poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Wielki kryzys

Zły czas na taki wpis o upadku SFFiH. Świętujemy przecież Zmartwychwstanie, więc na czasie powinno być coś optymistycznego, nie zaś smuty. To moja wina, nie zdążyłem na wpis na bieżąco, nie chce mi się czekać na premierę ostatniego, majowego numeru, a Wielkanoc wypada pośrodku.
Chyba nikt się nie spodziewał. Padło wprawdzie F&SF, ale raczej z powodów organizacyjno-personalnych. Gdyby się ogarnęli, pismo podobno mogłoby trwać. Mówi się też o kryzysie prasy, ale wydawało się, że pisma literackie mają większe szanse przeżycia. Dzienniki przegrywają z portalami, a pisma hobbystyczne z serwisami tematycznymi, ale czasopisma oferujące teksty dłuższe, bardziej pogłębione niż te w necie mogą ocaleć (taką nadzieję wyraża Paweł Dunin-Wąsowicz). Najbardziej chyba przygotowaniu niespodzianki przyczyniło się informowanie przez SFFiH o wysokości nakładu. Wprawdzie spadał (z 10 tys 300 na 9 tys), ale problemów szuka się u tych, którzy go nie podają. Niedawno jeszcze wskazywano na Nową Fantastykę. Że jak ktoś, to ona. Tymczasem trzyma się, wygląda dobrze i znów jest jedyna.
Długo nie wiedziałem, co o tym myśleć. Aż poszedłem w odwiedziny do znajomych, a tam znany w towarzystwie Jarek Urbaniuk zapytał, jak to ma w zwyczaju, "co się dzieje w tej polskiej fantastyce".
Ano nic.
Podobnie jak SFFiH informacją o nakładzie "przykryło"swoje problemy, tak sukcesy fantastyki zaciemniają nam prawdziwy widok: jest źle, bo to wisi w powietrzu. Cała radość z tego, że w jednym roku potrafią pojawić się dwie lub więcej książek takich jak Chochoły albo Wieczny Grunwald pryska momentalnie na myśl, że nie ma następców. Od lat nie było mocnych debiutów. Zaryzykowałbym, że od 2005, kiedy talentem błysnął Robert M. Wegner. Który zresztą prawdziwy debiut miał już w 2002, ale przełomowe opowiadanie meekhańskie Robert J. Szmidt zgubił mu na 3 lata. I od tego czasu nic. Pierwsze odczuło to SFFiH, bo opierało się w całości na polskiej prozie. NF trzyma proza zagraniczna (chociaż malakh, czyli Marcin Zwierzchowski, szef działu zagranicznego twierdzi, że na Zachodzie kryzys krótkiej formy też ma miejsce - nie sądzę jednak, żeby był tak głęboki i pokoleniowy jak u nas) i publicystyka. Może więc wyżyje.
Ciężko powiedzieć, co dalej.  Na Zachodzie wiele dobrych opowiadań ukazuje się w internecie. Na blogu, po prawej stronie jest link do Clarkesworld Magazine, z którego teksty co roku są nominowane do Hugo. U nas ten model na razie nie ma większych szans. Portale są rozdrobnione, więc nawet wartościowe teksty zaginą w szumie (może za wyjątkiem rzeczy z Esensji, która ma dużą rozpoznawalność). Zostaje NF i antologie Powergraphu.
Tylko kto te dobre opowiadania miałby pisać? Autorów wcale nie ma tak dużo. Tuzy Fabryki Słów ich już nie pisują, a jak już to do antologii swojego wydawnictwa (których tez jest mniej, niż dawniej). Stajni Kosików starcza sił na antologie powergraphowskie i kilka opowiadań w czasopismach. W gruncie rzeczy po upadku Science Fiction przestrzeni dalej jest więcej, niż jesteśmy w stanie ją zapełnić. A debiutantów brak.
Przy okazji nieprawdą okazała się teza, że duża produkcja fantastyki doprowadzi do poprawy jakości, gdyż zdolni autorzy będą mieli większą możliwość publikacji i ćwiczenia warsztatu. Nic takiego się nie stało. Kolejna rysa na micie Klubu Tfurców. Micie czekającym na swojego Domosławskiego.
SFFiH należy się pogodne pogrzebowe wspomnienie, bo na pewno wniosło coś dobrego do polskiej fantastyki. Ale jak skupić się na przeszłości, skoro przyszłość, i to ta najbliższa, zapowiada się tak nieciekawie.

9 komentarzy:

  1. Kwestia opowiadań w sieci - rozdrobnienie portali to jedno, a dwa, że po prostu nie ma kto autorom za teksty zapłacić. Jedno opowiadanie za darmo w ramach promocji można puścić, ale regularne publikowanie w sieci za friko się nie kalkuluje - lepiej już zgarnąć mizerną wierszówkę w NF (zresztą pewnie Parowski z pocałowaniem ręki takie opowiadanie przyjmie).

