Tyle tu pisałem o serialach, że zapomniałem o głównym swoim zainteresowaniu — książkach. Dobra, o książkach też sporo bywało, ale głównie w formie, że na zmianę snułem dzikie rozważania oraz nauczałem własnej filozofii artystycznej. A takie rzeczy wolno dopiero po napisaniu dziesięciu książek minimum. Czyli powinienem zamilknąć na jakąś dekadę. Mniejsza.
Dziś o książkach inaczej. Dziś — pochwała, recenzja.
Jednym z lepszych wydarzeń ostatnich miesięcy było powstanie wydawnictwa Ars Machina. Wydali ledwo dwie książki, ale jeden murowany hit: Rozgwiazdę Petera Wattsa. Skończyłem ją tydzień temu, przemyślałem i dziwię się, jakim cudem autor tej klasy dopiero od niedawna przebija się do szerszej świadomości. Na zachodzie, bo nas podbił od razu. Zresztą sam napisał we wstępie do Rozgwiazdy, że polski sukces Ślepowidzenia odblokował magiczne bariery, dzięki czemu zgarnia nagrody (Hugo za Wyspę) czy przebija się do innych mediów (pracuje nad grą dla Cryteku).
O samej wyspie nie powiem więcej, niż zrobił to już w tej recenzji Adam Ł. Rotter.
Mówi się często, że "dobra SF, ale kiepska literatura". Tym mało zaszczytnym tytułem obdarowywano (i słusznie) wielu klasyków. Taki był A.C. Clarke. Taki był Snerg. Nic innego nie szkodzi Eganowi (chociaż zastanawiające są zapowiedzi Zendegi, sugerujące, że to bardzo literacka książka). To samo zarzucił Wattsowi Wit Szostak w SOD-woej dyskusji. Argumentacja była mocna. Opierałą się na tym, że Ślepowidzenie to fabularyzowany esej na temat kosmitów i świadomości, bo pokręcone losy narratora pełnią wyłącznie rolę komentarza albo ilustracji do padających w książce tez. Dzieje się coś nietypowego, a Siri Keeton cytuje anegdotę z młodości.
Na szczęście jest jeszcze Rozgwiazda.
Sceneria i fabułą Rozgwiazdy oraz Ślepowidzenia są podobne. Odcięta od normalnego świata lokacja, grupa świrów skonfrontowana z Tajemnicą, wielkie bum w finale. Ale jest i różnica. Fundamentalna wręcz. W Ślepowidzeniu nie ma miejsca na oddech, bohaterowie od razu lecą jako awangarda ludzkości badać Tajemnicę. W Rozgwieździe z kolei Tajemnica się bohaterom przydarza. Nie prosili się o nią, mieli co innego do roboty. I właśnie dwustustronicowy odstęp pomiędzy zawiązaniem akcji a wejściem Tajemnicy na pierwszy plan dał Wattsowi możliwość zajęcia się bohaterami.
I wtedy wszystko gra. Bohaterowie jak jeden mąż psychiczni, czarna rozpacz egzystencji i los ludzkości wiszący na włosku. To nie jest esefowa sztampa z postaciami odbijanymi od jednej sztancy. Peter Watts tworzy dobre SF i dobrą literaturę. Jednocześnie.
Magik normalnie.
***
Bardzo żałuję, że nie byłem w kwietniu w Warszawie. Nie, żebym lubił ją w kwietniu. Kwiecień jest najokrutniejszym z miesięcy, a nazwa Wawilon mówi za siebie. Po prostu był tam wtedy Jeff VanderMeer. Jeden z moich ulubionych pisarzy i najwyraźniej wesoły człowiek. Czego dowodzi niniejszy fejk. Też bym tak zrobił. Mam stos papierów, które mógłbym podpisać "G.R.R. Martin". Ale mnie by chyba nikt nie uwierzył.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz