wtorek, 15 maja 2018

W poszukiwaniu L-fantastyki (4: nasz lewak Sapkowski)

W czwartej części cyklu pozwolę sobie zaburzyć kolejność. Chciałem dalej pisać o fantastach-prawicowcach, o wadach ich szkoły pisania fantastyki jak dlaczego doprowadziło to do wyczerpania nurtu, ale upomniała się o mnie bieżączka. Wiemy już, że na początku 2020 możemy spodziewać się serialowego Wiedźmina, na twitterze showrunnerka rzuca kolejne fakty zza kulis, swoje też dodają włodarze Netfliksa na kolejnych branżowych imprezach.
Zaawansowana preprodukcja dodała sił dyskursowi lewicowemu, który powiada tak: Andrzej Sapkowski to twórca o poglądach jednoznacznie lewicowych, które otwarcie wyraża w twórczości. Jeśli polscy czytelnicy nie zauważyli tych oczywistych faktów, to musieli mieć klapki na oczach. W wersji popularnej wyraża to pasta, z którą po raz pierwszy zetknąłem się na fecebookowym fanpejdżu Rozumi i godności nerda:
-napisz osiem książek
-niech ich główny bohater cierpi z powodu inności, uprzedzeń i błędnych stereotypów
-na każdym kroku umieszczaj wtręty antyrasistowskie
-z krasnoludów zrób Żydów
-i używaj do krytyki antysemityzmu
-krytykuj postawy nacjonalistyczne
-krytykuj na każdym kroku kseno- i homofobię
-wyrażaj słowa poparcia dla społeczeństwa wielokulturowego i akceptacji inności
-opisuj jak ofiary stają się katami
-i pokaż jak przemoc rodzi przemoc
-uczyń to głównym tematem trzech ostatnich tomów
-niech bohater i jego kochanka zginą podczas rasistowskiego pogromu
-do ostatka broniąc prześladowanych