    Twoja diagnoza jest w dużej mierze słuszna. Do talentów ostatnich lat dodałbym jeszcze Małeckiego, który może i nie jest tak spektakularny jak Wegner, ale też bardzo dobry mimo pewnych manier. Może jeszcze Guzek, ale on jest trochę nierówny.
    Niemniej fakt, spektakularnych objawień brak od dłuższego czasu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ...i nie tylko w fantastyce.
      a stąd tylko krok do miny zatroskanego pedagoga i "dzieci nie czytają, więc i nie piszą [dobrych rzeczy]"

      Usuń
  2. Ja dodałbym jeszcze Miszczaka. I Olejniczaka. Aczkolwiek trudno w ich przypadku pisać o "nowym pokoleniu", bo to mniej więcej te same roczniki, co wymienieni już Wegner i Nowak.

    Zauważyłem, że nie wymieniłeś Domagalskiego, który w ciągu kilku lat wyskoczył na jednego z głównych autorów Fabryki, zamilczałeś też o Przechrzcie. O ile jednak Przechrzta nie ma chyba ambicji, by stać się autorem "ważnym" dla fantastyki, to Domagalski takie ambicje przejawia.

    Moim zdaniem wcale nie jest tak, że w polskiej fantastyce dzieje się mało, albo zgoła nie dzieje się nic. Przeciwnie, dzieje się wiele i to dzieją się rzeczy spore i ważne. Tyle, że minione lata nas rozpieściły - istniało kilka pism publikujących fantastykę, a młode i stare wydawnictwa zalewały rynek tytułami tak doświadczonych autorów, jak i debiutantów. Przywykliśmy do boomu na polską fantastykę. Ale żaden boom nie trwa wiecznie. Tym bardziej, że rynek książki w Polsce nie rośnie, a do tego trwa kryzys sprawiający, że kto może tnie koszty. Niemniej, po okresie nieco bezwładnego triumfu polskiej fantastyki kurz teraz opada i możemy przyglądać się nowemu rynkowi.

    Przede wszystkim widać na rynku autorów - hehe - "pofantastycznych" - Szostaka, Twardocha, Orbitowskiego. Oni mają już mocne pozycje, aspirują do szerszego rynku, nie zamierzają ani trzymać się kurczowo fantastyki, ani demonstracyjnie jej porzucać. Stać ich na to, by mogli pisać tak, jak akurat mają ochotę. Ich "pofantastyczność" nie oznacza, że zrezygnowali z fantastyki, ale że przestała im ona wystarczać jako podstawowa forma wyrazu.

    Następnie są pisarze fantastyki rozrywkowej - Wegner, Ćwiek, Domagalski, Przechrzta, Piekara, Komuda, zapewne Kozak, Ziemiański wracający z kolejnymi tomami Achai. Oni wszyscy też mocno siedzą na rynku, znaleźli swoich czytelników i właściwie nie eksperymentują - wyjąwszy Domagalskiego.

    Do tego dochodzą "cisi" - Nowak, Miszczak, Olejniczak, Guzek, Cetnarowski - pierwsi dwaj nie wydali dotąd ani powieści, ani tomiku opowiadań, ale ciągle piszą i to piszą bardzo dobrze, obaj mają za sobą nominacje do Zajdla. Olejniczak i Guzek mają na koncie po dwie książki, te Guzka były głośniejsze. Obaj są znani i cenieni raczej głównie przez fanów
    fantastyki. Nie wiem, jak Guzek, ale Olejniczak wciąż pisze i bardzo ładnie się rozwija. Mam wrażenie, że dołączy do grupy "pofantastycznych". Podobna drogą może podążyć Cetnarowski, który na razie skupia się na pracy redaktorskiej, ale cały czas męczy też klawiaturę prozą.

    OdpowiedzUsuń
  3. CD.

    Pozostają trzej autorzy instytucje - Dukaj, Pilipiuk i Kosik. Dukaj i Piliuk - wiadomo - stworzyli rynek sami dla siebie i nadal go rozwijają. Kosik to trochę osobny przypadek - sam jest sobie wydawcą, trzyma się "tradycyjnej" SF i zyskuje uznanie. Zastanawiałem się, czy nie zestawić go z Przechrztą, który próbuje podobnej drogi, ale Podrzucki znany i rozpoznawalny jest jednak mniej - Kosik, to podobnie jak Dukaj i Pilipiuk, marka. Oczywiście, a markę Kosika składa się także jego pisarstwo dla młodzieży oraz działalność wydawnicza, niemniej w sumie "Kosik" to marka prawie równie rozpoznawalna, jak Dukaj i Pilipiuk. Do tych trzech dorzuciłbym jeszcze Sapkowskiego i Grzędowicza, ale chyba jako podkategorię - ważnych, raczej milczących:P.

