poniedziałek, 5 września 2016

Szybki wpis o Artystach

Na początek zaskakująca pochwała. Prezes TVP Jacek Kurski w ostatniej chwili przeniósł Artystów z poniedziałku 23.15 na dużo dogodniejszy piątek 22.20, gdzie serial Demirskiego i Strzępki nie tylko jest częścią mocnego bloku serialowego (razem z popularnymi O mnie się nie martw i Rodzinką.pl).  Do tego powiedział mediom, że skoro TVP wyprodukowała ten serial, to jego obowiązkiem, jako prezesa, jest sprzedać go jak najlepiej, nie bacząc na własne gusta i opinię na temat ekipy, która go zamawiała. Takie słowa zdumiewałyby u zwykłego człowieka, a co dopiero kontrowersyjnego polityka w samym środku ostrej politycznej walki.
Sami zaś Artyści to serial ciekawy już jako sam projekt. Napisał go Paweł Demirski, wyreżyserowała Monika Strzępka – para znana z głośnych przedstawień teatralnych. Za realizację odpowiadają dwie państwowe instytucje, telewizja i Narodowy Instytut Audiowizualny (czyli rzecz zrobiono tak, jak to się marzy nowym władzom TVP, z pominięciem zewnętrznych producentów). Okazją zaś była 250 rocznica istnienia Teatru Narodowego w Warszawie. Z jednej więc strony można się cieszyć, że Artyści są pod każdym względem bezkompromisowo misyjni. Z drugiej – smutek chwyta na myśl, że do wyjścia poza schemat choćby poza milimetr potrzeba u nas okrągłej rocznicy.
W openingu rozbrzmiewają donośnie głosy, wśród których dominują dwa: słowa Witolda Lutosławskiego wygłoszone na Kongresie Kultury w 1981 oraz Władysława Gomułki zdejmującego Dziady Dejmka. Fenomen towarzysza Wiesława, bodaj jedynego genseka, który dorobił się poświęconego mu fanpejdża na fejsie, to temat na osobny serial, więc niech wystarczy stwierdzenie, że w jego i Lutosławskiego osobie krystalizują się dwa spojrzenia na teatr. Jedno afirmujące, a drugie pełne podejrzeń i chęci kontroli.
Po przełożeniu na język filmu oznacza to, że Artyści są opowieścią o zmaganiach nowego dyrektora (poprzedni popełnił samobójstwo, a wiszące nad sceną zwłoki odkryto w trzecim akcie Wiśniowego sadu) fikcyjnego warszawskiego Teatru Popularnego z urzędnikami obcinającymi fundusze, chimerycznymi aktorami, nieufnymi technicznymi, zdziwaczałą administracją oraz słabościami charakteru. Zmagania te toczą się o najwyższą ze stawek , czyli o sztukę – w tym przypadku symbolizowaną przez inscenizację Snu nocy letniej, której nikt nie chce i na którą nie ma pieniędzy.
Najchętniej popatrzyłbym na Artystów jako piętrową metaforę. To nie tylko serial o współczesnym teatrze (z masą aluzyjek do scenicznego światka), ale serial o Wielkiej Sztuce (po budynku przechadzają się duchy dawnych mistrzów), klasowej naturze wszystkiego (aktor Kredyt bojący się, że go wyrzucą z mieszkania i aktor Gwiazdor tłukący kokosy w telewizji) i ponadto o robieniu lepszego serialu w warunkach polskich.
Bo to nie jest tak, że Artyści są jakąś nową jakością, którą Demirski&Strzępka wyczarowali znikąd (czy raczej z oglądania topowych produkcji zachodnich). Już mieliśmy serial o teatrze i to całkiem niedawno, bo w 2000 – Twarze i maski Feliksa Falka. Portier Popiel nieprzypadkowo nazywa się podobnie i pełni podobną funkcję, co dozorca Popiołek z Domu. Dyrektor Konieczny to postać rodem ze środkowego okresu Barei (inteligent w trybach systemu i na pastwie oryginałów, dziwaków oraz cwaniaków). Dialogi – bardzo dobre dialogi – są jak z dobrego kabaretu (pierwszą rozmowę Koniecznego z dyrektorem finansowym Sterczyńskim mogliby odegrać Górski i Cieślak z KMN i nikt by nie zauważył, że to nie skecz). Wreszcie strona wizualna, oświetlenie, kadrowanie, kolorystyka czerpią z tego, co w Ekipie i Głębokiej wodzie robił tercet Holland&Adamik&Łazarkiewicz. Jest tylko mniej zielono i mniej klaustrofobicznie. Przestrzenie nowohuckich Pałaców Dożów i TeatruLudowego (jej! Wreszcie kręcili coś u mnie na mieście!)  są na to zbyt obszerne.
Czyli Artyści są polscy podwójnie – metrykalnie i dzięki temu, że można o nich mówić odwołując się wyłącznie do krajowego dorobku. A ponieważ dobry serial jakościowy/autorski  wciąż się u nas określa poprzez porównywanie z Zachodem (mniejsza o to, że to telewizyjny  Zachód bardziej z marzeń niż z realu), tym bardziej gratulacje Demirskiemu&Strzępce. Ciekawe, czy Artyści prócz przywrócenia starej jakości w wykonaniu, zmienią jakość pisania o serialach. Pasjonuje mnie to tak samo, jak perypetie załogi Teatru Popularnego.