Z każdego zakątka internetu słuchaj, że „czarny wiedźmin to byłaby katastrofa”
Pod wieloma względami to kalka dyskusji, jaka trwa w USA wokół komiksu superbohaterskiego[1].
Pod wieloma względami jest to też prawda. Nie trzeba znać cyklu wiedźmińskiego czy trylogii o husytach na wyrywki, żeby kojarzyć AS-a z treści feministycznych, portretowania świata stojącego na progu czystek etnicznych, czy negatywnego przedstawiania religii i kapłanów[2]. Twardoch swojej recenzji Lux Perpetuy[3] tytuł Mistrzowska proza ideologiczna. Katalog zarzutów uwag stawianych przez pierwsze pióro polskojęzycznego konserwatyzmu pierwszemu pióru polskiego fantasy przedstawia się następująco:
Sapkowski, widać to od pierwszego tomu, nie znosi polskiej mitologii narodowej. Zrazu mnie to ucieszyło, gdyż (...) wyżej cenię prawdę. (...) Sapkowski nie zastępuje mitologii prawdą, tylko znakiem minus. Stąd, gdy narodowa mitologia stoi na kłamstwie — Sapkowskimu wychodzi prawda; tam, gdzie opiera się na prawdzie — Sapkowskiemu wychodzi kłamstwo. (...) Reszta jest tak sztampowa, że aż kłamliwa. Sapkowskiemu wolno nie znosić Kościoła katolickiego. (...) Ale żeby stała się literaturą, trzeba czegoś więcej, niż tabunu rozpustnych mnichów, demonicznych biskupów parających się złem tak intensywnie, że okrutny inkwizytor i cyniczny biskup polski wypadają przy nich jak postaci pozytywne. Rzecz w tym, że u Sapkowskiego żaden katolik nie wierzy w Boga, co zważywszy, że mamy XV wiek, wydaje się tezą ryzykowną. Husyci rysowani są sprawiedliwiej — nie odmawiając im skłonności do cynizmu i okrucieństw, pokazuje też Sapkowski kilka osób autentycznie wierzących i zaangażowanych nie z wyrachowania, lecz z idealizmu. Takie rozłożenie akcentów jest klasycznym przykładem literackiego kłamstwa. (...) Jeszcze śmieszniej wypada wstawiona w środek trzeciego tomu nadęta przemowa o krwawym antysemityzmie, jaki miałby stanowić główne zajęcie Europejczyków, przynajmniej od edyktu mediolańskiego. Z odległych rubieży cynizmu przelatuje nagle autor nagłym susem na rubieże naiwności, powtarzając, jak pod dyktando, parę fałszywych tez. (...) Wstawianie jednak między karty powieści — bo z treścią ani szczątkową fabułą husyckiej trylogii nie łączy się to nijak — nadętej, politycznej agitki, jest żenujące (...) przypomina metodę literacką powieści socrealistycznych, w których akcja, zawsze na usługach ideologii, zatrzymywała się, aby bohater mógł wygłosić przemowę o amerykańskim imperializmie, tudzież o przewagach kolektywnego rolnictwa.
Jest więc wszystko jasne i Sapkowski stanowi jednoosobowy odpowiednik głównego, lewicoweg nurtu fantastyki anglosaskiej?
Kiedy jednak przyjrzymy się dokładniej niż młody Twardoch odkrywamy, że sprawy nie do końca mają się tak prosto. W twórczości AS-a spokojnie znajdziemy rzeczy, które niekoniecznie będą po myśli jego lewicowych fanów. I nie tylko w twórczości. Weźmy chociażby niesławny "żarcik", który padł z ust Sapkowskiego w 2005, na Polconie w podpoznańskim Błażejówku:
Biały człowiek powinien pracować trzy godziny dziennie. Przecież Bóg po to stworzył inne rasy – Żydów, Cyganów, aby pracowały za niego…
Sprawdzenie, kto wtedy bronił Sapkowskiego przed dziennikarką Gazety Wyborczej, która przedstawiła te słowa jako szczerą pochwałę rasizmu, jest ponad moje siły i wykracza poza zakres wpisu. Ale na pewno byłoby pouczające. Pamiętajmy, że w zeszłym roku podobne zachowanie Janusza Rudnickiego (tyle, że nacechowane seksistowsko, nie rasowo) doprowadziło do sporego skandalu w warszawskiej socjecie.
