Wiem, że z wyzwaniem poszło nie tak. Nie chodzi nawet o dwa dni, które wypadły, bo naturą internetu jest, że go czasem nie ma (sprawdzić, czy nie Japonia). Kiedy minąłem pytania lekkie i niezobowiązujące (śmieszna książka, romans, ulubiona seria), a zacząłem się zbliżać do fundamentalnych, dopadła mnie pustka. Bo co zrobić z grande finale "twoja ulubiona książka ever", jeżeli boję się takich kategoryzacji? Zachowawczo wybrać coś, co wszyscy znamy i lubimy (czyli takiego literackiego Stinga), popisać się snobizmem i gustem wyrafinowanym (przeczytałem 30 stron Finneganów, po angielsku, więc gdzie wam do mnie, profani), czy przez kilka tysięcy znaków tłumaczyć uwielbienie dla czegoś, co doceni poza mną może pięć osób (też by się znalazło). Do tego mam przykry problem, że gdy na mieście, przy obieraniu ziemniaków, albo przy koszeniu trawnika obmyślam wpis, on jest, zdaje się być, naprawdę dobry. Tymczasem kiedy siadam za biurkiem, całe to dobro znika. Podejrzewam, że podczas wędrówki z mózgu do palców, wyparowuje przez pory w skórze. Nawet teraz to się dzieje. Po co więc odpowiadać na graniczne pytanie o najważniejszą książkę w życiu, kiedy zrobisz to pokracznymi, słaniającymi się po ziemi zdaniami?
Ale dobrze. Wypadły mi dwa dni. Zatem dzień 18 (odwróciłem kolejność, żeby dramatyczniejsze poszło na koniec):
A book that dissapointed you
Laur zwycięstwa przypadł w wątpliwym zaszczycie Sezonowi burz Sapkowskiego. Książeczkę tę omawialiśmy na spotkaniu w ramach działalności klubu Krakowskie smoki (pozwolę sobie zareklamować, że od nowego roku działa w Krakowie taka inicjatywa). I nikt nie był pełen entuzjazmu. Właściwie najwyższą pochwałą wobec najnowszego wiedźmina jest stwierdzenie, że czytało się szybko i bez problemów. Inne argumenty za znajdowałem w sieci: że krytykują niespełnieni pisarze, że AS specjalnie napisał słabą książkę, coby pokazać, że dalej rządzi w temacie (nigdy nie rozumiałem tych przemyślnych forteli), że nikogo nie obchodzi, czy nam się podobało, czy nie, bo AS i tak liczy kasę, a minusy niech nie zasłonią nam plusów, że Sezon burz to doskonała rozrywka, a czegoś więcej chcą tylko głębokodupni ahhhtyści i inni zboczeńcy. Bo król wrócił i to nie jest jego ostatnie słowo.
Mnie się wydaje, że każdy z tych argumentów działa raczej na niekorzyść Sapkowskiego, niż mu pomaga.
Bo Sezon burz to słaba książka, w której fragmenty przyzwoite (czyli reprezentujące średni poziom autora z czasów wiedźmińskich) sąsiadują z żenującymi. Do tego fragmenty są ze sobą złączone słabo i pretekstowo. Wysnułem nawet teorię, że Sapkowski tej książki nie napisał. Przynajmniej nie dziś. Miał na dysku kilkanaście dłuższych lub krótszych urywków, które wypadły z poprzednich książek, albo do nich nie weszły, bo kłóciły się z czymś ważniejszym, i podopisywał na chybcika dużo słabsze łączniki. Czy to jest coś, czego oczekiwalibyśmy od autora-legendy?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
@ Po co więc odpowiadać na graniczne pytanie o najważniejszą książkę w życiu, kiedy zrobisz to pokracznymi, słaniającymi się po ziemi zdaniami?
OdpowiedzUsuńJeśli odpowiadać, to tylko w ten sposób. Bo czy o książce, która weszła czytelnikowi w krew i zostanie z nim na zawsze da się pisać inaczej?
pozdrawiam
allegra walker