Na początek zaskakująca pochwała. Prezes TVP Jacek Kurski w
ostatniej chwili przeniósł Artystów z
poniedziałku 23.15 na dużo dogodniejszy piątek 22.20, gdzie serial Demirskiego
i Strzępki nie tylko jest częścią mocnego bloku serialowego (razem z
popularnymi O mnie się nie martw i Rodzinką.pl). Do tego powiedział mediom, że skoro TVP
wyprodukowała ten serial, to jego obowiązkiem, jako prezesa, jest sprzedać go
jak najlepiej, nie bacząc na własne gusta i opinię na temat ekipy, która go
zamawiała. Takie słowa zdumiewałyby u zwykłego człowieka, a co dopiero
kontrowersyjnego polityka w samym środku ostrej politycznej walki.
Sami zaś Artyści
to serial ciekawy już jako sam projekt. Napisał go Paweł Demirski,
wyreżyserowała Monika Strzępka – para znana z głośnych przedstawień
teatralnych. Za realizację odpowiadają dwie państwowe instytucje, telewizja i
Narodowy Instytut Audiowizualny (czyli rzecz zrobiono tak, jak to się marzy
nowym władzom TVP, z pominięciem zewnętrznych producentów). Okazją zaś była 250
rocznica istnienia Teatru Narodowego w Warszawie. Z jednej więc strony można
się cieszyć, że Artyści są pod każdym
względem bezkompromisowo misyjni. Z drugiej – smutek chwyta na myśl, że do
wyjścia poza schemat choćby poza milimetr potrzeba u nas okrągłej rocznicy.
W openingu rozbrzmiewają donośnie głosy, wśród których
dominują dwa: słowa Witolda Lutosławskiego wygłoszone na Kongresie Kultury w
1981 oraz Władysława Gomułki zdejmującego Dziady
Dejmka. Fenomen towarzysza Wiesława, bodaj jedynego genseka, który dorobił się poświęconego mu fanpejdża na fejsie, to temat na osobny serial, więc niech
wystarczy stwierdzenie, że w jego i Lutosławskiego osobie krystalizują się dwa
spojrzenia na teatr. Jedno afirmujące, a drugie pełne podejrzeń i chęci
kontroli.
Po przełożeniu na język filmu oznacza to, że Artyści są opowieścią o zmaganiach
nowego dyrektora (poprzedni popełnił samobójstwo, a wiszące nad sceną zwłoki
odkryto w trzecim akcie Wiśniowego sadu)
fikcyjnego warszawskiego Teatru Popularnego z urzędnikami obcinającymi
fundusze, chimerycznymi aktorami, nieufnymi technicznymi, zdziwaczałą
administracją oraz słabościami charakteru. Zmagania te toczą się o najwyższą ze
stawek , czyli o sztukę – w tym przypadku symbolizowaną przez inscenizację Snu nocy letniej, której nikt nie chce i
na którą nie ma pieniędzy.
Najchętniej popatrzyłbym na Artystów jako piętrową metaforę.
To nie tylko serial o współczesnym teatrze (z masą aluzyjek do scenicznego
światka), ale serial o Wielkiej Sztuce (po budynku przechadzają się duchy
dawnych mistrzów), klasowej naturze wszystkiego (aktor Kredyt bojący się, że go
wyrzucą z mieszkania i aktor Gwiazdor tłukący kokosy w telewizji) i ponadto o
robieniu lepszego serialu w warunkach
polskich.
Bo to nie jest tak, że Artyści
są jakąś nową jakością, którą Demirski&Strzępka wyczarowali znikąd (czy
raczej z oglądania topowych produkcji zachodnich). Już mieliśmy serial o
teatrze i to całkiem niedawno, bo w 2000 – Twarze
i maski Feliksa Falka. Portier Popiel nieprzypadkowo nazywa się podobnie i
pełni podobną funkcję, co dozorca Popiołek z Domu. Dyrektor Konieczny to postać rodem ze środkowego okresu Barei
(inteligent w trybach systemu i na pastwie oryginałów, dziwaków oraz cwaniaków).
Dialogi – bardzo dobre dialogi – są jak z dobrego kabaretu (pierwszą rozmowę
Koniecznego z dyrektorem finansowym Sterczyńskim mogliby odegrać Górski i
Cieślak z KMN i nikt by nie zauważył, że to nie skecz). Wreszcie strona wizualna,
oświetlenie, kadrowanie, kolorystyka czerpią z tego, co w Ekipie i Głębokiej
wodzie robił tercet Holland&Adamik&Łazarkiewicz. Jest tylko mniej zielono
i mniej klaustrofobicznie. Przestrzenie nowohuckich Pałaców Dożów i TeatruLudowego (jej! Wreszcie kręcili coś u mnie na mieście!) są na to zbyt obszerne.