Ale zostawmy problemy głównego nurtu. W zamian weźmy mało chyba dziś pamiętaną Historię i fantastykę, wywiad-rzekę z AS-em przeprowadzony przez Stanisława Beresia. Nie jest to książka udana, zwłaszcza gdy porównamy ją z beresiowym Tako rzecze Lem... Ale pomimo tego, że Sapkowski nie lubi się wyzewnętrzniać, znajdziemy kilka interesujących passusów. Na przykład o nieodzowności okrucieństwa i niesprawiedliwości jako elementów postępu społecznego:
 Moim zdaniem okrucieństwo jest nieodłączną częścią rozwoju cywilizacji i jest to związek na zasadzie dobrodziejstwa inwentarza: jeżeli chcemy tworzyć na wielką skalę, musimy liczyć się z koniecznością pokonania oporu materii. Współcześnie można pokonać wroga środkamiekonomicznymi, kiedyś nie było to możliwe. Żeby mogły się narodzić dzisiejsze,   uprzemysłowione  Stany   Zjednoczone,   trzeba   było   pozbyć   się  farmerów, broniących swoich ujęć wody. Nakręcono chyba ze trzysta westernów o dzielnych farmerach, broniących swych posiadłości, ale przecież, gdyby nie wyrzucono ich z własnej ziemi, nigdy nie powstałoby rozwinięte rolnictwo, wielki przemysł i kolej łącząca oba oceany. Gdyby nie te rugi, dziś każdy Amerykanin siedziałby na swoim spłachetku gruntu w słomianym kapeluszu i podartych portkach, z Deklaracją Niepodległości w jednej ręce i dubeltówką w drugiej. Pomimo tego, oglądając film o Dzikim Zachodzie, nie mamy wątpliwości: to bogaty przemysłowiec ze Wschodu, który wynajmuje zbirów, żeby walczyć z farmerami, jest zły.
Klasycznego marksistę nie obruszyłoby takie podejście. Klasycznego rewolucjonistę też nie (najwyżej rozważałby, który etap pokonywania oporu materii przez wielki przemysł jest najodpowiedniejszy dla Rewolucji). Ale współczesnego lewicowca z fandomu, wyczulonego na kwestie reprezentacji, sprawiedliwości społecznej, krzywd kolonializmu i okrucieństw struktur kapitalistycznych — ten sapkowski cynizm i wyrachowanie powinny choć troszku zaniepokoić.
Idźmy dalej. Jeszcze ciekawsze rzeczy znajdziemy w Sadze. Konkretnie pod koniec Czasu pogardy[4], kiedy Ciri przyłącza się do Szczurów. Dziś radośnie widzimy tam reprezentację mniejszości, ale relacji Ciri-Mistle nie zaczyna się konsensualnie. Najpierw mamy próbę gwałtu w wykonaniu Kayleigha, Mistle w porę go przepędza, wpełza Ciri pod futro i:
Ciri poczuła łzy toczące się po policzkach, szybko, coraz szybciej, wpełzające jak ruchliwe robaczki we włosy przy uszach. Mistle położyła się obok niej, troskliwie okryła futrem. Ale nie poprawiła zadartej koszuli. Zostawiła ją tak, jak była. Ciri znowu zaczęła dygotać.
— Cicho, Falka. Już dobrze.
Mistle była ciepła, pachniała żywicą i dymem. Jej dłoń była mniejsza od dłoni Kayleigha, delikatniejsza, miększa. Przyjemniejsza. Ale dotyk wyprężył Ciri ponownie, ponownie skrępował całe ciało lękiem i wstrętem, zwarł szczęki i zdusił gardło. Mistle przywarła do niej, przytulając opiekuńczo i szepcząc uspokajająco, ale w tym samym czasie jej drobna dłoń nieustająco pełzła jak ciepły ślimaczek, spokojny, pewny, zdecydowany, świadom drogi i celu. Ciri poczuła, jak żelazne cęgi wstrętu i strachu rozwierają się, zwalniają chwyt, poczuła, jak wymyka się z ich uścisku i opada w dół, w dół, głęboko, coraz głębiej, w cieplutkie i mokre bajoro rezygnacji i bezsilnej uległości.
Obrzydliwie i upokarzająco przyjemnej uległości.
Jęknęła głucho, rozpaczliwie. Oddech Mistle parzył szyję, aksamitne i wilgotne wargi połaskotały ramię, obojczyk, wolniutko przesunęły się niżej. Ciri zajęczała znowu.
— Cicho, Sokoliczko — szepnęła Mistle, ostrożnie wsuwając jej ramię pod głowę. - Już nie będziesz sama. Już nie.

