piątek, 6 marca 2015

Jak upadają moje teorie

Przeczytałem wczoraj, że Bryan Singer, ten od X-Menów, bierze się za realizację Luna to surowa pani na podstawie Heinleina. To już kolejna zbliżająca się adaptacja klasyka SF (poprzednio cieszyliśmy się, że HBO zamierza przenieść na ekran Fundację Asimova). Radość z tego faktu osłodziła gorycz porażki - Singei i HBO obalili moją teorię. Teorię, z której wymyślenia byłem dumny.
Zaczęło się, kiedy stacja SyFy postanowiła  zekranizować Ekspansję, cykl powieści Jamesa S.A. Coreya (tak naprawdę to pseudonim autorskiego duetu Daniela Abrahama i Tya Francka). O Ekspansji pięknie pisała Wiedźma na orbicie. Mnie, pomijając oczywistą radość obcowania z fajną przygodówką, bardziej interesowało, jak Ekspansja wygląda na tle gatunku. Bo nie jest niczym specjalnie oryginalnym. Bez trudu rozpoznajemy w niej rzeczy, które Corey zapożyczył z klasyków, tworząc powieściowy odpowiednik architektonicznego eklektyzmu. Wiecie: fasada z Bestera, dickowska wieża, portal w stylu Pohla. Malując taki portret Ekspansji, nie chciałem jej obrażać. Wręcz uznałem, że o to właśnie chodzi.
W klasycznych powieściach SF można znaleźć dużo dobrych pomysłów. Nawet bardzo dużo. Wizje starych mistrzów - nie trzeba być opętanym nostalgią, by to zauważyć - są bardziej zjadliwe dla popkultury, niż eksplorująca granice fizyki i człowieczeństwa awangarda. Świat, gadżety, pomysły - łatwo poddają się adaptacji i ładnie wyglądają na ekranie. Gorzej z fabułami. Te pisana w latach 40 i 50 (a często i później) często nie przystają do współczesnych narracji. Czasem jakiś Bester napisał jakieś Gwiazdy moim przeznaczeniem, ale już Asimov z Clarke'iem sztywni byli jak płyta paździerzowa. Do tego złoty i srebrny wiek SF mają nie bez powodów opinię do przesady chłopięcych - gdy tymczasem defaultowy odbiorca popkultury jest trzydziestolatką. Dlatego myślałem, że popkultura nie będzie czerpać z klasyki bezpośrednio, tylko brać, co jest w niej najlepsze i dopisywać bardziej współczesne narracja. Wielowątkowe i dynamiczne. Nie stroniące od obyczaju i szczypty erotyki. I koniecznie z ciekawymi postaciami kobiecymi.
Takim telewizyjnym neoklasycyzmem ma być Ekspansja. Miało być Ascension (ale mu nie wyszło).
Tymczasem okazało się, że stara fantastyka naukowa może trafić na ekrany prosto z papieru, na którym je wydrukowano. Można się zastanawiać, na ile jest to próba zdyskontowania napięcia towarzyszącemu oczekiwaniu na nowe Gwiezdne wojny (które, jeśli się udadzą, napędzą może koniunkturę na jeszcze więcej SF). Można się zastanawiać, jak brutalnie obędą się z materiałem scenarzyści, ile wykreślą, a ile dopiszę (tu pewną ofiarą jest Fundacja).
Niezależnie od tego, jak będzie wyglądać efekt końcowy, moja teoria najwyraźniej upadła. I dobrze.
Może Teatr Telewizji znowu puści Paradyzję?

1 komentarz:

  1. Ciekawe, co z tego pomysłu wyniknie.
    A "Paradyzję" w rzeczy samej chętnie bym obejrzała.

    OdpowiedzUsuń