Czyli Artyści są polscy podwójnie – metrykalnie i dzięki
temu, że można o nich mówić odwołując się wyłącznie do krajowego dorobku. A ponieważ dobry serial jakościowy/autorski wciąż się u nas określa poprzez porównywanie z
Zachodem (mniejsza o to, że to telewizyjny Zachód bardziej z marzeń niż z realu), tym bardziej
gratulacje Demirskiemu&Strzępce. Ciekawe, czy Artyści prócz przywrócenia
starej jakości w wykonaniu, zmienią jakość pisania o serialach. Pasjonuje mnie
to tak samo, jak perypetie załogi Teatru Popularnego.
Napisałbym coś więcej, o aktorach, fabule, formie i aluzjach
do prawdziwych wydarzeń, ale na to czas przyjdzie bliżej końca sezonu. W
międzyczasie naprawdę polecam Artystów.
Tak z perspektywy zaciekawionej laiczki - co jest nie tak z obecną jakością pisania o serialach?
OdpowiedzUsuńChodzi mi głównie, co się pisze o tych kilku polskich produkcjach "z ambicjami." Zawsze się je porównuje do jakiejś topowej zachodniej produkcji, przeważnie bez sensu. Trochę o tym pisała koleżanka (http://www.dwutygodnik.com/artykul/6020-palec-zdjety-z-cyngla.html):
Usuń"dwa nurty, którym od czasu do czasu polska prasa papierowa przypatruje się ze zmarszczonym czołem i które tworzyć mają pomost między kulturą wysoką a kulturą niską, sztuką a produktem dla mas. Po pierwsze – kryminał skandynawski. (...) Nieśpieszna akcja, problemy rodzinne i społeczne (tutaj reprezentowane przez „trudne dzieci”), przestępczość zorganizowana, egzystencjalne przemęczenie i do tego zimne morze. Po drugie – poważny serial, „serial jakościowy” (kategoria teoretyczki Jane Feuer, o której Małgorzata Major pisała na łamach dwutygodnik.com), „serial jak powieść”, „serial amerykański od HBO”."
Tymczasem pisząc o Artystach można wreszcie nie wspominać ani słowem ani o HBO, ani o Netliksie, ani o Skandynawii.
A teraz coś z zupełnie innej beczki:
OdpowiedzUsuńhttp://wpolityce.pl/kultura/312708-harda-korona-sniegu-i-krwi-i-inne-ksiazki-elzbiety-cherezinskiej-o-historii-polski-trafia-niebawem-na-ekran
Hmmm, i cóż Pan na to? Materiał wyjściowy jest lepszy niż w przypadku "Legionu" (wyraźnie widać, że autorka swobodniej się czuje w średniowieczu), ale ja i tak zaczynam się bać, bo przymierzanie się jednocześnie do serialu i filmu wydaje mi się karkołomnym zadaniem. Tu potrzebny będzie rozmach i dobry smak, wielu aktorów, wielu konsultantów, wiele kostiumów, wiele plenerów, w ogóle dużo, dużo wszystkiego. No i dużo pieniędzy. DUŻO. Jeśli twórcy zechcą kręcić oszczędnie, to porażka może być spektakularna - i już nie wiedźmina będziemy wspominać przez lata, ale wielką piastowską chałę.
Ale pocieszam się myślą, że część obsady już (tak jakby / poniekąd / prawie) mamy, bo kilka lat temu autorka w wywiadzie stwierdziła: "Jednego jestem pewna – Przemysła II mógłby zagrać Marcin Dorociński. Szczerze mówiąc, mógłby zagrać i Michała Zarembę, i Herzoga Heinricha i Ottona Długiego i nawet Karła." (stąd: http://magnolie.blogspot.com/2012/08/korona-zima-na-sniegu-we-krwi-rozmowa-z.html#)
No?... Ja bym była za :-)
pozdrawiam
allegra walker
Dzięki za polecankę. O "Artystach" usłyszałem mniej więcej równocześnie u Ciebie, w "Trzecim punkcie widzenia" i jeszcze gdzieś. Same pochwały, więc przepchnąłem serial przez swoją kolejkę rzeczy do obejrzenia. Faktycznie, świetna produkcja – aż trudno uwierzyć, że polska. W pierwszym odcinku przeszkadzał mi tylko odtwórca roli dyrektora, ale już przyzwyczaiłem się do jego kreacji i wszystko gra.
OdpowiedzUsuń