czwartek, 17 listopada 2011

Ironiści, przeproście za Tycho!

Dziś o ironii. Ironia rządzi. Na przykład telewizją. W serialu, który oglądałem przez wakacje, Charlie Harper rzucał ironicznymi tekstami co 10 sekund. Literatura nie lepsza, gdyż zgodnie z recenzją pewnej książki, zaletą jej miała być ironia, z jaką autor traktował opisywane postaci i wydarzenia. Z kolei w świecie rzeczywistym jeden z moich kolegów potrafił codziennie wymyślić ironiczny komentarz o polityce, piłce, świętach, fantastyce.
Właściwie przyjęło się w potocznym rozumowaniu, że ironia (w znaczeniu czegoś złośliwie dowcipnego, nie terminu z greckiego dramatu) jest wyznacznikiem wysokiej inteligencji. Ironizują mędrcy. Ale czy tak jest na pewno?
Paradoksalne, ironia wydaje mi się najprymitywniejszym rodzajem humoru. Slapstick jak w starej komedii niby jest prościutki, ale potrzeba do niego sprawności fizycznej, znakomitej choreografii oraz ogromnych ilości ciasta z bitą śmietaną. Purnonsens z kolei wymaga olbrzymiej pracy wyobraźni, by stworzyć niebagatelną konstrukcję myślową. Przy tych i innych podgatunkach komedii ironia wypada blado. Można ją bardzo łatwo opanować, gdyż polega na stosowaniu kilku erystycznych sztuczek. Przeciętny ironista zna ich dwa: wyolbrzymienie oraz ironiczny ton głosu. To drugie już  w ogóle nie wymaga myślenia, tylko powtórzenia ironizowanej treści.
Jeżeli więc ironię może opanować każdy, nie powinna być uważana za narzędzie dla wyrafinowanych umysłów. Więcej, przeważnie jest wręcz szkodliwa. Nie każdy przedmiot nadaje się na rekwizyt do slapstickowego gagu, są też rzeczy nieabsurdalne, więc nie poddające się humorowi abstrakcyjnemu. A ironizować da się wszystko, zawsze, wszędzie. Nawet rzeczy słuszne.
Pamiętamy wszyscy o procesie Galileusza. Gdyby nie stanął przed trybunałem inkwizycji, ale jakąś lożą ironistów, do dziś robilibyśmy młynka przy skroni, słysząc o heliocentryzmie. Bo ironia to najskuteczniejszy firewall mózgu, odpowiednik fosy zalanej lawą, najlepszy przyjaciel zamkniętych umysłów.

Ironią – jeśli użyć tego brzydkiego słowa – jest to, że Galileusz sam sobie zaprzeczył. Jedną z zasad fizyki klasycznej jest względność ruchu. W szkole zadania z mechaniki zaczyna się od ustalenia, z którego punktu odniesienia wygodniej liczyć. Bo każdy jest poprawny, choć według prostej obserwacji to pociąg jedzie po szynie, a nie lokomotywa przesuwa Ziemię pod wagonami. Podobnie jest z kosmosem. Czy Ziemia się kręci wokół Słońca, czy Słońce wokół Ziemi jest problemem sztucznym, bo obie tezy są poprawne. Prawdziwym nieszczęściem było założenie, że ciała poruszają się ruchem jednostajnym po kołowych orbitach. Nawet nie to, że cokolwiek kręci się dokoła Ziemi, bo w klasycznej teorii Ptolemeusza środkiem orbity (deferentu) był punkt poza centrum naszej planety. Wszystkie "protezy" geocentryzmu (deferenty, ekwanty, epicykle) służyły do ratowania dwóch założeń, które nie były do niczego potrzebne. Nawet w Biblii ich nie ma, więc opdada argument religijny.
Przez średniowiecze powstawały kolejne "aktualizacje" geocentryzmu, mnożące kolejne ratujące system okręgi. Kopernik dokonał jego rewizji, uznając Ziemię za jedną z okrążających Słońce planet. Ale trwał dalej w podstawowym błędzie jednostajnego-po-kolistej. Trzeba było poczekać na Keplera, by sformułował trzy prawa, które należycie opisały obroty ciał niebieskich.
Cichym bohaterem tamtych czasów jest Tycho de Brahe, ostatni astronom ery przedteleskopowej, posiadacz złotej protezy nosa (prawdziwy stracił w pojedynku). De Brahe, widząc wady helio- i geocentryzmu, stworzył własny system, w którym Ziemię okrążało Słońce, a Słońce - planety. To mniej więcej tak, jak to rzeczywiście wygląda obserwowane z naszego globu. System de Brahe po uaktualnieniu wygląda tak: wokół Ziemi krąży wspólny środek masy układu Ziemia-Słońce, a wokół niego nasza najbliższa gwiazdy. Jeden ruch jest kołowy, drugi - eliptyczny. Wokół Słońca (czyli wokół punktów wspólnych mas) krążą planety. Czyli de facto wracamy do ekwantów, epicykli i deferensów, tylko pozbawionych geometrycznej elegancji Ptolemeusza.
Aż prosi się, żeby to przeironizować.

3 komentarze: