Prowadzi to niekiedy do sytuacji, że książka przepada przez źle dobraną okładkę. Tak chyba było z Atlasem chmur, który w wersji Bellony trafił na tanią książkę, a wydany w Uczcie Wyobraźni sprzedał się na pniu. Oczywiście, na pewno pomógł film, ale ładna i twarda okładka na pewno była czymś, co zwracało uwagę.
Piszę o tym wszystkim, bo natrafiłem na książkę, która umknęła fanom fantastyki, gdyż ani nie wydała jej branżowa oficyna, ani okładką nie sugeruje przynależności do gatunku, a do tego czytywali ją głównonurtowcy średniego wieku, kiedy mieli po dwadzieścia parę lat. To Piana złudzeń Borisa Viana.
Vian był jedną z najciekawszych osobowości Paryża lat 40 i 50. Inżynier, poeta, tekściarz, muzyk jazzowy, piosenkarz (Le deserteur ma na tubku ponad dwa miliony wejść), pisarz, krytyk literacki i tłumacz. Zmarł w 1959, nie dożywszy czterdziestki, dostawszy ataku serca na widok tego, ci filmowcy zrobili z adaptacją jego powieści Napluję na wasze groby (jednak znalazłoby się usprawiedliwienie dla reżysera – po prostu niemożliwe jest, by Francuzi udawali Amerykanów). Ale w to się nie będę zgłębiał, bo, jak wskazuje sam tytuł, Napluję... to zupełnie inna literatura niż Piana złudzeń.
Colin to młody wynalazca, twórca pianina, które miesza drinki pod wygrywaną na nim melodię. Najlepszy przyjaciel Colina, Chick, jest doń całkiem podobny z tą różnicą, że ma mniej pieniędzy, które bez opamiętanie przepuszcza na książki swojego idola (dziś powiedzielibyśmy, że Chick jest fanbojem), Jeana Sol-Partre'a. Nazwisko całkowicie przypadkowe. Do tego na kartach pojawiają się: Mikołaj – nietypowy służący Colina, Aliza – dziewczyna Chicka, oraz postać najważniejsza – Chloe, najpierw narzeczona, potem żona Colina.
Nie skłamałbym mówiąc, że Piana złudzeń to po prostu melodramat. Chłopak spotyka dziewczynę, zakochują się w sobie, ale nie dane im jest cieszyć się szczęściem. Takie tam. Ale jest też to powieść fantasy – w rurach wodociągowych pływają węgorze (a złapać je łatwo na ananasową pastę do zębów), obok pomników stoją woliery na zapasowe gołębie, ulicami biegają chłopcy przynoszący złe wiadomości, a popularną bronią jest wyrywacz serc. Surrealizm trzyma się też języka. Gdzie indziej takie słowa nie są metaforą, ale rzeczowym opisem akcji:
Uszczypał mocno koniuszek promienia słonecznego, który próbował urazić Chloe w oko. Ten wycofał się ospale i zaczął wędrować po meblach sypialni.
albo
Wyciągnął swoją kartę wstępu, która puściła oko do kontrolera za pomocą dwóch wyciętych dziurek. Kontroler odpowiedział porozumiewawczym uśmiechem, lecz mimo to wyciął trzecią dziurę w pomarańczowym! kartonie i karta została oślepiona.Dlatego nie przeoczcie Piany, kiedy napotkacie ją na półce, czy to będzie antykwariat i stara okładka z kwiatkiem, czy zwykła księgarnia i okładka filmowa (wspominałem, że powieść zekranizował Michel Gondry?). Głupie uprzedzenie i stracicie jedną z lepszych książek fantasy. Na pewno oryginalniejszą od tych wszystkich smoków i rycerzy, i o wiele mniej pretensjonalną niż New Weird. Warto.
Będę musiał ją sobie przypomnieć. Czytałem jako nastol, ale nic już nie pamiętam. Mieliśmy w towarzystwie okres "vianowski", chyba mnie jakoś za serce nie chwyciło. Pamiętam fragmenty jego opowiadań, ale o tej książce (z tą okładką właśnie) wiem tylko, że ją czytałem. Krótka, więc i ból niewielki, w jeden wieczór obleci ;-)
OdpowiedzUsuń