czwartek, 12 marca 2015

Projekt Pratchett (bez numeru): ZASMUTKOWANI

To miał być numer wpis numer 4. Nie pojawiłby się dziś, ani na pewno nie w tym tygodniu. Moje dyskowe wyzwanie czytelnicze to nie maraton, a raczej spokojna letnie wycieczka. Taka ze zbaczaniem ze ścieżki, podziwianiem widoków, rozmyślaniem i piknikami na zielonej trawie. Większe tempo odbierałoby przyjemność, nużyło i przeszkadzało w innych zajęciach. To jeden z dwóch powodów, dla których nie spieszyło mi się z Mortem. Powód drugi był taki, że bałem się tematyki. Możemy śmiać się bezkarnie z władzy i anarchii, z bogactwa i biedy, z tradycji i postępu, z nauki i ciemnoty, z wiary i niewiary – bo to rzeczy doczesne. Ale Mort, pierwsza książka w cyklu biorąca się za bary z Wiecznością, onieśmielał. Tu kończą się proste żarty, a zaczyna walka. Jak Dysk wytrzyma czołowe zderzenie z niepojętą tajemnicą? Wytrzyma, czy autorska kreacja okaże się za słaba? I jak wreszcie mam sobie poradzić z kontekstem, którego nie było, gdy książka powstawała, ani kiedy po raz pierwszy ją czytałem, czyli ze straszną, nieuleczalną chorobą sir Terry'ego Pratchetta?
A teraz sir Terry umarł. Od dawna nie czułem się tak przejęty śmiercią kogoś spoza grona najbliższych. A może właśnie On był mi bliski? Widziałem go na żywo raz, kiedy w 2004 odwiedził Polskę. To był dokładnie 2 czerwca, w nieistniejącym już krakowskim empiku megastore w rynku. Kolejka ciągnęła się za Adasia. Razem z dwoma kolegami przyszliśmy prosto ze szkoły dwie godziny wcześniej (w sumie nietrudne, ze Studenckiej to o rzut kamieniem), ale i tak nie było wcale pewne, czy to już nie za późno. Ale kolejka ruszyła w przyzwoitym tempie, a sir Terry miał widać doświadczenie. Autografy robił charakterystyczne zawijaśny podpis plus obrazek. Marcinowi S. narysował żółwika — kółko, cztery nóżki i główkę jak pętelka. Marcinowi O, który przyniósł Hogfathera, dopisał HO! HO! HO!
A ja dostałem kosę.
Co więcej zostaje mi do powiedzenia? Że wciąż czuję ból, pustkę, smutek (JESTEM ZASMUTKOWANY) i zaskoczenie, bo jakbyśmy nie byli przygotowani i pogodzenie, śmierć zawsze zaskakuje. Że tamten kontekst, którego się bałem zastąpił inny, z którym wszyscy będziemy już żyć. Że dalej będę szedł z moim projektem pratchettowskim, bo czytanie to chyba najmądrzejszy hołd, jaki czytelnik może złożyć mądremu, ważnemu, inspirującemu autorowi.
Spoczywaj w pokoju, sir Terry!

1 komentarz:

  1. Smutek, wielki smutek. Co można więcej powiedzieć?
    A autografu zazdroszczę Ci okrutnie!

    OdpowiedzUsuń