czwartek, 19 marca 2015

Agatha Christie pisała skandynawskie kryminały

Nie jestem w stanie rozsupłać ciągu zdarzeń, który sprawił, że przeczytałem A.B.C. Kojarzyłem z jakiejś listy, że to jedna z lepszych powieści Christie, ale nagle zlekceważyłem piętrzący się na nakastliku stos innych książek, pozostanie chyba tajemnicą już na zawsze. Ale chwała takim tajemnicom.
Agatha Christie od lat ma zasłużony przydomek królowej kryminału, lecz, nie ukrywajmy, zwykło się w domyśle poprawiać go na babcię kryminału. Wiecie, kochaną, wspaniałą, mądrą, ale niedzisiejszą i raczej niepotrafiącą zaskoczyć czymś zblazowanej współczesnej młodzieży. W przeciwieństwie do eksploatowanego do granic wytrzymałości czarnego kryminału, jej szkoła jest uchodzi za materiał na parodię i nic więcej. Wszyscy kojarzymy najbardziej ograny motyw a la Christie: staroświecki angielski salon (najlepiej w jakimś Downton Abbey), zebrani w nim podejrzani oraz detektyw referujący punkt po punkcie, kto i jak zabił. Taką scenkę napisał Monty Python, a Tom Stoppard poświęcił dekonstrukcji klasycznego whodunita całą sztukę teatralną. Zdawałoby się więc, że o Christie wiemy wszystko i niczym nas nie zaskoczy.
I to jest nasz podstawowy błąd.
Zresztą podejrzewam, że to była z jej strony sprytna zmyłka. Niczym któryś z jej zbrodniarzy stworzyła pozory (dostojnego, wręcz konserwatywnego pisania) oraz odwróciła naszą uwagę (mnóstwem książek sugerującym ich masową produkcję) — żeby niepostrzeżenie grać z konwencją oraz ją przełamywać. Tak, jak chociażby w A.B.C.
Po pierwsze żadnych salonowych zabójstw – Hercules Poirot ściga seryjnego mordercę. Nie ma też kojarzonej z Christie zamkniętej przestrzeni domu, czy Orient Expressu, bo morderca grasuje po całym kraju. Nie ma znanej od pierwszego rozdziału grupy świadków i podejrzanych – bo ofiary, osoby różnego wieku, płci i klasy, w ogóle się nie znały. Do tego morderca nie kryje się w cieniu, tylko wysyła Poirotowi pełne przechwałek listy, w których wyzywa detektywa na pojedynek.
Wszystko to sprawia, że A.B.C. odstaje od wyobrażeń o tradycyjnym angielskim kryminale i zaczyna brzmieć niczym jakiś skandynaw. W każdym razie niewiele mu do niego brakuje. Właściwie wystarczyłoby zmienić prywatnego detektywa na błyskotliwego funkcjonariusza (tekst nie zawiera przeciwwskazań – musiałby to tylko być bardzo znany, medialny policjant) i podkreślić wagę żmudnej policyjnej roboty, żeby wyszła z tego powieść, którą mógłby napisać duet Sjöwall i Wahlöö. Dostrzegam nawet podobieństwa z ich najsłynniejszą powieścią, czyli Śmiejącym się policjantem. Jest przerażająca zbrodnia, której ofiarą padają niepowiązani ludzie, jest i podobny morderca. Wprawdzie różnią się motywem, ale mają identyczny background i wyjaśnienie, dlaczego zbrodnie popełnili w ten, a nie inny sposób.. ale chyba się w tym momencie zagalopowałem. Obie książki warte są lektury.

3 komentarze:

  1. Jeśli chodzi o zamianę Poirota na błyskotliwego funkcjonariusza to chyba istnieje indyjska adpatacja sprzed kilku lat, w ktorej tak zrobiono. Flimu nie znam, więc nie wiem co zostało z oryginału.

    OdpowiedzUsuń
  2. Lubię Agatę, mimo że czasami, w rzeczy samej, trąci myszką. A może właśnie za to ją lubię?

    OdpowiedzUsuń
  3. Babcia, czy nie niektóre jej powieści są już kultowe i tego nic nie zmieni.

    OdpowiedzUsuń