    No i końcówka, czyli tło - autorzy, którzy publikują, są nawet rozpoznawalni, ale wokół ich powieści albo nie dzieje się wiele (nawet, jeśli dostają Zajdle), albo piszą nieźle, ale z różnych przyczyn o ich powieściach więcej się milczy niż mówi, albo ja zwyczajnie znam ich słabo. Kańtoch zgarnia wprawdzie Zajdla za Zajdlem, ale mam wrażenie, że jej ambicje sięgają dalej. Białołęcka Brzezińska mają mocne nazwiska, ale ich powieści robią mniej szumu w sieci i poza nią niż autorów "spoza tła", nawet jeśli zasługiwałyby na więcej. Podobnie jest, w moim przekonaniu, z Podrzuckim (choć ten sam sobie trochę zawinił, przez całe lata pozostając autorem milczącym, teraz stara się to nadrabiać). Uznański ma swoich fanów, piszą o nim ludzie spoza getta, ale też trudno mówić w jego przypadku o sukcesie.

    Sporo tych autorów, prawda? Spora część z nich wyrosła właśnie na okresie boomu i nawet ci, którzy dystansują się do Fabryki Słów, pośrednio mogą zawdzięczać swoje powodzenie modzie na polską fantastykę. Boom minął, ale pozostawił po sobie całkiem niezły spadek.

    Oczywiście, jeśli nakłady książek wciąż będą spadać, a ceny rosnąć, sytuacja będzie się pogarszać. I naturalnie, że trudniej będzie teraz debiutować. Niemniej, już kiedyś tak było (a właściwie gorzej). Prawdopodobnie za kilka lat znów przybędzie jakiś "lodołamacz" w typie Sapkowskiego i znów otworzy drzwi do mody. Na razie, powiedziałbym, sytuacja jest pod pewnymi względami normalna - moda minęła, teraz trzeba żyć bez niej.

    OdpowiedzUsuń
  4. Errata: "zestawić Kosika z Podrzuckim" miało być, nie z Przechrztą. Nawet poprawiłem, ale coś mi się ta poprawka nie zapisała:P.

    OdpowiedzUsuń
  5. @agrafek: czyli jesteś zwolennikiem teorii NURSa o cyklach koniunkturalnych? ;-)

    @ogólnie: powinienem się bić w pierś za Małeckiego, Last Vikinga i Kubę Małeckiego, że ich pominąłem. Ale pozostali - to już wcześniejsza "pięciolatka".
    Fabryka Słów oparła swój sukces na autorach, którzy debiutowali wcześniej i dusili się z braku możliwości publikacji. Pilipiuk opowiadał, że pierwsze 2 lata FS puszczała rękopisy wyjęte z szuflad. "Nowa Fabryka" będzie miała mniejszy wybór. Po prostu nagle zabrakło wymienialności pokoleń.

    @VN: nie, tak prosto nie ma. To musi być wyższa metafizyka :)

    OdpowiedzUsuń
  6. "Nowa FS" będzie miała wybór równie duży jak FS "stara", ponieważ teksty w szufladach są. Miszczakowi opowiadań wystarczyłoby pewnie i na dwa zbiory, Nowak też mógłby już własny zbiór wydać. Jewgienij zapewne byłby w stanie wyciągnąć s szuflady i opublikować ze dwie powieści, gdyby tylko - i to jest ważna rzecz - mu się to opłacało. Ania Kańtoch ma własne projekty i zapewne materiał, o którym nie wiem, bo nie kolegujemy się (z braku okazji, jak optymistycznie zakładam:)). Gustaw Garuga opublikował jeden to w FS, na drugi nie ma wydawcy... Pewnie znalazłoby się trochę tych już nie tak anonimowych autorów trochę. Gdzieś mi zniknął Kilian, którego teksty robiły się coraz ciekawsze. A Orbitowski nie porzucił Psa i Klechy dlatego, że temat mu się wyczerpał. Milczy Rogoża.

    Myślę, że zamknęliśmy (albo właśnie zamykamy) epokę młodzieńczego entuzjazmu. Autorzy, których wymieniłem, nie chcą publikować za dobre słowo, obietnicę promocji, czy "co łaska". Wolą schować tekst do szuflady i poczekać, aż znajdzie się ktoś gotów im za to przyzwoicie zapłacić. Dlatego Miszczakowi czy Olejniczakowi bardziej opłaca się pisać artykuły do rozmaitych czasopism, niż powieści, czy opowiadania. Jeśli "złote czasy polskiej fantastyki" miałyby powrócić, musiałyby opierać się na innych układach autor - wydawca. Nie jest przypadkiem, że tłumy chętnych pielgrzymują do Powegraph.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasopisma też w kryzysie, trzeba będzie spróbować znowu jakieś opowiadanie zmajstrować...

      AM

      Usuń
    2. znaczy te pop-nauk czasopisma itp.
      AM

      Usuń