Recenzja jak recenzja, wstrząsnął mną komentarz poniżej. Otóż napisał uzytkownik, że
Powieść wyśmienita, jednocześnie idealnie umożliwiając ilustrację ograniczenia w zakresie znanych kontekstów i braku świadomości wśród młodszych pokoleń, które nawet finału książki nie potrafią powiązać z krytyką PRL-u i próbą wskazania konkretnych rozwiązań. To, że często czyta się tę powieść jako zwykłe, antyutopijne sf, nie widząc perspektywy społecznej, jest jednocześnie przygnębiające i przezabawne.
W tzw. komunie jest coś mistycznego. Dogmat o niemożności rozumowego poznania. Wszystkie inne epoki i kultury można, przynajmniej w teorii, pojąć. Starożytność, średniowiecze, renesans, kultury egzotyczne, wszystkie one były i są badane. Często przeszkadza uczonym brak źródeł (pierwsi Piastowie!), ale nie zmienia to faktu. Każdą epokę historyczną człowiek współczesny może ogarnąć mózgownicą. Za wyjątkiem komuny, dopowiada dogmat.
Dogmat dopadł i Zajdla. Po co w ogóle czytaliśmy, ja i inni przedstawiciele młodszego pokolenia, Limes inferior, Paradyzję, czy Wyjście z cienia, skoro i tak bez pomocy nie zrozumiemy, że to nie są powieści, to nie są antyutopie, ba, nawet nie SF — ale "krytyka PRL i próba wskazania rozwiązań". Ten tekst sam w sobie brzmi, jak z jakiejś partyjnej nasiadówki.
Zaś rok wcześniej Michał Protasiuk, laureat Żuławia za Strukturę, też pisał o Limes inferior. Chyba jeszcze nikt nie pochylił się tak mądrze nad Zajdlem i żałować tylko, że wrzucił Protasiuk ten tekst na bloga, zamiast wysłać do Czasu Fantastyki albo F&SF.
Weterani peerelu właściwie nigdy nie zrozumieli fantastyki socjologicznej. Ich interpretacje zawsze ograniczały się do przekalkowywania komuny na świat przedstawiony powieści. Założyli sobie, że Zajdel wyglądał przez okno, patrzył, a potem spisywał raport, dla niepoznaki podstawiając rakiety pod duże fiaty. Protasiuk natomiast dokonał interpretacji przez pryzmat współczesnych koncepcji. Gospodarkę Argolandu analizował jako drexlerowską (nadprodukcja plus automatyzacja eliminująca potrzebę pracy ludzkich rąk). Więcej, oprócz stawiania Limesa w jednym szeregu z Diamentowym wiekiem i Cruxem, znalazł przyczynek do dyskusji, czy w utopijnej zerokosztowej gospodarce może dojść do kryzysu. Czyli czy utopia nie jest tak utopijna, jak ja Drexler maluje.
Lecz najlepsze zostawił Protasiuk na koniec. Skojarzył słynną postać Alicji z diabłem pojawiającym się w Doktorze Faustusie Manna. Skandal, prawda? Naszego Janusza A. porównywać do przeżartego awangardową zgnilizną głównego nurtu. I jeszcze twierdzić bezczelnie, że na tym polega wielkość Janusza A.
Tradycyjni interpretatorzy polegli na zakończeniu Limes inferior. Ziemkiewicz w bardzo starym eseju (nie wiem, co myśli o tym dzisiaj) stwierdził, że fantastyka socjologiczna nie radziła sobie z finałami, więc te kilka stron najlepiej zignorować. Kto inny powiedział, że w połowie lat 80 było tak źle, że uratować nas mógł tylko cud boski. Dopiero Protasiuk wziął byka za rogi. Wcześniejsze przemyślenia, doszukiwanie się nowoczesnego postcyberpunku można było uznać za nadinterpretację, lecz nagle okazało się, że zakończenie Limes inferior można zrozumieć jedynie odrzucając interpretację peerelowską.
O wielkości literatury decyduje ponadczasowość. Szekspir jest wielki, bo jego dramaty dotykają spraw ważnych zawsze i wszędzie, a nie jedynie dla renesansowych londyńskich mieszczan. Podobnie jest z Tolkienem, Tołstojem, Homerem. I Zajdlem też. Tylko musimy wreszcie zaakceptować, że jego twórczość (i wielu innych, nie tylko pisarzy, nie tylko fantastów) nie jest hermetycznym grepsem, zrozumiałym dla garstki wybrańców, którym los kazała stać w kolejce za baleronem.
Tylko tyle i aż tyle.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz