do których normalnie nie miałbym pretekstu się wybrać, poznałem wielu świetnych ludzi i być może dostałem od losu parę niepowtarzalnych szans. Z drugiej strony jednak mam wątpliwości czy coś, co jest dobre dla mnie, nie szkodzi aby ogółowi.
    Konwenty (i w USA i u nas) zaczęły się od zjazdów czytelników pism. Teraz jednak zamieniają się w festiwale rozrywkowe. I nie ma w tym nic złego, po prostu fantastyka ogarnia całe spektrum kultury. Czy jednak w związku z tym literatura dalej musi się trzymać mocno czegokolwiek, co ma związek z fantastyką. Na tej zasadzie Joseph Conrad Festival powinien mieć panel literacki, wystawę statków w butelce oraz specjalny pokaz filmu Battleship: Bitwa o Ziemię.
    MdSnGiBSwGR trafnie wspomina o literaturze fandomowej (BTW, mocno we Wrocku skrytykowano Drogę? i jakimi argumentami?). Na Krakonie Tomek Bochiński opowiadał, że nestorzy w rodzaju Lema czy Borunia z Trepką pisali dla zwykłych czytelników, bo żadnego fandomu nie było. Może to jest droga.
    Fantastyka jest jak dowolna literatura narodowa. Z tą różnicą, że naród fantastów nie ma państwa i jest czymś w rodzaju "drugiej etniczności". Ma fantastyka własną stupięćdziesięcioletnią tradycję plus dużo głębsze korzenie (zupełnie jak Ukraina), swoich autorów i tematy oraz rozmaite podteksty rozumiane najlepiej w swoim kręgu kulturowym. Fandomowość w tym przypadku byłąby czymś w rodzaju przesadnego związania polskości z Warszawą kosztem reszty kraju.

    I wreszcie najważniejsze pytanie (na które oczywiście nie mam odpowiedzi). Fandom ma tylko fantastyka. Czy to dobrze (jedyna tak silna literatura, że potrafiła stworzyć wokół siebie środowisko czytaczy), czy wręcz przeciwnie —— dowód słabości (musi sobie stworzyć zwarte środowisko czytaczy, żeby przeżyć)?

    OdpowiedzUsuń
  10. Literatura nie ma wyłączności na fantastykę. Większość znanych mi anime mieści się w fantastyce, albo zawiera elementy fantastyczne (oczywiście, oglądałem przede wszystkim takie, cały świat mang i anime obyczajowych mnie ominął), a zatem "japońszczyzna" w znacznej części JEST fantastyką. Podobnie rzecz ma się z grami - w przypadku komputerowych te fantastyczne stanowią znaczny, jeśli nie przeważający procent rynku. Już nawet seria Call of Duty przenosi się w przyszłość. A zatem i otaku i gracze mają pełne prawo być na konwentach, a fantastyka nie tylko się w nich nie męczy, ale wręcz w nich rozkwita. I nie tylko dlatego, że robią dużo ruchu na konwentach, ale dlatego, że fabuła, tak w mangach i anime, jak i w grach (o czym sam napisałeś w kolejnym wpisie) potrafi być lepsza niż np. w tradycyjnym kinie fantastycznym.

    Jeśli coś się męczy na konwentach to dusze konserwatystów przekonanych, że to literatura powinna być pierwszą damą na balu. Takie podszyte niepokojem opinie (oni nas wygryzają) czytałem już z piętnaście lat temu w relacjach z konwentów zamieszczanych na łamach "Fantastyki" bądź "Nowej Fantastyki". Pojawiały się w nich spostrzeżenia: "kurcze, coraz więcej przyjeżdża graczy, za chwilę to oni będą dominować". Najwyraźniej era świetności graczy nastała i przeminęła, a konwenty jak trwały tak trwają. I wciąż przyjeżdżają na nie miłośnicy literatury.

    I w moim przekonaniu literatura pozostaje królową, nie zmienia to jednak faktu, że to młodsze panny raźniej przebierają nóżkami i cieszą się większą atencją kawalerów. Czy to źle? Nie, to normalne.

    Nie rozumiem postulatu "dokonania fantastyki od konwentów". Przede wszystkim dlatego, że fantastyka to nie tylko literatura (która Twoim zdaniem się męczy). Po drugie będę się upierał, że konwenty są ważne także dla literatury. Zauważasz korzyści literackie, ale tu patrzysz okiem cywila (wolno Ci). Tymczasem np. Domagalski jeździ na konwenty przede wszystkim by promować siebie jako autora oraz promować i sprzedawać swoje powieści. Nie wiem jak mu się to przekłada na sprzedaż, ale młodym stażem autorom opłaca się zostać zauważonym choćby na początek i towarzysko, albo jako "facet, który przygotował fajna prelekcję". Ile książek kupiłeś dlatego, że wypiłeś piwo z ich autorami? Ale to nie wszystko - podczas konwentów autorzy i redaktorzy oraz wydawcy ich powieści mają okazję spotkać się twarzą w twarz i pogadać nie jako cyfrowe byty, ale jak ludzie. Pod tym względem konwenty bywają jak targi - najważniejsze spotkania biznesowe to te, które odbywają się w kuluarach (przy zachowaniu proporcji oczywiści). Niebagatelną sprawą są także spotkania autorów z autorami, z recenzentami, krytykami itp. Niebagatelną, bo nawet jeśli nie wynika z nich coś wielkiego, to samo przebywanie w towarzystwie ludzi wspólnych doświadczeń literackich a nawet kulturowych sprawia, że na moment trafiamy innego świata, w którym mówi się nieco innym językiem. Konwenty tyle mają wspólnego z rytuałami przejścia, że zamykają nas w innej, rządzącej się własnymi prawami przestrzeni. I podobnie jak rytuały, mają oczyszczający wpływ. Tu mogę się odnosić tylko do własnych doświadczeń - ale mnie konwenty zawsze podładowują baterię. Widząc jak piszą inni, rozmawiając na tematy, na które nie rozmawiam na co dzień, nabieram sił i ochoty do pracy. Po każdym konwencie siedzę i piszę więcej, niż między konwentami. Po Krakonie machnąłem już 70 tys. znaków powieści:).

