wtorek, 22 sierpnia 2017

Teleportem!

Nieoglądanie Gry o tron ma swoje zalety. Można na przykład czytać spojlery bez obawy, że zaboli. Na przykład ostatnio wszyscy narzekają na teleportację. Problem zaczął się już kilka sezonów, wcześniej, lecz znikał w szumie, gdyż były to pojedyncze przypadki. Obecnie wszyscy, ludzie, smoki i informacja hulają z jednego końca Westeros na drugi, jakby mieli ponaddźwiękowe odrzutowce i wi-fi w każdej wiosce.
Ktoś, kto czytał ostatnie tomy martinowskiej sagi, mógłby powiedzieć, że to i tak dobrze. Nikt nie zniósłby całego sezonu poświęconego temu, że Tyrion jedzie na wschód, od czasu do czasu oddając mocz (agrafek pomstuje na to zawsze, gdy rozmowa schodzi na temat Pieśni lodu i ognia). Swoje racje ma też logika opowieści. Martin zaczął ją przed laty w spotkaniem bohaterów w Winterfell. Potem rozjechali się po świcie, walczyli, zabijali, czasem wracali z martwych. Czas wreszcie, żeby spotkali się ponownie, zobaczyli, jak zmienił ich czas i zdarzenie, oraz żeby wreszcie zrobili coś z Innymi, głównym zagrożeniem dla Westeros.
Z podobnymi problemami przed laty borykał się Tolkien. On jednak miał dziesięć razy mniej bohaterów, pięć razy mniej wątków, a drużyna pierścienia po rozpadzie porusza się w trójkącie Rohan-Gondor-Mordor, a nie po całym wielgachnym kontynencie. Jeśli dodać fakt, że istnieje dokładne kalendarium z datami dziennymi, a Tolkien porównywał dystans przebyty bohaterów z regulaminami wojskowymi, żeby wiedzieć, ile jest w stanie przebyć piechur albo konnica - zobaczymy pisarską dyscyplinę, jakiej zabrakło HBO i Martinowi?
Może to kwestia współczesności. W dodatkach do wydania DVD Superprodukcji, Machulski żalił się, jak komórki popsuły szyki scenarzystom. Kiedyś telefon był luksusem, a znalezienie działającego automatu na mieście oznaczało wielką wyprawę. Dziś większość klasycznych komedii omyłek nie miałaby sensu, bo bohaterowie raz-dwa mogą rozwiązać swoje problemy przy pomocy trzymanego w kieszeni aparatu.
Czy to nie zanurzenie w nowoczesności stanowi problemu? Tolkien jeszcze znał stary świat, w którym ludzie jeździli pociągami, a najszybszą formą przekazywania wiadomości był telegram. U nas Sienkiewicz, pisząc o Kmicicu tułającym się po zajętej przez Szweda Koronie, miał  doskonałą świadomość dystansów, czasu na ich pokonanie oraz tempa narracji, jaki z tego wynika.
Wyczucia tego nie mamy my, dzieci globalizacji i mass mediów. Kiedy więc zaczynamy opowiadać o świecie, w którym wszystko porusza się i żyje wolniej (ale wcale nie mniej intensywnie), zaczynamy się gubić.
Bez trudu wyobrażam sobie, że taki sam problem może mieć twórca opowieści dziejącej się w XIX wieku. Albo jeszcze bardziej niedawno. Choćby w pierwszej połowie lat 90.

3 komentarze:

  1. "Czy to nie zanurzenie w nowoczesności stanowi problemu?"

    Bym jednak bardziej stawiał na trudność z adaptacją materiału. Ograniczenia czasowe + mnogość postaci i wątków + odległości = albo teleportujemy się, albo nam widzowie zaczną odpadać milionami. Kto by chciał oglądać wiosłowanie Gendry'ego w dwudziestu różnych odmianach?
    Inna rzecz, że scenarzyści mogli uciąć odległości o 50% i więcej. Westeros i tak jest duże, dla tak rozbitej opowieści nie robiłoby różnicy, czy z Winterfell do Królewskiej Przystani jedzie się cztery, czy tylko dwa miesiące.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może spora część kłopotów wynika z niewłaściwego założenia budowy tego sezonu? Bo zobaczcie, dawniej wątki były rozwlekane na cały sezon (co najmniej). A teraz wygląda tak, jakby twórcy starali się je zamykać w góra dwóch odcinkach. W jednym Jon podejmuje decyzję, że trzeba zasuwać za Mur, w drugim jest już po bitwie. I tak ze wszystkim.

      Gdyby wedle starej metody pokazywać w każdym odcinku nie dwa, maksimum trzy wątki, które następnie znajdują prędkie zakończenie, ale jak dawniej w każdym pokazywać po pięć i rozbijać je na sześć - siedem odcinków, wrażenie, że bohaterowie się teleportują by zniknęło. Jon podjąłby decyzję o wyprawie w czwartym odcinku w piątym pokazano by sceny jak zawiązują się więzy braterstwa broni podczas drogi, w szóstym by dotarli, w kolejnym jak smoki przybywają z odsieczą. Podobnie rozbiłoby się wątki wypraw morskich i lądowych. Pewnie w siódmym odcinku musiałyby się odbywać równolegle ze trzy bitwy...

      Oczywiście, coś takiego jest niestety praktycznie nie do zrobienia w siedmiu odcinkach. I w tym cały ból. Musieliby mocno przepisać całość (Daeneys masakruje Lannisterów w drodze do Jona?), pewnie z czegoś zrezygnować. Albo nakręcić sezon normalnej długości.

      Usuń
  2. pewnie mają magiczne portale transferowe tylko HBO skąpi kasy by je pokazać ;-P

    OdpowiedzUsuń