czwartek, 14 sierpnia 2014

Jefremow, albo uważaj na redaktorów

Kiedyś to były okładki
Czytam właśnie Mgławicę Andromedy Iwana Jefremowa. Zabierałem do niej kilka lat. Pierwszym problemem było samo egzemplarza. Jeśli wierzyć fantaście.pl, ostatnio Mgławicę wydano u nas w 1968, co z góry wykluczyło wszystkie okoliczne biblioteki – peerelowskie książki, jeśli to nie była luksusowa edycja klasyki, rozpadały się bardzo szybko. W sieci od lat krąży ebook, ładnie zeskanowany i złożony, ale od czytania z ekranu wypłynęłyby mi oczy. Szczęśliwie udało mi się rozwiązać i wszystkie problemy i czytanie przerwałem w 3/4 tylko po to, by podzielić się z Wami nowym wpisem.
Z Jefremowem zetknąłem się dosyć późno, przeczytawszy w Czasie Fantastyki 2/2009 rocznicowy artykuł Tadeusza A. Olszańskiego Sto lat Iwana Jefremowa. Dopiero wtedy dowiedziałem się, że żył taki ktoś, i że, oprócz bycia wybitnym geo- i paleontolologiem, jest uważany za ojca nowożytnej rosyjskiej fantastyki. No, może ktoś mi o nim wcześniej wspominał, ale musiałem nie zwrócić uwagi. Dopiero Olszański otworzył mi oczy.
I jest dobrze. Mgławica okazała się książką interesująca nie tylko jako jako obiekt muzealny, ale jako coś, co przyjemnie poczytać. Nie jest to takie oczywiste, w tym roku próbowałem Asimowa i wyłożyłem się na Nagim słońcu. Ale mniejsza, Asimov to temat na osobny wpis. Recenzja Mgławicy również, bowiem tym razem chciałem zwrócić uwagę na pewien mały szczegół. Rzecz absolutnie na marginesie satysfakcjonującej lektury.
Cykl Wielki Pierścień (nazwa pochodzi od federacji zamieszkanych światów – takiego radzieckiego praszczura Ekumeny Le Guin) składa się z czterech utworów: Mgławicy Andromedy, opowiadań Serce węża (w Polsce opublikowane dwukrotnie, w antologii literatury radzieckiej i w niskonakładowej klubówce) i Piat' kartin, oraz powieści Godzina byka. I z tą ostatnią wiąże się ciekawa historia.
Godzina to luźny sequel Mgławicy z akcja toczącą się jakieś półtora stulecia po wydarzeniach z części pierwszej. Utopijną fantastykę eksploracyjną zastąpiła ponura dystopia: ziemscy astronauci dotarli do planety, na której rozwinął się ponury, totalitarny system rządów. Książka jest prekursorska wobec podejmujących podobną tematykę powieści Strugackich, czy polskiej fantastyki socjologicznej lat 80. Zresztą przez to w latach 1972-1988 znajdowała się na indeksie.
W Polsce Godziny byka nie wydano z innych powodów. Tak to tłumaczył w wywiadzie Lech Jęczmyk:
Na Czas Byka już się nie zdecydowałem. Za gruba, trzeba by strasznie skracać, chociaż był tam ciekawy problem: sowieccy astronauci orbitują wokół obcej planety, oczywiście historycznie zacofanej, i debatują czy powinni tam wylądować z internacjonalistyczną pomocą i zaprowadzić komunizm. Takie same dialogi musiały się toczyć w politbiurze przed inwazją Afganistanu... 
Gruba, potrzeba skrótów i astronauci jak Breżniew w 1979. Zarzuty Jęczmyka są mocne. Olszański o tej samej przecież książce pisał inaczej:
Jest to książka znacznie lepsza od "Mgławicy". Żywa, chwilami sensacyjna intryga równoważy dygresje filozoficzne, ciekawsze niż w "Ostrzu" [inna powieść Jefremowa, o niej za chwilę – Ziuta]. (...) ta mroczna dystopia okazała się zdumiewająco przenikliwa, a upadek komunizmu niewiele odebrał jej aktualności. (...) Konsekwencją był zakaz "Pory byka" i wycofanie jej z obrotu i bibliotek (chociaż wydanie z 1970 r. było już ocenzurowane). (...) [Jurij Andropow] już 1970 uznał powieść Jefremowa za "otwarte szkalowanie ustroju sowieckiego pod pretekstem krytyki systemu społecznego na fantastycznej planeecie Trantor"
Jedna książka, dwóch czytelników, dwie krańcowo odmienne opinie. Do tego dochodzi jeszcze kwestia Ostrza brzytwy. Tę powieść Jefremowa Olszański krytykuje bardzo ostro, choć streszczenie brzmi nader atrakcyjnie:
Rosyjski lekarz zgłębia ukryte możliwości ludzkiego mózgu, a tajemniczy uczony z Turcji poszukuje informacji o tajemniczym minerale o (jak byśmy dziś powiedzieli) psychotronicznych właściwościach. Włoscy filmowcy nielegalnie poszukują diamentów na Wybrzeżu Szkieletów, ale oprócz nich znajdują zatopioną flotę Nearchosa, a na jednym z okrętów – pochodzącą z Indii koronę Aleksandra Wielkiego, także "psychotroniczną". Hinduski malarz docieka istoty piękna. W Madrasie splatają się wszystkie wątki, ale – tylko splatają. Finał powieści ich nie rozwiązuje. (...) Jest to porażka artystyczna. Powieść jest niezręcznie skonstruowana, obciążona nadmiarem łopatologicznych wykładów i dywagacji, głównie na temat psychofizjologii, jogi, hipnozy, telepatii,w wyższości kultury Indii nad zachodnią i kobiety nad mężczyzną, pamięci genetycznej wyzwalanej przez LSD itd. itp.(...) "Ostrze brzytwy" jest do dziś czytane i cenione w Rosji, a Jefremow jest dla swych wielbicieli czymś w rodzaju guru (czemu za życia się sprzeciwiał). I jest cenione za to, co w nim najsłabsze – wspomniane wykłady i dywagacje.
Wyzwolenie świadomości przez LSD, kultura Indii, wyższość kobiety nad mężczyzną – spodziewałbym się takich rzeczy w książce napisanej przez dziecko-kwiat, a nie radzieckiego paleontologia, weterana wojny domowej, komunistę i zwolennika światopoglądu materialistycznego. Tym bardziej mnie Ostrze brzytwy intryguje.
A jaki płynie z tego wszystkiego – oprócz najoczywistszego, czyli żeby czytać Iwana Jefremowa – morał? Nie wolno przesadnie ufać książkowym polecankom (i odradzankom). Zwłaszcza od kogoś, kogo cenimy.

