sobota, 27 listopada 2010

Fantastyka, gienurt, dialog.

Czasami mówimy, że fantastyka to literatura konwencji. Chcąc jej kulturalnie dokopać – mówimy to zawsze. A przecież każda literatura babra się w bagnie konwencji. Czasem są one tylko mają rozmyte granice i nikt mądrze ich nie nazwał. Weźmy taki gienurt. Czytelnik przyzwyczajony do polskich konwencji odpadnie spróbuje Borgesa i odpadnie z hukiem. Bo gdzie Ojczyzna, gdzie uwłaszczenie chłopów, albo przynajmniej Tatry? Dochodzę do połowy tomiku, a tu nic tylko tygrysy, lustra, labirynty.
No dobra, okej. Trzy powyższe to rekwizyty. Ale że bohater ginie za Ojczyznę to konwencja. Której Borges się nie trzyma, bo tygrysy są bezpaństwowcami.

Albo Dukaj. Inne pieśni. Co z nich zrozumie stereotypowy głownonurtowiec? Gombrowiczowskie motto na pewno. Zabawę Arystotelesem, formę i to, że w świecie Pieśni formatuje ona człowieka. Ale czy sam świat? W oczach głównonurtowca mozolne tworzenie świata rządzonego inną fizyką to perwersyjna zabawa fetyszysty. Bez sensu. Przecież nikt nie będzie sprawdzał książki po kątem tego, że alter-chemia jest spójna na wszystkich 528 stronach powieści. No chyba, że jest nieźle pokopany i jeździ na konwenty.

Ten sam problem z pozycji pisarza. W jednym z wywiadów JD opowiada, że zachowanie lutych oparł na zjawisku nadciekłości helu. Po co to komu? Czy Lód zmieniłby swój wydźwięk, gdyby zastosować ruch konika szachowego, a to zaś, że w warszawskiej części luty przemarza północną częścią Nowego Światu byłoby żywcem przepisanym przebiegiem zwycięskiej partii Capablanki z Laskerem?
Chyba nie.
I dlatego w oczach gienurtowców jesteśmy bandą zboli. Bo ile arcydzieł by powstało, gdyby autorzy nie pinkolili się równaniami stanu, albo liczeniem trajektorii na Wenerę.
Fantastom para idzie w gwizdek, gienurtowcom w Nike.

3 komentarze:

  1. A, będę przewrotny. Owszem odnajdowanie smaczków konstrukcji świata i innych szczegółów zaszytych we wnętrznościach książek jest wspaniałym przeżyciem i świetną zabawą. Ale nawet g-nurtowiec może dostrzec pewną cechę, będącą dla mnie definicją dobrej literatury (albo nawet sztuki w ogóle), a występującą obficie choćby w prozie pana Dukaja: piękno. Po prostu. I wiem co mówię :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Szlag dopiero teraz zobaczyłem, że to napisałeś i w efekcie mój wpis wychodzi jako komentarz do twojego albo jego rozwinięcie. Świat jest, kurcze, bezwzględny i okrutny:P.

    OdpowiedzUsuń