Fajnie od czasu do czasu wrócić do książek, które czytało się dawno temu. Najlepiej zaklepać dla nich do 10% mocy przerobowej – to chyba w sam raz proporcja, żeby starczyło i na powroty, i na literacki marsz przed siebie. Dla mnie autorem, do którego wracać należy przede wszystkim, jest Lem. Od niego zaczynałem czytanie książek fantastycznych. Chodziłem do szkolnej biblioteki i wybierałem: trylogię Żuławskiego, K jak kosmos Bradbury'ego, Piknik na skraju drogi i Lema właśnie. Oczywiście czytanie takich rzeczy w wieku 12 lat oznacza, że można trafić na treści dla nieco starszych. Astronauci byli w sam raz młodzieżowi (co autor sobie potem wypominał), ale już z Solaris rozumiałem tylko otoczkę, zaś w Pamiętniku znalezionym w wannie rozumiałem tylko wstęp. Od Wizji lokalnej się odbiłem, a Pirxa, jak przystało na lekturę dla klasy szóstej szkoły podstawowej, polubiłem dopiero na studiach. Jest jednak jedna książka Lema, która wtedy wciągnęło mnie bezwarunkowo od pierwszego zdania, a miłość do niej trwa po dziś: Niezwyciężony.
W lemowej bibliografii Niezwyciężony zajmuje specyficzne miejsce. Dość powiedzieć, że jeśli Solaris i Cyberiada to arcydzieła i klasyki, Summa z Golemem są pożywką dla filozofów, Ijon Tichy doczekał się sporej liczby filmów o sobie, a Opowieści o pilocie Pirxie z niewiadomych przyczyn wpadły w oko ministerstwu edukacji, tak dziejom misji największego krążownika, jakim dysponowała baza w konstelacji Liry, przypadło miejsce w ławce rezerwowych. Ot taka książka, która na dźwięk hasła Lem przychodzi na myśl dopiero po chwili. Pomimo tego jednak Niezwyciężony ma oddaną grupę zwolenników, do której mam przyjemność się zaliczać.
Przede wszystkim Niezwyciężony, mimo niewielkiej objętości, to powieść bogata w szczegóły. A wiadomo, że żyjemy w czasach nadmiernego analizowania tekstów. Dotyczy to zarówno naukowców, jak i czytelników. Czytelnicy najczęściej badają tekst słowo po słowie szukając zaczepów pod rozszerzenia. Furtek pod ewentualne kontynuacje, luk, które można uzupełnić fanfikiem albo po prostu poszlak pozwalających na rekonstrukcję tych części świata przedstawionego, których opisu autor poskąpił. W przypadku Lema chyba tylko Opowieści o pilocie Pirxie nadają się do tego typu zbaw lepiej od Niezwyciężonego.
Zastanówmy się, co wiemy o tym świecie. Po pierwsze, eksploracja kosmosu zaszła daleko i przybrała kształt kojarzony ze space oper i military SF, skoro ludzkość umieszcza w odległych systemach bazy, w których stacjonują gwiezdne krążowniki. Przekroczono prędkość światła, skoro dystans jednego parseka dzielący Bazę i Regisa III Niezwyciężony pokonał w rok. Z drugiej strony nie wynaleziono lepszego środka komunikacji bezprzewodowej od fal elektromagnetycznych. (u takiego Peteckiego bohaterowie używali do tego tachionów). Lem umieścił dość danych, by można się było pokusić o naszkicowanie mapki świata. Regis III znajduje się raptem 16 lat świetlnych od Dzety Liry (czy właściwie Lutni, bo taka jest polska nazwa gwiazdozbioru). Są dwie gwiazdy o takiej nazwie: ζ1 Lyrae znajduje się 154 lata świetlne od Ziemi, zaś ζ2 Lyrae nieco bliżej, bo 150 lat świetlnych. Jeśli dodać do tego odległą o sekundę paralaksy (parsek), czyli 3,26 roku świetlnego. Ponadto Rohan był na Delcie Lutni. To znowuż dwie gwiazdy, kolejno i 1079 i 898 lat świetlnych. Razem daje to ogólne wyobrażenie o skali podboju kosmosu, ogromie białych plam (skoro bywają na delcie, a okolice kilkukrotnie bliższej dzety są jeszcze nie do końca poznane). W takim przestworze kosmosu Ziemianie musieli nie raz ścierać się wrogą przyrodą na obcych planetach, skoro Niezwyciężony jest aż tak potężnie uzbrojony. Prawdopodobnie dochodziło również do kontaktów z życiem inteligentnym, skoro fakt istnienia w bliskiej gwiazdowej okolicy śladów po wymarłej cywilizacji Lyran jest czymś, o czym można nie pamiętać od razu.