PS: Można powiedzieć, że polskie losy Godziny byka to odpłata pięknym za nadobne. Gdy z radzieckiego przekładu 2001: Odysei kosmicznej w całości usunięto ostatnią część, Jefremow wyjaśniał w posłowiu, że charakterem kłóci się z realistyczną treścią poprzednich rozdziałów i naukowym światopoglądem A. C. Clarke'a.

PPS: Wydanie całości Wielkiego Pierścienia zapowiedział Wojtek Sedeńko. Nie ma bata, będę pierwszy do zakupu, choćbym miał miesiąc żyć o chlebie i wodzie. Nawet przeboleję wątpliwą estetykę okładek w Solarisie.

7 komentarzy:

  1. Trzeba było mówić. Mam.

    OdpowiedzUsuń
  2. taki był już urok sf radzieckiej choć z tego co pamiętam to jefremow i tak był pośrodku nie jak u np.sniegowa w jego cyklu ludzie jak bogowie gdzie komunizm rozkwitał gdzie tylko ziemianie dotarli ;-) nawiasem nasi też tak miewali vide cykl trepki borunia z l50 :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wiem, że to malo odkrywcze ale Lemowi też się prarę razy też podobne reczy przydażyły z komunizmemc w komosie

    OdpowiedzUsuń
  4. O tytule i autorze gdzieniegdzie się obijało o uszy, ale muszę przyznać, że jakoś nigdy nie miałem zamiaru sięgać. A Twoje słowa skłaniają do tego, by coś ruszyć. U mnie w biblio wydanie z 1965 jest:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Mgławica jest na allegro za 4 zł. Veto co do peerelowskich książek - mam sporo nierozpadniętych na półkach.

    OdpowiedzUsuń
  6. Niestety u mnie w bibliotece powyższej książki nie ma. A szkoda. Mogliby zachować choć jeden egzemplarz i postawić go na półce zamiast takiej Michalak... Muszę rozejrzeć się za wersją elektroniczną.

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie ma co sugerować się polecankami, a przekonałem się o tym na własnej skórze i sprawa tez dotyczyła rosyjskiego ( radzieckiego? ) autora. Opisywani przez większość czytelników jako ramota o wydźwięku ideologicznym "Ludzie jak bogowie" Sniegowa, dla mnie okazali się jedną z najbardziej inspirujących i fajniejszych lektur s-f ostatnich miesięcy. Mało tego, Sniegow przekonał mnie, że "space opera" też może być wartościowym podgatunkiem tego rodzaju literatury z aspiracjami większymi, niż tylko zabawianie czytelnika . Dlatego nie mogę doczekać się Jefremowa w "Solarisie".

    OdpowiedzUsuń