    Oczywiście, nie każdy musi odbierać to w taki sposób jak ja, a moje dokonania literackie niekoniecznie trzeba zapisywać po stronie korzyści z konwentu. Niemniej człowiek jest istotą społeczną - lubi zgromadzenia, lubi też gromadzić się z jakiejś okazji wyższej od niego - to może być mecz, powstanie narodowe albo konwent. Dlatego, w moim przekonaniu, konwenty ani się nie zużywają, ani nie szkodzą - czy to fantastyce w ogóle, czy literaturze fantastycznej w szczególności.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ERRATA:
      1. W czwartym akapicie powinno być: "dokonania rozdziału fantastyki od konwentów"
      2. W tymże samym akapicie, ale nieco później, zamiast: "Zauważasz korzyści literackie" - "Zauważasz korzyści towarzyskie".

      Usuń
  11. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  12. Hej Ziuta, ale dlaczego wstydzisz się mangowców?

    OdpowiedzUsuń
  13. Czy ja piszę, że się wstydzę?
    Chyba trochę namieszałem. Chodzi mi o coś mniej więcej takiego: (nowożytna) fantastyka zaczęła się od literatury, a przez te sto lat opanowała wszystkie dziedziny życia. I to objawia się na konwentach. Czy w związku z tym należy dalej łączyć wesołe imprezy para-sympozjum literackim. W żadnym wypadku nie ma to nic wspólnego ze nielubieniem, albo wstydzeniem się.
    Druga moje refleksja jest taka, czy fandom, ta przedziwna nieokreślona grupa społeczna, jest niezbędny do istnienia literatury fantastycznej. Jakoś romanse, kryminały oraz cały główny nurt obywają się bez tego.

    OdpowiedzUsuń
  14. Fandom nie jest niezbędny, jest miłym dodatkiem. Inna sprawa, że np. w Polsce kryminał próbuje (próbował?) stworzyć swój fandom - odbywają się jakieś festiwale kryminału, wręczana jest jakaś nagroda. A nagrody są miłe, prawda? To, że kryminał czy romans radzą sobie bez konwentów, nie znaczy, że my powinniśmy z nich rezygnować. Konwenty i w ogóle fandom nie są niezbędne dla istnienia fantastyki, ale dają na pretekst do spotkań na żywo. To źle? Autorzy kryminałów i romansów zasuwają po całej Polsce na spotkania z czytelnikami, w fantastyce czytelnicy zjeżdżają się z autorami w to samo miejsce.

    Fantastyka zaczęła się od literatury, owszem. Ale przecież świat nie stoi w miejscu. Pojawiają się nowe narzędzia i formy ekspresji. Byłoby paradoksem, gdyby właśnie fantaści starali się je ignorować. Tym bardziej, że mangi, anime, gry - one wszystkie bywają ciekawe i wpływają na literaturę. Np. jeśli udasz, że nie istnieje GitS, to stracisz z oczu istotną część cyberpunka. Dla współczesnego fantasy równie ważny jak świat Tolkiena jest świat WoWa. Zatrważa Cię to? Szkoda, że nie siedziałeś z nami - Cetnarem i mną - na piwie, gdzie Cetnar piał z zachwytu nad wszechświatem Warhammera 40.000 (wystawiłem Cię Michał, tak bywa). Światy literatury, anime i gier przenikają się i inspirują nawzajem. Nie ma co dzielić getta na jeszcze mniejsze enklawy.

    OdpowiedzUsuń
  15. Może to przez pośpiech, ale odniosłam wrażenie, jakbyś uważał, że mangowcy skradli Tobie (=literaturze) fantastykę i teraz ona biedna sierotka nie ma gdzie się podziać, bo na konwentach została przytłoczona przez "japońszczyznę", a do tego oni to eskapizm i fifoludki, a nie Poważne Sprawy. I w'ogle ci imigranci, niech siedzą tam, skąd przyszli, a nie się pchają do nas :P

    Co do początku fantastyki w literaturze, jestem raczej sceptyczna. My jesteśmy skoncentrowani na literaturze i też najwięcej o niej wiemy, więc logicznym jest, że tropimy pierwsze ślady fantastyki w literaturze właśnie. Ale myślę, że na pewno jakby pogrzebać, identyczne początki można by znaleźć np. w malarstwie - tylko raz) my nie mamy wiedzy i dostępu, dwa) wygodnie nam jest zakładać, że nasza ulubiona dziedzina jest Tą, Z Której My Wszyscy.

    OdpowiedzUsuń
  16. Ach ten dyskurs kolonialno-imigrancki. Opanowuje dyskurs bardziej niż marksizm :) Ja tu proponuje przerwać to nieszczęsne małżeństwo z rozsądku, w którym się niewątpliwie męczymy, i przejść na etap związku partnerskiego.

    OdpowiedzUsuń