Wpis jest pierwszą częścią wyzwania czytelniczego, w którym bierzemy pod lupę powieści Ursuli Le Guin zgromadzone w omnibusie Sześć światów Hain. Szczegóły u pomysłodawczyni. |
Wpis o Świecie Rocannona powinienem zacząć od przeprosin skierowanych do wydawnictwa Amber. Zawsze podśmiewywałem się z okładek, jakimi raczono czytelników fantastyki w latach dziewięćdziesiątych, a zwłaszcza z tego, co zaserwowano w przypadku trzech pierwszych tomów cyklu o Ekumenia. Tymczasem grafika Frazetty użyta do zilustrowania Świata Rocannona ma sens. W powieści jasno stoi, że przodkowie księcia Mogiena przybyli zza morza na wilczych okrętach. Le Guin raczej nie wyobrażała sobie desantu bandy conanów, ale uznajmy, że to jest święte prawo rysownika, widzieć powieść po swojemu.
Tyle o okładce. Treść jest ważniejsza, a ta skojarzyła mi się z... Popiołem i kurzem Grzędowicza Karkołomne porównanie, bo gdzie Jeremiasz, a gdzie amerykańska pisarka, ale w obu przypadkach mamy do czynienie z podobną formą. Książkę otwiera opowiadanie, za którym następuje powieść dziejąca się w tym samym świecie. W obu przypadkach również opowiadanie jest lepsze, bo konkretne, a powieść jedynie rozpisuje ten sam pomysł na kilkukrotnie większą objętość. Pewnie więc wychodzę na profana, ale wolę Naszyjnik Semley, od późniejszych przygód kosmicznego etnologa Rocannona. W naszyjniku jest samo dobro: fantastyczny świat, bohaterka, daleka podróż i przepisanie mitu tudzież baśni językiem SF (a może na odwrót SF językiem baśni?).
Czy to źle? Nie, ale potęguje doznania wynikające z faktu, że to pierwsza powieść Le Guin. Oczywiście Świat Rocannona to żadne juwenilia, ale i tak nad każdym zdaniem czuć powiew pierwszeństwa. Pierwsza planeta, pierwsze spotkania, pierwszy kontakt z Innymi (celowo wielką literą). Pierwsze, jeszcze dyskretne pisanie wbrew amerykańskim stereotypom rasowym (blondwłosi, ale ciemnoskórzy grupą panującą nad jasnoskórymi), pierwszy bohater, który nie jest do końca typowym herosem znanym z przygodowej SF/fantasy/planetary romance.
Zatem najlepiej byłoby mi chyba powiedzieć, że poległem i próbuję zwalić winę na autorkę. Byłoby to nieuczciwe, mamy przecież do czynienia z powieścią co najmniej dobrą. Pomysłową (kto dziś zawrze takie bogactwo szczegółów na mniej niż 500 stronach), zapowiadającą chyba wszystkie prócz seksualności rzeczy, które przewiną się przez kolejne części cyklu. Jeśli chcecie trochę uważniej spojrzeć na Świat Rocannona, polecam wpisy Shee i Rusty (która zresztą wymyśliła wyzwanie). Ja tymczasem szybko lecę czytać Planetę wygnania. Coś mi się wydaje, że znajdę tam parę ciekawych rzeczy.
Ha, mnie też "Naszyjnik..." ujął bardziej. Chyba cenię sobie zwięzłość. Ale i Roccanon, a zwłaszcza usposobienie, bardzo przypadł mi do gustu.
OdpowiedzUsuń