***
Rano Ciri wstała o świcie. Wyśliznęła się spod futer wolno i ostrożnie, nie budząc Mistle, śpiącej z rozchylonymi ustami i przedramieniem na oczach. Przedramię pokrywała gęsia skórka. Ciri troskliwie okryła dziewczynę. Po chwili wahania pochyliła się, delikatnie pocałowała ją w ostrzyżone, sterczące jak szczotka włosy. Mistle zamruczała przez sen. Ciri otarła łzę z policzka.
Już nie była sama.

Właściwie ten fragment, raptem strona w druku, mógłby starczyć za cały wpis. "Bajoro rezygnacji i bezsilnej uległości. Upokarzająco przyjemniej uległości," po którym Ciri nigdy nie będzie już sama nie doczekało się od autora ani słowa komentarza. A przecież skoro w postmodernistycznym wiedźminlandzie mamy inżynierię genetyczną, znalazłoby się z pewnością miejsce na wykorzystanie nieletniej i syndrom sztokholsmki.
Ciekawie również przedstawia się wątek aborcyjny z Chrztu ognia. Jak wszyscy pamiętamy, Milva okazuje się być w ciąży, co oznacza, że wkrótce nie będzie mogła wędrować z wiedźmińską drużyną. Regis proponuje środek spędzający płód, co aprobują wszyscy[5] z wyjątkiem Geralta.
Osobiście uważam, że to jeden z najlepszych momentów w twórczości Sapkowskiego. Bo widzicie, wiedźmin  nie jest byle kim. To jego literackie dziecko. Największe życiowe dokonanie. Trzeba być wielkim pisarzem, żeby obdarzyć swój ukochany twór poglądami tak odmiennymi od własnych[6] i ich w żaden sposób potem nie potępić, ani nie naprostować. Przecież pod wpływem natchnionych argumentów towarzyszy mogłoby Geraltowi zmięknąć serce. Ale nie, Milva nie decyduje się na spędzenie, a buteleczka ze specyfikiem ląduje w krzakach. Wiedźmin może więc ruszyć dalej, a jego prolajferska postawa zostaje niewzruszona[7]. Mnie taka autorska odwaga stanięcia okoniem samemu sobie imponuje. Lecz z perspektywy zaangażowanej, wedle której każdy twór sztuki wzmacnia bądź osłabia dominujący dyskurs i z tego powinien być sądzony — nie jest dobrze.
Wreszcie, żeby nie przedłużać, wspomnę o jeszcze jednym, o opowiadaniu Złote popołudnie będącym retellingiem Alicji w krainie czarów Lewisa Carrolla (pseudonim Charlesa Lutwidge'a Dodgsona wykładowcy matematyki na Oksfordzie) i uznawanym za jeden z najlepszych tekstów AS-a. Carrolla podejrzewa się o skłonności pedofilskie — czego dowodem ma być brak wiedzy o jego związkach z dorosłymi kobietami oraz zachowane niedwuznaczne fotografie (Dodgson był zapalonym portrecistą).
W Złotym popołudniu Sapkowski tak oto opisuje[8] spotkanie Dodgsona z Kotem z Cheshire:
— Pisarstwo… — powiedział nagle Charles Lutwidge, sprawiając wrażenie raptownie przebudzonego o letnim poranku. — Pisarstwo jest sztuką martwą. Nadchodzi wiek dwudziesty, a ten będzie wiekiem obrazu.
— Masz na myśli zabawę, wymyśloną przez Luisa Jacquesa Monde Daguerre’a?
— Tak — potwierdził. — Właśnie fotografikę mam na myśli. Literatura jest fantazją, a więc kłamstwem. Pisarz okłamuje czytelnika, wiodąc go na manowce własnej imaginacji. Zwodzi go dwuznacznością lub wieloznacznością. Fotografia nie kłamie nigdy…
— Doprawdy? — poruszyłem końcem ogona, co u nas, kotów, niekiedy oznacza szyderstwo. — Fotografia nie jest dwuznaczna? Nawet taka, która przedstawia dziewczynkę w wieku lat dwunastu, w dość dwuznacznym, daleko posuniętym dezabilu? Leżącą na szezlongu w dość dwuznacznej pozie?
Zaczerwienił się.
— Nie ma się czego wstydzić — poruszyłem znowu ogonem. — Wszyscy kochamy piękno. Mnie też, drogi Charlesie Lutwidge, fascynują młodziutkie kotki. Gdybym parał się fotografiką, jak ty, też nie szukałbym innych modelek.
A na konwenanse pluń.
— Nigdy nikomu nie ppp… pokazywałem tych fotografii — niespodziewanie znowu zaczął się jąkać. — I nigdy nie ppp… pokażę. Choć trzeba ci wiedzieć, że był taki mmm… moment, gdy wiązałem z fotografiką pewne nadzieje… Natury finansowej.
Uśmiechnąłem się. Założę się, że nie zrozumiał tego uśmiechu. Nie wiedział, o czym myślałem. Nie wiedział, co widziałem, lecąc w dół czarną sztolnią króliczej nory. A widziałem i wiedziałem między innymi to, że za sto trzydzieści cztery lata, w lipcu 1996, cztery jego fotografie, przedstawiające dziewczynki w wieku od jedenastu do trzynastu lat, wszystkie w romantycznej i podniecającej wiktoriańskiej bieliźnie, wszystkie w dwuznacznych, lecz erotycznie sugestywnych pozach, pójdą pod młotek w Sotheby’s i zostaną sprzedane za sumkę czterdziestu ośmiu tysięcy pięciuset funtów szterlingów. Ładną, jak na cztery kawałki obrobionego techniką kolotypową papieru.
Ale nie było sensu mu o tym mówić.
To oczywiście nie jest prawdziwy Dodgson (którego pociąg do dzieci pozostaje w sferze plotek — równie dobrze jego ekscentryczność pasuje do spektrum autyzmu), a Kot w żadnym wypadku nie wyraża opinii Sapkowskiego. To, żeby nie utożsamiać narratora z autorem, nawet jeśli jest pierwszoosobowy, jest podstawą zasadą dojrzałego czytelnictwa. Jednakże, jak już wspominałem, z lewicowego punktu widzenia sztuka nie jest czymś wiecznym i wolnym, niezawisłym od czasu i przestrzeni. Wręcz przeciwnie: można i trzeba oceniać, kogo reprezentuje, jakie dyskursy legitymizuje, komu i czemu służy. Wtedy — jest ze Złotym popołudniem bardzo źle.


Czy te wszystkie rzeczy umniejszają Sapkowskiego jako pisarza? Nie. Dziwi jedynie, że młoda lewica, bardzo ideowa i nieuwikłana towarzysko, tak łatwo pomija je milczeniem. Za mniejsze rzeczy Grzędowicz, Pilipiuk, czy Ćwiek (też zresztą lewicowiec) są przez nich odsądzeni od czci i wiary.
Nie chcę przechodzić do ogólnych wniosków, bo te trzymam na zakończenie cyklu, mogę za to postawić hipotezę, dlaczego lewica się go tak mocno trzyma, choć dość byłoby dowodów, by go posłać do diabła, między dzbany i buce.
Po prostu jest zbyt cenny. To obecnie jedyny towar eksportowy polskiego fandomu. Jego wartości dowiodły liczne przekłady, sukces gry opartej na książkach i przejście Witchera do elitarnego grona bohaterów światowej popkultury. Kogoś takiego nie można porzucić czy wręcz oddać w ręce prawicowcom. Zwłaszcza że lewica czuje się jeszcze słabo w fandomie. Brakuje jej autorów, książek, kanałów informacyjnych. Dlatego będzie o Sapkowskiego walczyć jeszcze mocniej, a atmosfera wokół serialowego Wiedźmina będzie gęstniała z każdym miesiącem.


