środa, 16 października 2013

O tym, co czytuje pilot Pirx

Dawno temu, jeszcze w liceum, pomyślałem, że w przypadku Pierwszego Kontaktu należałoby do sztabów eksperckich – oprócz matematyków czy egzobiologów – zaprosić czołówkę autorów SF. Bo któż byłby bardziej przygotowany na to wydarzenie niż grupa, która zdążyła przedstawić wszystkie możliwe scenariusze? Nie przypisuję sobie autorstwa tego pomysłu, na pewno już gdzieś się przewinął. Ale rzecz można pociągnąć w drugą stronę. Skoro pisarze fantastycznonaukowi przewidzieli już wszystko – w przypadku Lema jest to prawie pewne – to czy w takim razie bohaterowie ich utworów powinni ponad edukację zawodową i zdobywanie doświadczenia praktycznego przedkładać lekturę klasyki?
W literaturze różnie bywa z taką samoświadomością. Jednych ciekawi, innych pewnie odrzuca, ja się jej czasem domagam. Na pewno była już w Don Kichocie – ale czego w tej wspaniałej powieści nie ma. Wolna od samoświadomości jest literatura historyczna (to zrozumiałe, nie wymagajmy, żeby Skrzetuski znał Pana Wołodyjowskiego, a D'Artagnan orientował się w Wicehrabim de Bragelonne). Dużo za to możemy jej znaleźć w kryminałach. Już parę razy podczas lektury skandynawskiego autora natrafiałem na scenę w rodzaju: porucznik Jensen wraca wieczorem do domu i czyta powieść, albo ogląda najnowszy odcinek CSI, głośno go przy tym komentując (co za oderwana od rzeczywistości głupota/jakby komisarz Svensson kupił nam taki sprzęt, tobyśmy dopiero dali popalić bandziorom). Czarny kryminał już dawno połknął samego siebie.
Książki fantastyczne? Lubię, owszem, ale tylko te złe – mówi Pirx w jednym z opowiadań, wpisując się do niewielkiego zbioru bohaterów SF, którzy dokonali fandomowego coming outu. W genialnym opowiadaniu Edmunda Hamiltona Jak tam jest? bohater widzi w pokoju jednego ze swoich poległych kolegów całą półkę równo ułożonych pulpowych magazynów fantastycznych. Więcej nie pamiętam, ale chyba podobnych wypadków nie ma wiele.
A teoretycznie powinno ich być dużo. W końcu utwór fantastycznonaukowy, o ile nie jest jakąś rzeczywistością alternatywną, postapo, albo jakąś grą gatunkiem, to dzieje się w przyszłości, która wzięła się z tu i teraz poddanego ekstrapolacjom opartym o wiedzę naukową i fantazję autora. Zatem jeżeli po opublikowaniu niniejszego wpisu siądę nad powieścią, to jej bohaterowie powinni mieć szansę znać Lema, Bestera, Wattsa i dwa pierwsze tomy Przedksiężycowych.
Ile by to problemów rozwiązało! Koniec marnowania 1/3 książki na tysięczne tłumaczenie paradoksów temporalnych oraz kolejne wyciąganie tych samych wniosków, co przez ostatnie 90 lat. Autorzy mogliby uwolnić się od balastu i ruszyć ociężały nieco gatunek do przodu.
Chyba że... taka teoria spiskowa... oni to specjalnie. Autorzy celowo unikają samoświadomości, bo tylko komplikowałaby im pracę i narażała na niewygody. To byłoby jak odkręcić od roweru te małe boczne kółeczka. Pomyśleć ile opóźniłaby się premiera Hyperiona, gdyby Simmons nie mógł wykpić się filmowym zakończeniem? Pewnie pisałby go, jak Joyce Finneganów, 20 lat.
Albo: pamiętacie pierwszy tom Pana lodowego ogrodu? Jest tam taki moment, kiedy Vuko siada i stwierdza, że w pseudośredniowiecznym świecie niełątwo o karczmę. Porównuje to z analogicznymi sytuacjami z czytanych w młodości książek. Zastanawiam się, jakby wyglądał dalszy ciąg tej opowieści, gdyby w tym momencie wyciągnął z torby Trudno być bogiem, Piaseczniki oraz inne klasyki, po czym zaczął z ołówkiem w ręku zaznaczać przydatne analogie. Mógłby się nie patyczkować, tylko od razu sięgnąć po czwarty tom PLO, żeby od razu doczytać, co i jak.
Trochę bez sensu.

6 komentarzy:

  1. 1. U Peteckiego w którejś książce dla młodszych był instytut, w którym modelowano możliwe spotkanie z Obcymi. W jednej scenie dziecko rozwala wyobraźnią sztaby naukowców.
    2. Postapo - nowa odmiana policji (np. pocztowej?)?
    3. A co by zrobił Muad'Dib, gdyby z otchłani przeszłości, gdzieś z zapomnianej biblioteki na jednej ze zdobytych przez fedajkinów planet, ktoś przywiózłby mu książkę na ryduliańskim papierze krystalicznym pt. "Dune"? Z załączonym tłumaczeniem na galach autorstwa Zimirmanna Ar'Praxeda, oczywiście.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie jest to wprawdzie książka, ale wiemy co czytywał Funky Koval. I on akurat lubił fantastykę.
    Literaturą oswajano, o ile dobrze pamiętam, jednego z bohaterów ostatniego zamieszczonego w zbiorku "Głowa Kassandy" opowiadania Marka Baranieckiego. A u Simmonsa literatura odgrywa role mocniejszą chyba niż u jakiegokolwiek innego autora SF, łącznie z sytuacją, podobną do tej, o jakich piszecie. Tam przecież jeden z bohaterów, znawca Homera ląduje niespodziewanie w czymś, co wygląda na sam środek wojny trojańskiej i ma okazję porozmawiać m.in. z herosami.

    OdpowiedzUsuń
  3. Akty Caina. Główny bohater jest aktorem "grającym" w świecie fantasy. Idealny przykład bycia samoświadomym swojej roli.

    OdpowiedzUsuń
  4. Akurat ostatnio przeczytałem "Brygady duchów" Scalziego czyli taką niby drugą część "Wojny starego człowieka" i tam jest bardzo dużo nawiązań do klasyki science-fiction, która w owej przyszłości jest bardzo dobrze znana. Dość, że jeden z głównych bohaterów zaczytuje się "Frankensteinem", ma swoje własne zdanie na temat "Terminatora" i tym podobne rzeczy. Dodatkowo komentuje pomysły autorów dwudziestowiecznych dotyczące podróży międzygwiezdnych z pozycji człowieka, która lata po galaktyce i walczy z obcymi:) To była jedna z ciekawszych rzeczy w tej książce owa świadomość czytelnicza.

    OdpowiedzUsuń
  5. za to lem nam sprezentował recenzje nienapisanych nigdy książek doskonała próżnia wielkość urojona?

    OdpowiedzUsuń
  6. Chandlerowski Marlowe w jednej z książek czyta i skrótowo streszcza opowiadanie Kuttnera.

    OdpowiedzUsuń