środa, 15 sierpnia 2012

Jak jedna gra okazała się lepsza od trzech filmów

Uwaga: poniższy wpis zawiera istotne spoilery dotyczące fabuły dwu kultowych serii. Czujcie się ostrzeżeni.

***
Jakoś tak wyszło, że znowu wkręciłem się w gry komputerowe. I w związku z tym zacząłem wspominać różne produkcje, w które grałem kiedyś, ale do dziś je pamiętam. Jedną z nich był Warcraft 3. Jak wszyscy pewnie pamiętają, oprócz rewelacyjnych przerywników filmowych, ta odsłona cyklu miała bardzo dobrze poprowadzoną fabułę. Nie żeby jakoś specjalnie wybitną, ale sprawiającą, iż rozgrywka przestawała być prostym RTS-em typu "wznieś bazę, zwerbuj żołnierzy i hajże na wroga".
Jedną z kluczowych postaci w opowieści był następca tronu, książę Arthas. Ten dzielny rycerz przez całą kampanię ludzi tak usilnie pragnął zwycięstwa dobra, że w jakiś sekretny sposób obudził ciemne strony swojej osobowości i wylądował po stronie mroku, do tego jako najwyższy wódz armii Zła. Powtarzam, nie była to żadna wyrafinowana intryga. Po prostu trzymała się psychologicznego prawdopodobieństwa w stopniu wystarczającym dla gry komputerowej.
Zadziwiające za to jest to, że właśnie tego samego oczekiwaliśmy po nowej trylogii Gwiezdnych Wojen. Wszystko jest identyczne: młody paladyn, największa nadzieja jasnej strony (Anakin) ostatecznie ląduje po ciemnej stronie. Projektanci z Blizzarda powtórzyli nawet sztandarowy element GW, czyli fizyczną przemianę postaci. Był książę na koniu, jest mroczny król lisz. Jedyna różnica polega na tym, że artyści najmłodszej ze sztuk okazali się sprawniejszymi opowiadaczami historii od artysty najważniejszej ze sztuk. Przemiana Anakin-Vader załatwiono byle jak kilkoma scenami, przez co jest zwyczajnie niewiarygodna. Warcraftowi 3, mimo dużo prostszej historyjki, udało się wybrnąć.

3 komentarze:

  1. Filmowi na pewno nie pomógł fatalny wykonawca najważniejszej roli. Nie pomogły też marketingowe produkty dodawane, żeby można było zarobić na sprzedaży "fajowskich" figurek.

    Gra nie miała takich ograniczeń. Arthas ograniczany jest możliwościami technicznymi a nie aktorskimi, a Blizzard nie musiał przejmować się figurkami (tyle w grze orków, elfów i innych stworów, że można z nich wystawić całą dywizję figurek - zresztą ukazywani poprzez piksele główni bohaterowie też nadają się na figurki lepiej niż żywi ludzie), bo wiedział, że i tak na grze kolosalnie zarobi, a do tego W3 stanowił tak naprawdę preludium do "World of Warcraft", czyli prawdziwej fabryki dochodów.

    Niemniej gry - i to te rozrywkowe, a nie ambitne - rzeczywiście oferują coraz lepsze fabuły. Z najlepszymi serialami telewizyjnymi trudno im się mierzyć, ale fabuły kinowe zwykle nakrywają czapkami. Dawno nie widziałem tak dobrego filmu sensacyjnego, by jego fabułę można było porównać z tym, co dzieje się w serii Call of Duty: MW (1,2 i 3). Mamy w tej serii gier wyraziste postacie, całkiem niezłą (w kategorii filmów akcji) fabułę z całą masą zwrotów akcji, do tego naprawdę nieźle grającą na emocjach. Z kolei gry z serii Bad Company to niezłe komedia sensacyjne z zabawnymi i wciągającymi dialogami, "Clive's Barker Undying" to stylowy ale oryginalny horror jakiego próżno by szuka w Hollywood - dopiero przybycie tam Hiszpanów odmieniło kino grozy. Growe "Alicje" pod każdym ale to każdym względem zjadają ekranizacje Burtona na przekąskę przed śniadaniem.

    Film rozrywkowy ledwie dyszy. Brak mu pomysłu na siebie, brak świeżości i oryginalności. Z jednej strony podgryzają go seriale telewizyjne, a z drugiej właśnie gry. A jaka jest odpowiedź kina? Kontynuacje przebojów, rimejki (napisałem po polsku, po jęcia nie mam jak zrobić pisemnie polską liczbę mnogą z angielskiego słowa) oraz 3D. To bardzo słaba odpowiedź, nawet jeśli wytwórnie piszczą z z zachwytu, że przynoszą te produkcje wielkie zyski. Zdaje się, że każdorazowo premiera kolejnej odsłony CoD przynosi zyski większe. Inna sprawa, że na przykładzie tej serii widać, że i gry drepczą za kinem ku zagładzie. Nie podejmuję się zliczyć ile już odsłon ma seria CoD właśnie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Chyba będę używał w liczbie mnogiej spolszczenia totalnego i pisał: "ponówki".

    OdpowiedzUsuń