[1] Chociaż jak człowiek ogląda Comic Book Superheroes Unmasked pełne przechwałek, jak to Stan Lee z ekipą obalali rasizm długo przed pastorem Kingiem, to trudno nie opędzić się od myśli, że to im wyszło przez przypadek, a heroiczne legendy branża dorobiła sobie długo po fakcie.
[2] Ca wyjątkiem oczywiście arcykapłanki Nenneke i jej matriarchalnego kultu bogini Melitele. Zauważmy jeszcze, że z Melitele (czy raczej Freyji — jej odpowiednika ze Skellige) związany jest bodaj jedyny u Sapkowskiego akt boskiej interwencji w powieściowe wydarzenia.
[3] Czas Fantastyki 1(10)/2007.
[4] SuperNOWA, Warszawa 2001, str. 311.
[5] — W Nilfgaardzie — powiedział Cahir, czerwieniejąc i opuszczając głowę — o takich sprawach decyduje wyłącznie kobieta. Nikt nie ma prawa wpływać na jej decyzję.(...) Ale ja jestem cudzoziemcem, nie znającym... Nie powinienem się w ogóle odzywać. Przepraszam was. — Za co? — zdziwił się trubadur. - Czy ty nas masz za dzikusów, Nilfgaardczyku? Za prymitywne plemiona, stosujące się do jakichś szamańskich tabu? To oczywiste, że tylko kobieta może podjąć taką decyzję, to jej niezbywalne prawo [ChO, Warszawa 2001, str. 309. Młody Twardoch też mógłby tu powiedzieć co nieco o akcji stającej, by bohater wygłosił przemowę.
[6] AS w Historii i fantastyce: Proszę więc mi nie wmawiać, że pornografia jest szkodliwa, że prawo kobiety do aborcji jest złem. Dla mnie nie jest!
[7] Szkoda tylko, że potem Sapkowski rozwiązuje wątek w najgorszy warsztatowo sposób. Nie cierpię, kiedy wszelkie problemy i dylematy bohaterów kasuje deus ex machina.
[8] Zbiór Coś się kończy, coś się zaczyna, superNOWA, Warszawa 2005, str, 245

1 komentarz:

  1. „To, żeby nie utożsamiać narratora z autorem, nawet jeśli jest pierwszoosobowy, jest podstawą zasadą dojrzałego czytelnictwa. Jednakże, jak już wspominałem, z lewicowego punktu widzenia sztuka nie jest czymś wiecznym i wolnym, niezawisłym od czasu i przestrzeni”.

    Doceniam grację, z jaką zarzucasz lewicy niedojrzałość czytelniczą ;) – mimo że przecież postawy opisane w zdaniu pierwszym i zdaniu drugim wcale się nie wykluczają. Można czytać tekst bez psychoanalizowania autora, za to biorąc pod uwagę szersze konteksty kulturowe i społeczne, w jakie się (tekst, nie autor) wpisuje. „Śmierć autora” ma już ponad 50 lat (choć, szczerze mówiąc, zapominają lub nie wiedzą o tym eseju czytelnicy po obu stronach).

    Hipoteza dotycząca powodów, dla których lewica walczy o Sapkowskiego jest interesująca, nawet jeśli włączają mi się dzwonki ostrzegawcze w głowie, kiedy ktoś typowo anglosaski purytanizm, który w wydaniu lewicowym owszem, manifestuje się czasem choćby na tumblrze, chce rozciągać na całą lewicę – bo znów, walka nie toczy się o Sapkowskiego, tylko o Wiedźmina, a konkretnie o to, żeby prawica spod znaku „Wiedźmin reprezentuje polską kulturę, więc nie może w nim być osób czarnoskórych” go nie zawłaszczyła. Bo niby dlaczego by miała, skoro elementy lewicowe też się w nim znajdują, a lewica też jest częścią tego fandomu? I jasne, można się zżymać, że nie powstają bardziej zniuansowane analizy, ale jak ktoś ciągnie biednego Geralta w swoją stronę, krzycząc, „Wiedźmin jest nasz, bo X”, naturalnym odruchem jest ciągnięcie go w drugą stronę, wołając „Wcale nie, bo Y”. Tylko w ten sposób pozostanie wspólny. No, ewentualnie można też przestać ciągnąć, ale to by dotyczyło obu stron.

    OdpowiedzUsuń