Każdy inny pisarz zrobiłby z tego cykl.
Tym bardziej, że Niezwyciężony to bardzo akcyjna powieść. Chyba jedyna taka w twórczości Lema. W innych książkach dynamiczne sceny były przeważnie chwilami wytchnienia między jedną, a drugą żywiołową refleksją. Tu proporcje są odwrotne. Cieszy to tym bardziej, że klasyczna powieść przygodowa jest gatunkiem na wymarciu. Podobnie jak przygodowy film. Gdzieś w latach 80 wygrała beztroska awantura w stylu Indiany Jonesa i trudno dziś spotkać na serio napisaną historię o ludziach, którzy gdzieś na odludziu muszą zmierzyć się z ogromem przyrody i własnymi słabościami. Pod tym względem Lem napisał przygodówkę spod znaku Londona i Curwooda.
Oraz Conrada.
I to jest trop, którego nie zdołałem wygluglać, więc jest chyba w miarę oryginalny. Kiedy pyta się o nawiązania do Josepha Conrada w SF, najczęściej padają tytuły Serca mroku Dukaja i Tajemnego gościa Silverberga. Do tego dodać jeszcze nazwy statków – Nostromo i Sulaco – z uniwersum Obcego. O Lemie się nie wspomina.Tymczasem Niezwyciężony to wybitnie conradowska rzecz. Horpach, twardy, ale trochę służbista, to krewniak kapitana McWhirra z Tajfunu. Z kolei Rohan to ten sam młody oficer marynarki przechodzący próbę charakteru, co bohaterowie Tajfunu, Smugi cienia, czy Lorda Jima. Cała sytuacja wygląda podobnie. Rohana ocala bezmyślność i brak reakcji w obliczu niebezpieczeństwa, więc jeszcze raz musi się się zmierzyć, by dowieść swojej wartości. Wreszcie do kompletu porównań dorzuciłbym Jądro ciemności. W klasycznym tłumaczeniu Zagórskiej to podobno znika, ale – jeśli wierzyć znajomemu angliście, który się ze mną podzielił tym odkryciem – w oryginale kongijska dżungla, dzika, żywa i mroczna bardzo przypomina nekrosferę Regisa III.Tak więc literatura polska zatoczyła małe kółko i dwaj najbardziej znani za granicą polscy autorzy okazali się mieć sporo wspólnego.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Wkręciłeś mi temat do rozmyślań: co sprawia, że wszystkich znanych mi protagonistów u Conrada uważam za nieznośnych bufonów kierujących się życiowymi agendami, których nie rozumiem i nie pochwalam (nic nie ma sensu i świat to czarna dziura, ale duma, obowiązek, dyscyplina, ble ble ble...), natomiast bohaterów "Niezwyciężonego" mam - mimo tego, że tak jak piszesz, ich agendy są podobne do conradowskich - za bardzo sympatycznych. Postaram się o tym pamiętać następnym razem, kiedy będę czytała Lema (albo Conrada).
OdpowiedzUsuńŚwietny tekst. Niezwyciężonego cenię od maleńkości, miałam farta przeczytać, jak takie przygody, eksploracja kosmosu mocno działała na młodą psychikę. Ale z Conradem już mam gorzej i na pomysł porównania jednego z drugim bym nie wpadła.
OdpowiedzUsuńChłopie, to jest fantastyczny skok myślowy - masz rację w stu procentach.
OdpowiedzUsuń