niedziela, 18 maja 2014

Córka człowieka o dwudziestu twarzach

Po krótkiej przerwie wracam do anime. Wychodzi na to, że chwilowo odpoczywam od literatury (od pisania o literaturze - bo czytam tyle, co dawniej) i wreszcie realizuję stary plan cyklu wpisów o japońskich animacjach. Nie pamiętam, od kiedy go planuję, oraz nie wiem, dlaczego wreszcie udało mi się go zacząć akurat w maju 2014.
Są animowane klasyki. Dzielimy je na rzeczy klasyczne obiektywnie (na tyle, a ile pozwala właściwa sztuce subiektywność odczuć) oraz takie, którym przydarzyło się trafić na swoje miejsce i czas. Myślę, że 90% animców, którymi zachwycali się małoletni widzowie Polonii 1 nie było specjalnie wybitne, ale ponieważ nie mieliśmy w Polsce niczego innego, stały się naszym krajowym kanonem gatunku. Słyszałem na przykład, że takiego szczęścia doświadczyło Kaiketsu Zorro, które było całkiem przyzwoitą produkcją, ale poległo w walce o popularność z święcącym tryumfy Dragon Ballem. Do nas DB przyszedł trochę później, dając odetchnąć drobnicy.
Czasem zdarzy się jednak produkcja, która przejdzie kompletnie bez echa, choć nie było ku temu żadnych sensownych powodów. Z nikim specjalnym nie konkurowała, nie wyprzedzała trendów, ani nie była pogrobowcem tendów minionych. Po prostu przydarzył się koszmar każdego artysty: nie udało mu się wzbudzić zainteresowania bez żadnych obiektywnych przyczyn.
Taki był los Nijuu mensou no musume, znanej również pod angielskim tytułem The Daughter of Twenty Faces. Nie wiem, dlaczego nikt nie pamięta o przygodowo-kryminalnej serii z 2008, w której interesujący bohaterowie biorą udział w ciekawych intrygach, mierzą się z nieoczekiwanymi zwrotami akcji, a całość spowija większa tajemnica z dodatkiem szczypty dieselpunkowej fantastyki.
Tytułowy Człowiek o dwudziestu twarzach to nie oryginalny pomysł scenarzystów, lecz jeden z klasycznych bohaterów japońskiej popkultury, złodziej-gentleman w typie Arsene Lupina. W tej opowieści towarzyszy Chick, młoda sierota, którą Dwadzieścia twarzy wziął na wychowanie, choć z perspektywy osób postronnych wygląda to raczej na porwanie. Chico jednak wcale nie czuje się ofiarą, gdyż największy złodziej na świecie jest lepszym opiekunem, niż ciotka, która bardziej niż dziewczyną, interesowała się jej majątkiem oraz szukaniem sposobu, jak najszybciej położyć na nim rękę.
Fabuła jest jedną z lepszych stron serialu. Ledwie się przyzwyczajamy do konwencji kryminału o genialnych złodziejach, następuje zwrot akcji (i to taki napraaaawdę solidny zwrot), który całkowicie przetasowuje sytuację. Ledwie ta się wyklaruje, następuje kolejna zmiana, a potem jeszcze jedna i kolejna. Kolejne zagadki wskakują na stos, a widz odkrywa, że do tej pory znał tylko drobny fragment całości. Sensacja łączy się z fantastyką, a thriller z dziewczęca przyjaźnią. Twórcy wprawdzie w drugiej połowie gubią gdzieś energię poprzednich kilkunastu odcinków, a finał aż prosi się o nieco mocniejsze związanie wątków (na szczęście ostatnia, dosłownie ostatnia scena wynagradza częściowo te wady), lecz i tak mamy do czynienia ze zaskakująco dobrze wypadającą mieszanką.
Grafika jest w sam raz, może nie szczyt możliwości japońskich animatorów, ale sprawdza się. Estetyczna i pasująca do klimatu opowieści. Nie uświadczymy przerysowania typowego dla innych anime, więc kreskę można chyba nazwać realistyczną. Opening jest dobrym reprezentantem całości i swego czasu bardzo mi się podobał. Może to kwestia sentymentu, ale spokojnie umieściłbym go w jakimś top 20:




Ale to, co najlepiej pamiętam po kilku latach od pierwszego obejrzenia, to główna bohaterka. Rzadko spotykam się tak dobrze napisaną w ramach "dorosłej" fabuły postacią dziecięcą, a potem dziewczęcą. Inteligentną, ale nie małą mądralą. Zaradną, ale nie będącą w dorosłym przebranym za dziecko (to, jak ostatnio dowodził mi agrafek, jest cechą charakterystyczną nurtu new adult). Może przesadzam i w Chiko nie ma nic aż tak nadzwyczajnego, chciałbym, żeby wszyscy małoletni bohaterowie byli równie bezpretensjonalni i wiarygodni.
Czy The Daughter of Twenty Faces jest jest jakimś must-see anime? Nie, można się bez niego obyć, lecz z drugiej strony, mnóstwo słabszych serii jest o wiele lepiej pamiętanych. Więc chociażby w imię sprawiedliwości wypada chociażby wejść na tubka i dać przygodom Chiko szansę. Jest intryga, sensacja, pogoń za tajemnicą oraz statki powietrzne. Czego więcej potrzeba na niezobowiązujący wieczorny seans?

3 komentarze:

  1. oglądałem mamy tam serio poważny twist :) a postacie rysowane w pewnym stylu popularnym w latach 70-80 obok nurtu realistycznego jak LOGH był właśnie taki jak ten w stylu czarodziejki sally też z poloni 1 ;) pytanie co uznać za kanon mogłoby być ciekawą dyskusją moje propozycje to byłyby astro boy z fantastyki space battleship yamato,space pirate captain harlock wspomniane już LOGH i coś z macrosa i gundama z fantasy to obstawiałbym kroniki wojen na lodoss i może fushigi yugi ?soul hunter,z cyberpunka bubblegum crisis armitage III oczywiście GiTS może patlabor choć ten ostatni uważam za ciut przegadany gdyby brać pod uwagę przygodowe anime to nadia secret of blue water coś dla wielbicieli verna ;) i do tego można by dodawać wiele innych tytułów ;) nawiasem ja sobie teraz na YT odrabiam oavki z l80 jest sporo fajnych rzeczy do obejrzenia pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki za tytuły :)
    Podejrzewałem, że kreska w tym animcu jest celowo trochę retro, ale już wolałem nie kombinować, więc tylko podkreśliłem, że nie uświadczysz wieeeelkich oczu czy jeszcze większych kropel potu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. za fachowca robić nie będę(oglądało i ogląda się sporo dlatego nie trzeba w ciemno komentować;-D ) ale podejrzewam że żródłem jest to pochodzenie z lat wcześniejszych nie chce mi się na wiki zerkać ale podejrzewam że historia narodziła się w l70 ,nawiasem to Lupin doczekał się wtedy własnej serii i nawet filmów acz nie tyle on co jego wnuk lupin III pare lat temu zrobiono nową serie dla młodzieży starszej z większą dozą golizny ;)

      Usuń