Napisałbym coś więcej, o aktorach, fabule, formie i aluzjach do prawdziwych wydarzeń, ale na to czas przyjdzie bliżej końca sezonu. W międzyczasie naprawdę polecam Artystów.

4 komentarze:

  1. Tak z perspektywy zaciekawionej laiczki - co jest nie tak z obecną jakością pisania o serialach?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chodzi mi głównie, co się pisze o tych kilku polskich produkcjach "z ambicjami." Zawsze się je porównuje do jakiejś topowej zachodniej produkcji, przeważnie bez sensu. Trochę o tym pisała koleżanka (http://www.dwutygodnik.com/artykul/6020-palec-zdjety-z-cyngla.html):
      "dwa nurty, którym od czasu do czasu polska prasa papierowa przypatruje się ze zmarszczonym czołem i które tworzyć mają pomost między kulturą wysoką a kulturą niską, sztuką a produktem dla mas. Po pierwsze – kryminał skandynawski. (...) Nieśpieszna akcja, problemy rodzinne i społeczne (tutaj reprezentowane przez „trudne dzieci”), przestępczość zorganizowana, egzystencjalne przemęczenie i do tego zimne morze. Po drugie – poważny serial, „serial jakościowy” (kategoria teoretyczki Jane Feuer, o której Małgorzata Major pisała na łamach dwutygodnik.com), „serial jak powieść”, „serial amerykański od HBO”."
      Tymczasem pisząc o Artystach można wreszcie nie wspominać ani słowem ani o HBO, ani o Netliksie, ani o Skandynawii.

      Usuń
  2. A teraz coś z zupełnie innej beczki:

    http://wpolityce.pl/kultura/312708-harda-korona-sniegu-i-krwi-i-inne-ksiazki-elzbiety-cherezinskiej-o-historii-polski-trafia-niebawem-na-ekran

    Hmmm, i cóż Pan na to? Materiał wyjściowy jest lepszy niż w przypadku "Legionu" (wyraźnie widać, że autorka swobodniej się czuje w średniowieczu), ale ja i tak zaczynam się bać, bo przymierzanie się jednocześnie do serialu i filmu wydaje mi się karkołomnym zadaniem. Tu potrzebny będzie rozmach i dobry smak, wielu aktorów, wielu konsultantów, wiele kostiumów, wiele plenerów, w ogóle dużo, dużo wszystkiego. No i dużo pieniędzy. DUŻO. Jeśli twórcy zechcą kręcić oszczędnie, to porażka może być spektakularna - i już nie wiedźmina będziemy wspominać przez lata, ale wielką piastowską chałę.

    Ale pocieszam się myślą, że część obsady już (tak jakby / poniekąd / prawie) mamy, bo kilka lat temu autorka w wywiadzie stwierdziła: "Jednego jestem pewna – Przemysła II mógłby zagrać Marcin Dorociński. Szczerze mówiąc, mógłby zagrać i Michała Zarembę, i Herzoga Heinricha i Ottona Długiego i nawet Karła." (stąd: http://magnolie.blogspot.com/2012/08/korona-zima-na-sniegu-we-krwi-rozmowa-z.html#)
    No?... Ja bym była za :-)

    pozdrawiam
    allegra walker

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki za polecankę. O "Artystach" usłyszałem mniej więcej równocześnie u Ciebie, w "Trzecim punkcie widzenia" i jeszcze gdzieś. Same pochwały, więc przepchnąłem serial przez swoją kolejkę rzeczy do obejrzenia. Faktycznie, świetna produkcja – aż trudno uwierzyć, że polska. W pierwszym odcinku przeszkadzał mi tylko odtwórca roli dyrektora, ale już przyzwyczaiłem się do jego kreacji i wszystko gra.

    OdpowiedzUsuń