sobota, 14 kwietnia 2012

Małpy i podróżnicy w czasie

Jest wiele sposobów klasyfikacji książek. Między innymi na czytane za jednym zamachem i takie, których lektura nie ma wyraźnych ram czasowych. O tych pierwszych łatwiej się wypowiadać, bo można kategorycznie stwierdzić: właśnie skończyłem, skończyłem jakiś czas temu i przemyślałem, mam następujące refleksje. W przypadku tych drugich książek wiadomo, kiedy się ją zdobyło. Cała reszta jest nieokreślona. Do jednych fragmentów wraca się co jakiś czas, inne przeczytało tylko raz, może minąć rok, a nie przekroczyło się jeszcze 50%.
Taką książką są Małpy Pana Boga. Słowa redaktora Macieja Parowskiego. Dla mnie rzecz rewelacyjna. Małpy są wehikułem czasu wojażującym po fantastyce na trasie 1987-2011. Przynoszą teksty, o których mogłem jedynie słuchać, jak (nomen omen) Wiedźmin Geralt jako podróżnik w czasie (pomysłowy esej i świadectwo, jak próbowano rozgryźć twórczość Sapkowskiego). Przynosi recenzje, wywiady, artykuły eseje i słynne polemiki, od których podobno w tamtych latach aż iskrzyło w fandomie.
Mało jest w polskiej fantastyce pozycji niebeletrystycznych. Trochę przedruków prac magisterskich, dwie książki Marka Oramusa, obciążony typowym dla autora efekciarstwem Rękopis znaleziony w smoczej jaskini, książka o Lemie Orlińskiego. Parowski mógł więc po prostu zebrać stare kawałki i wrzucić je do książki w kolejności chronologicznej, albo i bez jakiejkolwiek, jak papiery leżały na stosie. Tymczasem Małpy Pana Boga są bardzo dobre edytorsko (w recenzjach o tym fakcie nikt nie pisał, a warto to odnotować). Każdy z 6 rozdziałów autor poprzedził mottem i wstępem, często tekst przerwany jest serią zdjęć z opisami. Do tego autor nie zapomniał, że pewne konteksty są dzisiaj nie pamiętane, więc pododawał przypisy.
Po Pyrkonie komentator korwinowskiego Najwyższego czasu chwalił fantastykę za radzenie sobie mimo braku dotacji. To nie jest do końca prawda, gdyż Narodowe Centrum Kultury, które wydało już dwukrotnie Parowskiego, wydaje z państwowych. I bardzo dobrze, bo publikacja takich książek (oraz stypendia dla takich ludzi jak Orbitowski czy Twardoch) ratuje wiarę w państwo opiekuńcze, tak słabnącą w naszych ciężkich czasach.

3 komentarze:

  1. Ty wierzyłeś w państwo opiekuńcze???

    OdpowiedzUsuń
  2. A tak w ogóle to wydane kilka książek przez NCS wiosny nie czyni. To tylko malutkie zakłócenie na równej powierzchni fantastycznego rynku, który obywa się głównie bez dotacji. Żeby zaprzeczać, że ten rynek obywa się bez dotacji, trzeba wykazać, że te dotacje w jakiś istotny sposób wpływają na ten rynek.

    OdpowiedzUsuń
  3. W ten sposób nie-fantastyka też obywa się bez dotacji :) A ja tu potrzebowałem pointy.

    OdpowiedzUsuń